Połączeni

Ścieżkami intuicyjnej mądrości

Spis treści

Przedmowa
Podziękowania
Prolog
Wędrując przez pustkę
Tańcząc w ciemności
Powolny taniec z chaosem
Snując sieć
Wszystko co mogę zrobić to tańczyć
Więcej informacji o 5Rytmach
Pozwolenia

Przedmowa

Kochana Gabrielle,

Kiedy miałem pięć lat zabrałaś mnie na Hawaje i przedstawiłaś jednemu z moich największych nauczycieli – oceanowi i jego falom.

Tam, pod cudownym, słonecznym niebem, w ciepłej tropikalnej wodzie, zaczęły się nasze lekcje. Lekcje zaufania, poddania i wiary.

Matka Ocean posyłała mi z daleka małe impulsy, a wiejący od brzegu wiatr z dalekiego kontynentu, znajdował swoją drogę do nas dokładnie w tym samym momencie. Fale, które nas witały, unosiły moje stopy, porywały swoim impetem i przewracały, tocząc po piasku tam i z powrotem. Za każdym razem zrywałem się z powrotem na nogi, śmiejąc się na całe gardło.

Tamto małe ciałko uwielbiało poddawać się falom, być częścią czegoś o wiele większego i silniejszego niż ono samo. Zamiast obawiać się nieznanego kryjącego się w falach – skąd one się biorą i czy mnie nie skrzywdzą – natychmiast nauczyłem się im ufać. W tym zaufaniu, w tym poddaniu, poczułem się całkowicie szczęśliwy. Ta pierwsza lekcja mówiła o odpuszczeniu i po prostu byciu w przepływie, nieważne jak chaotycznym, ufając, że wszystko będzie dokładnie tak, jak ma być.

Przepływ jest moim podstawowym rytmem. To moje unikalne tempo i wyczucie czasu. To mój naturalny stan istnienia. Właśnie w nim jestem ugruntowany, skupiony i elastyczny. Uczyłaś mnie od niego wychodzić i do niego powracać.

Gabrielle, byłaś moim mistrzem duchowym, przyjaciółką i ukochaną mamą. Dałaś temu światu najcenniejszą z map, wspaniały taniec życia.

Byłaś współczesną mistyczką misterium.

Byłaś rewolucjonistką poruszających się ciał.

Pokazałaś, że istnieje tu tylko jedno z nas.

Nauczyłaś, że naszą życiową podróżą jest przemieniać wszelkie zranienia w taniec i pozwalać mu się uzdrowić. To co podzielone prowadzi to, co połączone, to co połączone prowadzi to, co podzielone. Przemieniać nasze cierpienie w sztukę, sztukę w świadomość, a świadomość w działanie.

Zwróciłaś nam nasze ciała, abyśmy w nich mogli znaleźć wszystkie odpowiedzi, których szukaliśmy.

Gdy byłem dzieckiem i potem, przez całe życie, wciąż powtarzałaś – Ruch jest lekarstwem. Nazwałaś te ruchy Falami i prosiłaś, abyśmy tworzyli dobre początki i dobre zakończenia oraz dali im przestrzeń, aby powtarzały się i powtarzały wiele razy, tworząc podróż jaką jest nasze życie. Wychowałaś mnie w miłości, szacunku i współczuciu dla całej tej podróży. Pokazałaś, że samo to ciało jest podróżą.
Nie ja w nim jestem. To ono jest we mnie.

W maju 2012 roku wybraliśmy się z Robertem, Lucią i Sangą, naszą rodziną, do miejsca, gdzie powstało 5Rytmów – Esalen Institute w Big Sur, w Kaliforni. Ta święta ziemia była matką dla wielu odkryć, które na zawsze zmieniły świat jaki znamy. To miejsce i ludzie, którzy mu służą podarowali ci przestrzeń i pole do poszukiwań oraz badania tego, jak dusza korzysta z ciała, a ty z łatwością przekazywałaś tę uzdrawiającą metodę każdemu ciału, które spotykałaś na swojej ścieżce, aż do dnia swojej śmierci.

W tamtym czasie rak drążył już twoje ciało, a jednak używałaś swojego bólu, aby ożywić ten warsztat, który był dopełnieniem cyklu, tworząc dobre zakończenie, właśnie tam, gdzie narodziło się 5Rytmów. Wtedy nie powiedziałaś, że będą to twoje ostatnie zajęcia, ale myślę, że to wiedziałaś.

I było dla ciebie jasne – to nie był koniec twojego dziedzictwa. To był początek następnej fali energii.

Uwielbiałem z tobą pracować. Każda chwila była inspirująca. Wiele razy słyszałem jak mówiłaś na ten sam temat, ale nigdy się nie zdarzyło, żebyś dwa razy powiedziała to samo. Miało się wrażenie, że twoja wiedza pochodzi z twojej krwi, z twoich kości. Nie byłaś nauczycielką – sama byłaś nauczaniem i wiedzą.

Nauczyłaś mnie, że aby być dobrym nauczycielem, trzeba być poszukującym. Ty sama szukałaś swoich stóp. Kiedy umieszczałaś własny umysł w stopach, stawałaś się czymś nieopisanym, fascynującym i pociągającym.

Byłaś najbardziej autentyczną osobą, kobietą i istotą ludzką jaką kiedykolwiek spotkałem. Przedefiniowałaś moje pojęcie autorytetu. Wiedziałaś czym byłaś, kim byłaś i dokąd zmierzasz. A kiedy odkryłaś jak się tam dostaniesz, poprzez język 5Rytmów, nie zaskoczyło cię, że na całym świecie odnalazłaś innych poszukiwaczy stóp, aby towarzyszyli ci w tej podróży.

Dwa miesiące przed śmiercią ułożyłaś ostatni list do mnie, wiedząc z głębi serca, że któregoś dnia będę potrzebował usłyszeć te słowa.

Pół roku później przeczytałem go po raz pierwszy, dokładnie tego dnia, kiedy powołałem do życia wizję dla kolejnej fali Nauczycieli 5Rytmów:

Mój Jonny,

Poprosiłam panią Morgan, aby zapisała to dla mnie i dała ci sześć miesięcy po mojej śmierci. Ten list jest dla ciebie i czuję, że te słowa usłyszy wielu ludzi. Niech płyną.

Miałam jedno lustro.

Trzymałam to lustro, patrząc na siebie, żeby zanurzyć się głęboko w sobie.

Trzymałam to lustro, patrząc na innych, żeby zanurzyć się głęboko w sobie.

Trzymałam to lustro, patrząc na siebie i innych, żeby razem zanurzyć się w sobie głęboko.

To lustro pozwala każdemu odejść.

To lustro pozwala każdemu wrócić.

To lustro nie dzieli.

Daję to lustro tobie.

Trzymaj je tak jak ja.

Kiedy w nie spojrzysz zawsze mnie w nim zobaczysz. Jesteśmy jednym. Kocham cię.

Mamo, trzymam teraz to lustro z szacunkiem i wdzięcznością.

Mój nauczyciel Richard Heckler, mistrz Aikido, uczył mnie, że w Japonii istnieją trzy podstawowe poziomy wdzięczności.

  • Pierwszy to ten, jaki okazujemy komuś, kto otworzył dla nas drzwi.
  • Drugi jest dla kogoś, komu zaufalibyśmy na tyle, żeby zostawić z nim swoje dzieci.
  • Trzeci zarezerwowany jest dla najwyższej formy wdzięczności, kiedy ktoś zmienia nasze życie całkowicie i na zawsze, oraz mamy poczucie, że nigdy nie bylibyśmy w stanie odwdzięczyć się za to, co otrzymaliśmy.

To właśnie ten trzeci poziom wdzięczności mam dla Ciebie, moja Matko, Nauczycielko i najlepsza Przyjaciółko. I wiem, że na tej ziemi nie jestem w tym odosobniony.

Nigdy nie zdołamy odwdzięczyć się za to, co nam dałaś. Każdy z nas ma wybór, aby ofiarować to z powrotem do kręgu, oddać na powrót swoje rany, swoje podróże i swoje tańce energiom 5Rytmów, które prowadzą nas poprzez nasze cykle w tym ciele, w tym życiu.

Kiedy patrzę na społeczność 5Rytmów na całym świecie, widzę jedność w unikalności i unikalność w jedności. Nie możemy prowadzić, jeśli nie potrafimy podążać. Nie możemy podążać, jeśli nie potrafimy prowadzić. Tak jak napisałaś w tej książce, poruszające się centrum w naszym wnętrzu jest tym, za czym musimy podążać… ufając źródłu, centrum ciała, aby prowadziło nas w tej życiowej podróży.

Nadal będę poszukującym, nadal będę kontynuował moje oddanie tańczącym ciałom na całym świecie i nadal będę kontynuował twoje dzieło nauczania 5Rytmów.

Zadedykowałaś mi tę książkę wiele lat temu, oddając mi cześć jako „strażnikowi płomienia”. Teraz ja oddaję cześć Tobie, Matko wszelkich rewolucji.

Tańcz w pokoju, Gabrielle,
Z Miłością,
Twój uczeń, twój nauczyciel, twój najlepszy przyjaciel,
twój po wsze czasy wdzięczny syn,
Jonathan

Aż do ostatnich dni, kiedy Gabrielle stawała się coraz bardziej i bardziej eteryczna, całkowicie oddawała się przygotowaniu tego małego arcydzieła na jego drugą odsłonę, zostawiając nas z jednym ostatnim, pożegnalnym darem. Zawsze uważała to za swój mały notatnik. Rzeczywiście, podarowała nam przewodnik do naszej intuicji – nić, która łączy nas z Wielką Tajemnicą. Korzystaj z tych wspaniałych historii i nauk. Niech pobudzą twój taniec i wniosą więcej magii w twoje życie. Odzyskaj dla siebie tajemnicę.

JAH 2014

***

I pojawia się rytm

Jestem prymitywny w tym co odkryłem.

Taniec z chaosem jest sztuką przetrwania naszych czasów. Budzisz się w słoneczny wtorkowy poranek, nalewasz filiżankę kawy, włączasz wiadomości i oglądasz jak tysiące ludzi umiera w piekle terroru. Albo siedzisz przy filiżance kawy w kawiarni, do której wchodzi młoda dziewczyna w prochowcu i wysadza się w powietrze. Albo przez ulicę, przy której mieszkasz, przetacza się czołg i z twojego domu zostają same gruzy, zanim w ogóle masz możliwość pomyśleć o kawie. Spodziewać się niespodziewanego stało się współczesnym sposobem na życie.

Mnóstwo ludzi nie może sobie z tym poradzić i goni po recepty, żeby tylko uśmierzyć to ciągłe pulsowanie w głowie. I rzeczywiście problemem jest głowa. Kiedy chaos w niej zostanie uwięziony, nie ma dokąd iść. To jak życie w izolatce.

Zaufaj mi – jedyna droga wyjścia prowadzi przez twoje stopy. Kiedy miałam jedenaście lat, mój ojciec omal nie umarł na raka. Nagle i niespodziewanie, moje sielankowe dzieciństwo rozpadło się na kawałki. Będąc najstarszym dzieckiem, wzięłam na siebie cały ciężar starań, żeby „trzymać” się w tym wszystkim – nie tylko ja sama, ale także moi rodzice i rodzeństwo. To było jak próba zapanowania nad pożarem lasu. Gdy tylko zdołałam opanować jedno uczucie, wybuchało następne. Przerażona tym emocjonalnym chaosem, który wrzał w moim wnętrzu, robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby go stłumić.

Skok w czasie o dziesięć lat, dwa kontynenty i dwudziestu siedmiu chłopaków. Jestem teraz tancerką i zmagam się z własnym ciałem, żeby nadać mu formy stworzone przez Marthę Graham, Jose Limona i Bóg jeden wie ilu innych guru tańca. Im bardziej próbuję zapanować nad wewnętrznym chaosem poprzez przejęcie kontroli nad ciałem, tym większy chaos panuje w mojej głowie. Wyzwolenie nadchodzi, gdy znajduję swoje stopy – nie stopy Marthy czy Josego.

Big Sur jest kolebką rytmu. W uroczy dzień odpoczywam przy pulsujących uderzeniach morskich fal, brzdąkaniu wiatru w drzewach i sporadycznym crescendo spadającego kamyka. Innego dnia drżę przy oknie, patrząc na fruwające w powietrzu kamienie, fale wściekle rozbijające się o klify, smagane wichurą, trzeszczące i łamiące się drzewa. A potem cisza, spokój, jakby to wszystko było snem. Big Sur zawsze był chaosem, doskonałym lustrem mojego wewnętrznego krajobrazu. Wspaniałym miejscem, żeby to wszystko wypuścić. Cudowną przestrzenią, żeby wyjść z głowy i przenieść się do stóp.

Przygotowana na uwolnienie, potrzebowałam jedynie pięciu kowbojów z bębnami, żeby odbyć mój lot. Tańcząc do antycznego bitu przekazywanego przez pokolenia dłoni uderzających w gary, znalazłam sposób, żeby zerwać się, wyrwać, przedostać. Chaos, który do tej pory buzował we mnie jak wulkan grożący wybuchem zaczął wypływać poprzez mój taniec i rozpalać duszę. Kiedy moja głowa odpuściła, a stopy dały czadu, otworzyło się serce i przelało na taniec.

Nie było odwrotu. Tylko poddanie. Poddanie się rytmowi chaosu – proces wejścia do wnętrza, połączenia się z przepływem energii, znalezienia jej krańca i zeskoczenia z niego.

Wszystkie straty, lęki, sercowe porażki i traumy – każdy z tych dramatów przybrał formę osobnego tańca, a ten sposób tańczenia stał się moją modlitwą i praktyką, sposobem na przekształcenie cierpienia w sztukę.

Kiedy pozwolimy tańczyć naszej panice, to prawdopodobnie nie zmieni sytuacji, ale wpłynie na nasz sposób radzenia sobie z nią. Bez chaosu w głowie, umysł może poruszać się swobodnie i podążać za swoim intuicyjnym radarem. Więc kiedy twój świat się rozpada, nie siedź sparaliżowana w pokoju, w szoku czy zaprzeczeniu. Czuj swoje uczucia, pozwól im przechodzić przez ciebie i znajdź taniec, który wstrząśnie tobą do głębi.

Ukryty w chaosie, jak oko huraganu, istnieje środek ruchu, twoje centrum mocy, miejsce wewnątrz brzucha, trzy palce poniżej pępka, gdzie wszystkie dobre rzeczy czekają, żeby je odczuć. To jest serce ruchu, w którym zbiegają się i łączą wszystkie polaryzacje – światło i ciemność, dobro i zło, kobiecość i męskość, słoń i mysz. To miejsce doskonałej równowagi i harmonii. Gdybyśmy tylko mogli oprzeć się pokusie wybierania jednej lub drugiej strony i przebywali tam dużo częściej. To jedyne miejsce, gdzie możemy się zrelaksować i fascynować naszymi wewnętrznymi oraz zewnętrznymi światami, zamiast stresować się nimi. W Bhagavad Gicie, Kriszna doradza wojownikowi Arjunie, żeby był spokojny i żeby zachował całkowity spokój nawet w chaosie bitwy.

Lekcją chaosu jest nieustannie szukać przeciwieństw i akceptować sprzeczności. Kiedy czujesz radość, uświadom sobie swój smutek. Gdy czujesz twórczą niemoc, niech twoja dłoń wciąż porusza się po kartce czy płótnie. Kiedy czujesz pośpiech, poruszaj się wolno. A kiedy paraliżuje cię strach, podkręć głośniki i tańcz.

W Rytmie

Podróż w medytacji prowadzi w dół, do korzeni.

Gdy pewnego mroźnego, styczniowego poranka siedziałam na kanapie w moim pokoju na Manhattanie, ni stąd ni zowąd dotarło do mnie, że w kwietniu wydarzy się trzęsienie ziemi w Big Sur, podczas tygodnia, w którym zaplanowane były moje zajęcia w Esalen.

Mój mąż Rob natychmiast doradził, żebym tam zadzwoniła i odwołała swój przyjazd. Faktycznie zadzwoniłam i ostatecznie ujawniłam powody, dla których postanowiłam się wycofać – raz, że będzie tam trzęsienie ziemi i dwa, że znajdę się w jakimś potrzasku, a nie pisałam się na żadną z tych rzeczy. Nie ucieszyli się za bardzo i prawdopodobnie pomyśleli, że życie na Wschodnim Wybrzeżu doprowadziło mnie do załamania nerwowego. Ostatecznie, ktoś po drugiej stronie telefonu przekonał mnie do przyjazdu. Północna droga była odcięta od tygodni i organizatorzy wpadli przez to w tarapaty finansowe… potrzebowali tych zajęć

Nadszedł kwiecień i wyruszyłam do Big Sur z Robem oraz grupą muzyków. Północna droga wciąż była zamknięta, więc musieliśmy zrobić objazd trasą południową. Jak tylko minęliśmy pewien szczególnie niebezpieczny odcinek drogi, usłyszeliśmy huk i wielkie osuwisko odcięło jezdnię tuż za nami. Potrzask! Jeden z muzyków z samochodu jadącego za nami przeszedł pieszo przez przeszkodę, inni w te pędy wrócili do Los Angeles.

Warsztat zaczął się w niedzielę po południu i w czasie wprowadzenia, z moich ust popłynęły takie słowa – Wiem, że zajęcia mają się skończyć w piątek w południe, ale warsztat zakończy się już w czwartek o czwartej. Ktoś zapytał dlaczego. Kto to wie? Nikt nie był bardziej zaskoczony tą zapowiedzią niż ja sama.

We wtorek po południu wszyscy tańczyliśmy chaos, więc byliśmy tak bardzo zaabsorbowani naszymi własnymi sejsmicznymi wstrząsami, że nawet nie zauważyliśmy skutków trzęsienia ziemi, które wydarzyło się właśnie przed chwilą, dopóki nie wyszliśmy z sali i nie zobaczyliśmy tych wszystkich bladych, przerażonych ludzi trzymających się kurczowo barierek tarasu, żeby ratować swoje życie. Oba moje przeczucia sprawdziły się. Czyżby było po wszystkim? Do czwartku moja energia wyciszyła się, warsztat nabrał rumieńców i zaczęłam kwestionować swoją decyzję, żeby wyjechać tego dnia o czwartej. Jednak mój pianista, całkowicie wytrącony z równowagi tym, co się wydarzyło, po prostu spakował syntezator i ruszył do drzwi. Więc pojechaliśmy.

Dokładnie o 16.00 otworzono południową drogę i przejechaliśmy nią bez przeszkód. O 16.20 znowu osunęła się ziemia, drogę zamknięto i wszyscy, którzy zostali w Esalen utknęli tam na kilka następnych dni. W tym momencie muzycy siedzący z tyłu wyglądali nieco blado i mieli bardzo nietęgie miny. Wciąż nie mogli do końca pojąć całego łańcucha wydarzeń. Ja też nie. Umysły nie ogarniają takich sytuacji.

Podobnie jak moi muzycy, większość ludzi nie lubi trzęsień ziemi, ani tych umysłowych, ani fizycznych. To się nazywa niska tolerancja na chaos. Nie pomoże nawet zamieszkanie na cichym przedmieściu i jazda dużym, bezpiecznym samochodem. Chaos i tak nas dopadnie. Kłótnie z kochankami, chwile wielkiego niezdecydowania, kiedy nic nie wydaje się sensowne, zagubienie się w obcym mieście, wszystkie te doświadczenia przenoszą nas w strefę chaosu. Od momentu narodzin uczymy się kontrolować swoje impulsy, żyć według zasad i porządkować swoje działania. Nie zbaczać z kursu. Rozklejanie się nie jest mile widziane. Z pewnością nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby robić akrobacji powietrznych, wyskakując ze swojego poczucia porządku i swobodnie opadać w ten tajemniczy porządek, który znajduje się w samym środku chaosu. Ironia polega na tym, że większość z nas sądzi, że jeśli odpuścimy kontrolę, nasze życie wymknie się spod kontroli… tymczasem puszczenie kontroli jest jedynym sposobem do utrzymania naszego życia pod kontrolą.

Robert, Jonathan i ja pojechaliśmy kiedyś do północnej części stanu na warsztat z członkiem indiańskiej starszyzny. Grupa zebrała się w piątek na spotkanie wprowadzające. Dziadek Whistling Elk zakończył wieczór, mówiąc – Jutro rano będzie szałas potów. Potem obrócił się do wyjścia. Podniósł się las rąk. O której godzinie? Gdzie? Co mamy przynieść? Odpowiedział przez ramię – Będziecie wiedzieć. Skąd będziemy wiedzieć? Zapytajcie drzewa – powiedział i opuścił salę.

W pomieszczeniu wybuchło totalne zamieszanie i zjawiły się wszystkie jego druhny – niepewność, złość oraz frustracja – ale nie mogliśmy nic zrobić poza pójściem do łóżka i zaufaniem do wszechświata, że będziemy wiedzieć. I tak się stało. Szałas potów zaczął się o 11.20 i każdy był na miejscu.

Według słownika Webstera chaos jest zarówno „pomieszaniem” jak i „bezgraniczną pustką”. Dzięki Noah – naprawdę mi pomogłeś. No cóż, w rzeczywistości miał nosa.

Dla mnie chaos to jest i tak i tak, w zależności od tego czy mu się opieram, czy z nim płynę. Przeciwstawianie się, próby kontrolowania, wymuszanie swojej woli czy walenie młotkiem, żeby stworzyć porządek, z którym jesteśmy bardziej oswojeni lub taki, w którym myślimy, że wiemy co dalej się wydarzy, jest receptą na samo- albo inną destrukcję. Pozostawiony sam sobie, chaos jest po prostu energią, fenomenem natury, podobnie jak trzęsienie ziemi. Próby zapanowania nad nim są daremne, a mimo to upieramy się, żeby doprowadzać się do szaleństwa właśnie to robiąc. Jeden z uczestników warsztatu nie spał przez całą noc z obawy, że przegapi szałas potów. Pięć minut po wejściu, zemdlał z autentycznego wyczerpania i trzeba go było wynieść na zewnątrz.

Obarczeni swoim ego, partnerem naszego cienia, poruszamy się jak zmęczone i spragnione, stare ropuchy na wysuszonej pustyni. Ono nas przytłacza. Nasze ego powstrzymuje nas przed poddaniem się przepływowi chaosu, zaufaniem intuicji i twórczym jej wykorzystaniem. Chce żebyśmy byli otępiali i uśpieni. Zasadniczo ego samo w sobie jest nekrofilem. Najlepiej płynąć na falach energii – niech to będzie radość albo smutek, niepokój lub ekstaza, pomieszanie albo klarowność. Sekret polega na tym, żeby pozostać pustym i nie łapać się kurczowo żadnej energii. Jeśli się uczepisz, zaliczysz glebę. Jeśli puścisz, energia może przetransportować cię w miejsce spokoju, bezgranicznej pustki i nieskończonego potencjału.

Obecnie znajdujemy się w cyklu wielkiego chaosu – każdy z nas, cały świat. Na początku była Wielka Mama, która karmiła nas w swoim łonie. Życie było ceremoniami, i rytuałami, i szamanami, i druidami, i marzycielami. Byliśmy częścią jej przepływu, a ona była częścią naszego tańca. Potem nadszedł Papa-Słońce ze swoimi liniami, granicami, hierarchiami i władzami. To była era królów i papieży, armii i fortyfikacji – Wielkich Murów i Żelaznych Kurtyn. Wszystkie te konkretne zasady dzieciństwa. Ale dzieciństwo nie trwa wiecznie, nawet dla cywilizacji. Buchają hormony, okres dojrzewania daje w kość, i mury zaczynają się trząść. Zimna Wojna się kończy, a na jej miejsce przychodzi anarchistyczny terroryzm. Można wybrać rodzaj płci, a religia leży rozłożona na łopatki. Nawet pogoda ignoruje wszelkie prognozy.

Żeby przetrwać chaos w świecie zewnętrznym, musimy zaufać chaosowi w naszym wewnętrznym świecie. Musimy ufać tym wydawałoby się dziwacznym podpowiedziom naszej intuicji… nawet jeśli mówi, żeby zebrać się i wyjechać przed końcem z całkiem udanego warsztatu, albo wycofać się z tego, co wygląda na złoty kontrakt, czy zatrudnić kogoś, kto ma słabe cv, ale dobrą prezencję.

Chaos to rytm świata, i ważne jest, żeby wiedzieć jak się w nim i przez niego poruszać, oraz pozwolić, aby on poruszał się w i poprzez nas. Chaos jest początkiem i końcem – z niego wszystko wypływa i do niego powraca. Nie mówię tu o wrzawie i zamieszaniu, jak tych z czasów szkolnych, gdy nauczyciele przychodzili na zastępstwa. Mam na myśli chaos kosmologiczny, z którego wyłaniają się prawdy daleko bardziej przekraczające ludzką pomysłowość, spryt czy ego. To tam, gdzie nauka tańczy z metafizyką, a na scenę wkracza Człowiek Fraktalny, najnowszy super-bohater z królestwa astrofizyki. Wyluzuj, dziecino! – nuci pod nosem. Weź pod uwagę możliwość, że to co postrzegasz jako nieporządek jest tylko inną częścią wyższego porządku, którego nie możesz jeszcze zrozumieć i być może nigdy nie zrozumiesz.

Fraktale, to duża sprawa w obecnym czasie. Fizycy mówią, że to unikalne, pozornie przypadkowe wzorce pojawiające się w samym środku chaosu, wzorce jak żyłki na liściach, żyły w naszych dłoniach, zmarszczki na twarzy czy wzorce pęknięć skorupy ziemskiej, rejestrujące nieprzewidywalne zmiany wydarzeń, zbyt złożone do wcześniejszego przewidzenia. Jesteśmy zbudowani w ten sam sposób. Mój ulubiony inżynier komputerowy, Homer Smith, mawia
Jeśli lubisz fraktale, to dlatego, że jesteś z nich zbudowana. Jeśli nie możesz ich znieść, to dlatego, że nie możesz znieść siebie. Bywa.

Zapytaj siebie, dlaczego z tych setek milionów plemników i tuzinów jajeczek wyprodukowanych przez twoich rodziców, właśnie akurat ta konkretna mama jajeczko i ten konkretny tata plemnik spotkali się, żeby stworzyć człowieka, którym obecnie jesteś. Pomyśl, co sprawia, że linie na twoich dłoniach czy zawijasy twoich linii papilarnych na palcach różnią się od moich? Wszyscy jesteśmy fraktalami i to jest czysta pomysłowość geniuszu chaosu.

Tak jak fraktale są ukrytym porządkiem w chaosie, punkt bezruchu i ciszy jest ukrytą inteligencją w zawirowaniach naszego życia, ukrytą prawdą naszych ciał. To gwiazda polarna, która prowadzi nas przez rytm odpuszczania. Kiedy już wrzucimy z powrotem do tańca zmartwienia, stres, napięcie, żal, lęk, niepewność i wszystko czego nie potrzebujemy – nie zostanie nic prócz nagiej duszy, tej części nas, która nie tylko poszukuje pustki, ale jest z niej utkana. Chaos jest drogą do pustki – drogą do pustki jest opróżnić… puścić.