Witamina C – historia prawdziwa

Przedmowa

Jakieś czterdzieści lat temu na spotkaniu w Nowym Jorku poznałem dr Linusa Paulinga i dr Irwina Stone’a. Linus Pauling opowiadał o swoim odkryciu budowy cząsteczki hemoglobiny.

W trakcie prezentacji stwierdził, że chciałby żyć kolejne dwadzieścia pięć lat, ponieważ przyszłość nowych odkryć zapowiada się niezwykle interesująco.

Nie zdawał sobie sprawy, że to życzenie oraz nasze spotkanie zmienią jego życie i dadzą mu kolejne trzydzieści lat życia. Dr Stone opisał nam swoje zainteresowanie witaminą C, którą wolał nazywać kwasem askorbinowym. Kwas ten uratował mu życie po bardzo groźnym wypadku komunikacyjnym. Dr Stone posiadał obszerny zbiór artykułów na temat witaminy C i nakłaniałem go, żeby napisał książkę.

Po powrocie do domu poradził dr Paulingowi, że jeśli również zacznie zażywać witaminę C, to dostanie te kolejne dwadzieścia pięć lat życia. Wzbudził tym zainteresowanie Paulinga, który zastosował się do jego rady. Ku jego zdziwieniu, trapiące go często przeziębienia i choroby górnych dróg oddechowych zniknęły. Ostatecznie doszedł do dawki 18 gramów dziennie. Trwał przy tej ilości, dwieście razy przekraczającej zalecaną dzienną dawkę i chętnie o tym opowiadał. Wreszcie dr Stone wydał swój cudowny Uzdrawiający element („The Healing Factor“).

Na pewnym spotkaniu dr Pauling zasugerował, że kwas askorbinowy może łagodzić dolegliwości podczas przeziębienia. Dr Victor Herbert, rzecznik antywitaminowego establishmentu, zażądał dowodów. Dr Pauling uznał to żądanie za uzasadnione i dokonał pełnego przeglądu literatury. Znalazł mnóstwo dowodów, jednak dr Herbert wcale nie chciał się im przyjrzeć. Książka Linusa Paulinga zatytułowana Witamina C i przeziębienie („Vitamin C and the Common Cold“) stała się bestsellerem i sprzedaż witaminy C poszybowała w górę. Byłem tym zafascynowany.

Już wtedy kwas askorbinowy, w połączeniu z witaminą B3, należał do terapii żywieniowej, jaką stosowałem u chorych na schizofrenię.

Począwszy od 1952 roku wykorzystywałem witaminę C jako przeciwutleniacz, żeby ograniczyć utlenianie adrenaliny w adrenochrom wywołujący psychozę. Schizofrenia jest jednym z najcięższych schorzeń powiązanych ze stresem oksydacyjnym. Zauważyłem też u niektórych z moich pacjentów mających schizofrenię, którzy dodatkowo zachorowali na raka, pozytywną reakcję na duże dawki witaminy C. Szczególnie wrażliwe na witaminę C w dużych dawkach są mięsaki. Później spotkałem dr. Roberta F. Cathcarta III i zapoznałem się z jego odkryciami, zgodnie z którymi wysokie dawki kwasu askorbinowego przyjmowanego doustnie, możliwie najbliższe działaniu przeczyszczającemu, rzeczywiście wykazywały skuteczność w leczeniu nowotworów. Cathcart podawał też witaminę C dożylnie pacjentom cierpiącym na wiele innych schorzeń.

Jedna z moich pacjentek chorych na raka zwiększyła przyjmowaną dawkę witaminy C tak bardzo, jak się dało, aż w końcu zażywała 40 000 mg dziennie. Po pół roku jej guz przestał być widoczny na obrazie tomografii komputerowej, a ona przeżyła kolejne dwadzieścia lat. Dzięki tej wyleczonej kobiecie zmieniłem swoją karierę zawodową i przestałem zajmować się wyłącznie psychiatrią. Inni lekarze zaczęli masowo odsyłać do mnie śmiertelnie chorych pacjentów. Od tamtej pory przyjąłem już około 1 500 osób.

Wyniki mojej terapii są ogólnie bardzo dobre, dużo lepsze niż rezultaty zabiegów chirurgicznych, naświetlania czy chemioterapii stosowanych osobno lub razem. Skutki dożylnego podawania wysokich dawek kwasu askorbinowego są jeszcze bardziej niesamowite. Najwięcej doświadczenia w leczeniu chorych na raka tą metodą miał dr Hugh D. Riordan. Wykazał między innymi, że bardzo duże dawki witaminy C były czymś, o czym onkolodzy mogą jedynie pomarzyć – „chemioterapią”, która zabija tylko komórki nowotworowe, a normalne zostawia w spokoju. Badacz został uhonorowany przez Uniwersytet w Kansas, gdzie Jeanne A. Drisko jest przewodniczącą nowo utworzonej katedry Medycyny oraz Badań Ortomolekularnych im. Riordana i bada bezpieczeństwo oraz skuteczność stosowania przeciwutleniaczy, w tym witaminy C, u kobiet ze zdiagnozowanym rakiem jajników. Biorąc pod uwagę, w jaki sposób witamina C funkcjonuje w organizmie, nic dziwnego, że jest ona tak cenna i przydatna. Wymienię teraz tylko trzy z jej istotnych funkcji, ponieważ o reszcie przeczytacie w tej książce:

Przeciwutleniacz – bez przeciwutleniaczy powoli uleglibyśmy spaleniu od tlenu zawartego w atmosferze. Organizm musi kontrolować proces utleniania.

Produkcja kolagenu – kolagen to ważne białko budulcowe tkanki łącznej. Właśnie z powodu niedoboru witaminy C u chorych na szkorbut dochodzi do poważnego uszkodzenia tkanek.

Wymiatacz histaminy – każda molekuła witaminy C niszczy jedną molekułę histaminy. Krwawienie i rozluźnienie włókien kolagenu podczas szkorbutu powodowane są ogromnym nagromadzeniem histaminy w organizmie, w którym jest za mało witaminy C.


Witamina C jest bardzo bezpieczna

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego światek medyczny tak chętnie wynajduje tyle szkodliwych właściwości, skoro w istocie witamina C nie ma ani jednej. Dominują nieprawdziwe i nicnieznaczące „fakty” – mity wciąż uznawane przez lekarzy za prawdziwe. Zaznajomienie się z niniejszą książką mogłoby to diametralnie zmienić. Przykładowo, witamina C wcale nie powoduje kamieni nerkowych, niedokrwistości złośliwej czy niepłodności u kobiet. Witamina C nie skróciła życia Linusa Paulinga, jak twierdził Victor Herbert. Dr Pauling przeżył osiemnaście lat dłużej, zażywając witaminę C, niż dr Herbert bez niej. Dr Stone wielokrotnie powtarzał, że witaminę C należałoby zakwalifikować do ważnych substancji odżywczych potrzebnych człowiekowi w dużych ilościach, których organizm nie potrafi wytworzyć, a nie jako witaminę. Każdy, kto chce cieszyć się prawdziwym zdrowiem, powinien przyjmować odpowiednią ilość witaminy C. Po lekturze niniejszej książki dowiesz się ile, jak i dlaczego.

Mam dziewięćdziesiąt lat, zażywam witaminę C od ponad pięćdziesięciu i planuję robić to już zawsze. Okazała się też bardzo dobra dla moich pacjentów… ale już nie tak dobra dla mojej kieszeni – moi pacjenci zbyt szybko dochodzą do zdrowia.

— dr Abram Hoffer

Wstęp

Pomimo braku funduszy ze strony medycyny konwencjonalnej na badania nad klinicznym zastosowaniem witaminy C, postęp w pracach nad nią postępuje bardzo szybko.

Jak będziemy mieli się okazję przekonać, witamina C (kwas askorbinowy) udowodniła swoją skuteczność w funkcji przeciwutleniacza w leczeniu infekcji, przeziębień, chorób serca i raka.

Do tego nie jest toksyczna nawet w bardzo wysokich dawkach, choć w mediach można usłyszeć różne przerażające historie. Celem niniejszej książki jest zobrazowanie i nakreślenie, w jaki sposób doszło do powstania kontrowersji wokół witaminy C i dlaczego one wciąż trwają, podczas gdy pojawia się coraz więcej dowodów na wartość ortomolekularnego (dotyczącego przyjmowania witamin w megadawkach) podejścia. W historii tej przyjrzymy się odważnym staraniom pierwszych naukowców i lekarzy zajmujących się badaniami nad witaminą C. Książka pozwala też zrozumieć polityczne i ekonomiczne aspekty współczesnej medycyny. Opisuje wreszcie zdumiewające wyniki badań nad witaminą C, ukazujące skuteczność tej niezwykłej cząsteczki. Od samych początków swojego istnienia sięgających kilku dekad wstecz, medycyna ortomolekularna, wykorzystująca żywienie w prewencji i leczeniu chorób, uważana jest przez establishment medyczny za naukę niezwykle kontrowersyjną. Odrzucenie ortomolekularnego podejścia ma niewielkie podstawy naukowe i odzwierciedla raczej uprzedzenia tkwiące u podstaw status quo. W niniejszej książce pokazujemy, jak różne tezy dotyczące witaminy C stały się kością niezgody między medycyną konwencjonalną a ortomolekularną.

Rozbieżność między obiecującymi raportami klinicznymi z badań nad witaminą C, a właściwym brakiem dalszych badań jest olbrzymia. Dobrze udokumentowane wyniki badań klinicznych pokazują, że wysokie dawki witaminy C są skutecznym remedium przeciwko infekcjom zarówno wirusowym, jak i bakteryjnym, a także nietoksycznym środkiem przeciwnowotworowym zawstydzającym konwencjonalną chemioterapię, jak również lekarstwem na choroby serca. Medycyna konwencjonalna uznaje te tezy za absurdalne, ale zupełnie nie ma to naukowego poparcia. Nie przeprowadzając i nie finansując niezbędnych eksperymentów dotyczących klinicznej roli ortomolekularnych dawek substancji odżywczych establishment cały czas unika naukowej rzeczywistości.

Uważamy, że pewnego dnia medycynę pozbawioną leczenia witaminą C będzie się porównywać do porodu bez zachowania warunków higieny albo do chirurgii bez zastosowania znieczulenia.

Niezwykła cząsteczka

Szaleństwem jest robić cały czas to samo i oczekiwać innych rezultatów.

słowa przypisywane
ALBERTOWI EINSTEINOWI

Witaminy są niezbędne do życia, ponieważ bez nich człowiek choruje, a nawet umiera. Ponieważ wszystkie uznaje się za niezastąpione, w pewnym sensie wszystkie są równie ważne. Niektórych jednak potrzebujemy w większych i częstszych dawkach. Z naszego doświadczenia wynika, że specjaliści od żywienia zapytani, którą substancję odżywczą zażywaliby na pewno, gdyby mieli się ograniczyć tylko do jednej, niemal jednomyślnie wybierają witaminę C. Nie wynika to wyłącznie z jej popularności, ale raczej odzwierciedla jej wszechstronną rolę i użyteczność dla zachowania zdrowia. Niniejsza opowieść o witaminie C zabiera nas w podróż po ewolucji i najnowszej historii człowieka, a także opowiada o psychologii i kontroli, jaką nad społeczeństwem sprawują różne instytucje.

Witamina C umożliwia wgląd w pomyłki i błędne przekonania, jakich mnóstwo w medycynie konwencjonalnej. Prawdziwa historia witaminy C zawiera się w historii odważnych przedstawicieli środowiska medycznego, badaczy i naukowców pragnących ujawnić prawdę, ale też
w naciskach i mechanizmach, którym podlegają lekarze, i które w istocie tak bardzo utrudniają podążanie drogą obiektywnej prawdy.

Podstawowe informacje o witaminie C

Witamina C to niewielka molekuła, biała krystaliczna substancja, podobna budową do glukozy. Składa się z pojedynczej cząsteczki nazywanej kwasem askorbinowym zawierającej sześć atomów węgla, sześć atomów tlenu i osiem atomów wodoru połączonych wiązaniami chemicznymi. Jest słabym kwasem o lekko kwaśnym smaku, jednak w wielu suplementach używa się go w postaci soli (askorbinian sodu, askorbinian wapnia, askorbinian magnezu), które mają odczyn neutralny lub lekko zasadowy, a nie kwaśny, i są lepiej przyswajalne przez osoby o wrażliwych żołądkach. Kwas askorbinowy jest równie kwaśny, co owoc cytrusowy czy coca cola.

Pożywienie dostarcza pewnej ilości witaminy C (szczególnie owoce i warzywa), jednak normalna dieta nie zapewnia dawki potrzebnej dla zachowania optymalnego stanu zdrowia. Witamina C spełnia bardzo wiele funkcji w organizmie. Siła kości, więzadeł i ścięgien bierze się z długich, sznurkowatych białek nazywanych kolagenem. Jest to białko budulcowe działające jak włókna szklane w materiałach kompozytowych. Witamina C jest niezbędna do produkcji kolagenu w organizmie.

Jej niedobór powoduje szkorbut, który prowadzi do zgąbczenia dziąseł, poluzowania zębów, powstawania sniaków i krwawienia błony śluzowej.

Niektóre z tych objawów wynikają z ubytku kolagenu i tkanki łącznej w naczyniach krwionośnych, które w efekcie stają się zbyt słabe i nie potrafią wytrzymać ciśnienia krwi oraz innych obciążeń. Witamina C bierze też udział w ochronie mózgu i układu nerwowego przed szkodliwymi skutkami stresu. Synteza oraz utrzymanie neuroprzekaźników (chemicznych związków przenoszących sygnały między neuronami): adrenaliny (epinefryny) i noradrenaliny (norepinefryny) zależy od odpowiedniej podaży witaminy C. Neuroprzekaźniki te są kluczowe dla funkcjonowania mózgu i wpływają na nasz nastrój. Są wytwarzane w nadnerczach, skąd bierze się ich nazwa (po angielsku nadnercza to adrenal glands – przyp. tłum.). Nadnercza i ośrodkowy układ nerwowy utrzymują wysokie stężenie witaminy C dzięki specjalnym pompom komórkowym, które wchłaniają witaminę C w sytuacji jej niedoboru w organizmie. Witamina C potrzebna jest też do syntezy karnityny, niewielkiej cząsteczki biorącej udział w transportowaniu tłuszczów (lipidów) do mitochondriów, „małych elektrowni“ w komórkach, które przetwarzają substancje odżywcze, żeby wytworzyć energię. Wyprodukowana energia zasila pracę komórek lub dostarcza przeciwutleniaczy zapobiegających szkodliwemu utlenianiu. Witamina C bierze również udział w rozkładzie cholesterolu na kwasy żółciowe.

Informacja ta może mieć znaczenie dla tych, którzy chcą obniżyć jego poziom w organizmie. Chociaż zasadniczo wyolbrzymia się przyczynową rolę cholesterolu w chorobach serca, wpływ witaminy C na stężenie cholesterolu sugeruje, że jej duże dawki mogą obniżać ryzyko powstawania kamieni żółciowych.

Witamina C jest powszechnie znana także jako przeciwutleniacz, czyli związek zwalczający wolne rodniki mogące uszkadzać tkanki i powodować różne choroby. Będąc głównym przeciwutleniaczem rozpuszczalnym w wodzie obecnym w diecie człowieka, witamina C jest niezbędna dla zdrowia. Przy jej niedoborze wolne rodniki naruszają i kaleczą ważne molekuły w organizmie. Zaliczamy do nich DNA (kwas deoksyrybonukleinowy) oraz RNA (kwas rybonukleinowy), białka, lipidy (tłuszcze) i węglowodany. Z przykładowych źródeł szkodliwych wolnych rodników i utleniaczy wymienić można mitochondria, toksyny powstałe w wyniku palenia papierosów oraz promienie rentgenowskie. Często nie zwraca się wystarczającej uwagi na znaczenie witaminy C w zapobieganiu uszkodzeniom spowodowanym działaniem wolnych rodników, procesem starzenia i utleniania. Odpowiednia podaż witaminy C pozwala organizmowi zregenerować zapasy witaminy E oraz innych przeciwutleniaczy.

Głównym przeciwutleniaczem rozpuszczalnym w wodzie wytwarzanym w komórkach jest glutation, niewielka cząsteczka białka (tripeptyd aminokwasów kwasu glutaminowego, cysteiny i glicyny). Odgrywa on kluczową rolę w ochronie komórek przed uszkodzeniami spowodowanymi utlenianiem. Ponieważ zazwyczaj jego stężenie jest dziesięciokrotnie większe od stężenia witaminy C, często sądzi się, że odgrywa ważniejszą rolę. Jednak funkcje witaminy C i glutationu są ze sobą powiązane i komplementarne.

U zwierząt wytwarzających witaminę C niedobór glutationu rekompensowany jest poprzez syntezę dodatkowej witaminy C. Nakarmienie zwierząt witaminą C może podnieść ich poziom glutationu, a wysoki poziom glutationu może z kolei zapobiegać utracie witaminy C. Dla świnek morskich i nowo urodzonych szczurów, które nie potrafią syntetyzować askorbinianu, niedobór glutationu jest zabójczy. Śmierci zwierzęcia można jednak zapobiec poprzez podanie mu wysokiej dawki askorbinianu. Podobnie da się opóźnić wystąpienie szkorbutu u świnek morskich na diecie ubogiej w askorbinian, jeżeli poda się im ester monoetylowy glutationu, związku umożliwiającego wchłanianie glutationu. Główne zadanie glutationu polega na odzyskiwaniu witaminy C, żeby mogła dalej działać antyutleniająco. Witamina C jest niezbędna glutationowi do spełnienia funkcji przeciwutleniającej, nawet jeżeli to on występuje w organizmie w znacznie większym stężeniu. Związek między przeciwutleniaczami sugeruje, że duże spożycie witaminy C jest konieczne dla zapobieżenia szkodom wynikłym z utleniania związanego z chorobą i procesem starzenia.

Bałagan wokół witaminy C

Niemal wszystko, co o witaminie C mówią lekarze, jest nieprawdą. Panuje przekonanie, że zdrowa dieta spełnia zapotrzebowanie organizmu na witaminy. Zaleca się spożywanie pięciu, a może nawet dziewięciu, porcji owoców i warzyw każdego dnia oraz zapewnia o braku konieczności sięgania po suplementy. Owoce i warzywa w istocie pomagają zapobiegać chorobom serca oraz rakowi. Jednak większość ludzi nie dostosowała diety do tych zaleceń. Dwie trzecie uczestników ankiety, którą objęto 4 278 osób w Wielkiej Brytanii, oświadczyło, że nie spożywa zalecanej liczby porcji owoców i warzyw. W Irlandii Północnej tylko 17% osób potwierdziło, że zjada pięć porcji każdego dnia. Nic dziwnego, że ludzie niechętnie akceptują zalecenia rządowe, skoro brak na nie dowodów i występują w nich sprzeczności. Inuici preferowali sposób odżywiania zawierający dużo białka i tłuszczu. Dieta tradycyjnych społeczności eskimoskich zamieszkujących surowe tereny ukształtowane przez mroźny klimat zawierała niewiele produktów roślinnych, żadnego nabiału i żadnych wytworów rolnictwa. Ich przetrwanie zależało od tego, co upolowali i co złowili. Plemiona indiańskie z wybrzeża polegały na owocach morza, a te z głębi lądu żywiły się karibu, w tym wstępnie przetrawionymi roślinami w żołądkach zwierząt, czyli mchami, porostami i dostępną roślinnością tundry. A jednak Inuitom nie doskwierały choroby serca, choć ich dieta zawierała dużo tłuszczów nasyconych oraz niewiele owoców i warzyw. Podobnie u osób na diecie Atkinsa nie wzrosło ryzyko choroby serca. Obie te diety w żaden sposób nie są zrównoważone w tradycyjnym rozumieniu i nie składają się z kombinacji produktów zbożowych, owoców, warzyw, mięsa, jajek i nabiału, jaka widnieje na piramidach żywienia zalecanych przez rząd. W powszechnym rozumieniu diety takie nie są odpowiednie. Inuici muszą co prawda zapewnić sobie przynajmniej kilka miligramów witaminy C, żeby zapobiec szkorbutowi, ale możnaby oczekiwać, że na diecie z tłuszczu i białka zwierzęcego człowiek szybko podupadnie na zdrowiu — przynajmniej tak twierdzą tzw. eksperci. A jednak ta rzekomo kiepska dieta pozwala Inuitom utrzymać bardzo dobry stan zdrowia. Dieta Inuitów i dieta Atkinsa mają ze sobą coś wspólnego, dzięki czemu dają tak zadowalające rezultaty.

Sposób odżywiania Inuitów modyfikuje profil przeciwutleniaczy oraz może ograniczać uszkodzenia powodowane przez wolne rodniki, i tym samym zapotrzebowanie na wysokie dawki witaminy C. Obie diety zawierają względnie wysoki stosunek witaminy C do cukru. I choć spożycie witaminy C jest u Inuitów niewielkie, jeszcze mniejsza jest ilość węglowodanów. Typowa dieta mieszkańca Zachodu zawiera nawet 500 g węglowodanów dziennie, ale poniżej 50 miligramów witaminy C. Co ważne, cukier obniża poziom absorpcji witaminy C przez komórki. Stąd Inuici nawet spożywając mniej witaminy C, wykorzystują ją bardziej wydajnie, ponieważ konkurencja z cukrami, a konkretnie glukozą, jest u nich odpowiednio niższa. Dieta uboga w węglowodany częściowo rekompensuje niewielką podaż witaminy C. Główną korzyścią z owoców i warzyw jest zwiększenie spożycia przeciwutleniaczy, szczególnie witaminy C. Niniejsza książka wyjaśnia, dlaczego jedzenie większej ilości warzyw, choć to dobra rada, nie zapewni korzyści, jakie da suplementacja witaminą C. Niektórzy badacze twierdzą, że witamina C w wysokich dawkach ma silne działanie przeciwzakaźne i może potencjalnie zwalczać choroby serca, a także zapobiegać rakowi i go leczyć. Nikt jednak nie twierdzi, że jedzenie dodatkowej porcji warzyw zagwarantuje potężne korzyści przypisywane witaminie C jako takiej.

Informacje z pewnego źródła

Kontrowersje wokół witaminy C stały się powszechnie znane, kiedy wybitny chemik i dwukrotny laureat Nagrody Nobla dr Linus Pauling zaczął polecać ją w megadawkach w celu zapobiegania oraz leczenia zwykłego przeziębienia. Dr Pauling twierdził, że człowiek potrzebuje dawki 100 razy większej od zalecanej przez lekarzy i ekspertów od żywienia. W reakcji establishment medyczny dokonał druzgocącego ataku na jego kompetencje naukowe – niektórzy wyzywali go od nieuków i konowałów.

Po jego śmierci w 1994 roku świat medycyny uznał, że Pauling się mylił, a człowiek potrzebuje tylko trochę witaminy C. Sugerowano, że większe ilości nie są wchłaniane i dlatego nie mają efektu leczniczego, jaki głosili Pauling oraz inni badacze. Jak będziemy mieli okazję się przekonać, najnowsze dowody naukowe nie potwierdzają tej tezy. Historycznie, witaminy uważa się za mikroskładniki odżywcze niezbędne dla zachowania dobrego stanu zdrowia. Bez nich człowiek choruje, a nawet umiera. Mikroskładnik to substancja, jak np. witamina czy minerał, potrzebna w stosunkowo niewielkich ilościach do zapewnienia właściwego rozwoju i metabolizmu organizmów żywych. Większe
dawki mikroskładników są z definicji niepotrzebne i nieraz mogą być toksyczne. Witamina C otrzymała swoją nazwę „witaminy”, zanim odkryto i wyizolowano konkretną substancję zapobiegającą chorobie powiązanej z niedoborem tej substancji, szkorbutowi. Było to jednak przedwczesne, ponieważ przed określeniem tożsamości chemicznej nie można było ustalić jej właściwości. Nazwa „witamina C“ sugeruje więc, że potrzebna jest w niewielkich dawkach.

Kiedy w latach 1927–1933 dr Albert Szent-Györgyi jako pierwszy wyizolował kwas askorbinowy i określił go mianem witaminy C, miał świadomość, że nazwa ta może zaszkodzić w późniejszych badaniach naukowych. Od samego początku dr Szent-Györgyi podejrzewał, że dla zagwarantowania optymalnego stanu zdrowia potrzebne mogą być ilości wyrażone w gramach a nie mniejsze. Ponieważ kiedy izolowano i badano inne witaminy okazywało się, że ich ilości wystarczające do zapobiegania poważnych chorobom są bardzo niewielkie, postrzeganie witamin jako mikroskładników stało się dogmatem. Od tamtej pory opinia naukowa na temat większości witamin dzieli się na dwa obozy. Pierwszy cieszy się poparciem rządu i medycyny akademickiej, głównie z przyczyn historycznych. Zgodnie z tą oficjalną kategoryzacją, spożycie witamin powinno wystarczać jedynie dla zapobieganiu ostrym objawom niedoboru, np. szkorbutowi. Powszechne przekonanie jest takie, że dawki większe od minimalnej są niepotrzebne i mogą się wiązać z pewnym teoretycznym ryzykiem. W przypadku witaminy C ryzyko to nie ma obecnie oparcia w dowodach. Druga grupa naukowców i lekarzy, nazywana ortomolekularną, uważa dowody establishmentu za niepełne. Termin ortomolekularny został stworzony przez Linusa Paulinga na potrzeby określenia stosowania składników odżywczych oraz normalnych („orto“) składników budulcowych organizmu w optymalnych ilościach jako głównej metody leczniczej. Dlatego też utrzymanie możliwie najlepszego stanu zdrowia może wymagać dawki większej od minimalnej. Naukowcy należący do tej drugiej grupy uważają, że dowody na zdrowotny wpływ witamin i składników odżywczych są dramatycznie nieadekwatne — choć nie mamy empirycznych danych pozwalających określić optymalną dawkę w każdym przypadku. Jeśli jednak badacze medycyny ortomolekularnej mają rację, często wysoka dawka mogłaby zapobiegać wielu chorobom przewlekłym. Co zaskakujące, w przypadku większości witamin i minerałów różnica między zaleceniami medycyny konwencjonalnej i ortomolekularnej jest stosunkowo niewielka. Na przykład oficjalnie Zalecane Dzienne Spożycie (ZDS) witaminy E wynosi 22 IU (international units, jednostki międzynarodowe – przyp. tłum.), a lekarze popierający medycynę ortomolekularną zwykle zalecają nieco większą dawkę – pomiędzy 100–1000 IU (5–50 razy ZDS). W porównaniu z powyższym różnice rekomendowanych dawek witaminy C są ogromne. Zalecane Dzienne Spożycie witaminy C w Stanach Zjednoczonych wynosi 90 mg dla dorosłych mężczyzn, a naukowcy w rodzaju Paulinga polecają ilości od 2 do 20 gramów (2000 – 20 000 mg) dziennie. Różnice te są jeszcze większe dla osób chorych. Oficjalny pogląd głosi, że ilości witaminy C powyżej 90 mg nie przynoszą większych korzyści zdrowotnych. A jednak lekarze, jak np. Robert F. Cathcart III, jeden z pionierów badań nad witaminą C, stosowali dawki do 200 gramów (200 000 mg) dziennie w leczeniu przeróżnych chorób. Dawka ta to 2000 razy ZDS!

Jedna z pasjonujących historii przypisywana jest Francisowi Baconowi (1561–1626), czołowej postaci filozofii przyrody, działającemu w okresie przejściowym między renesansem i epoką nowożytną. W 1432 roku mnisi spierali się o liczbę zębów konia. Spór toczył się trzynaście dni, a uczeni radzili się starożytnych ksiąg oraz manuskryptów, próbując ustalić ostateczną odpowiedź. Wtedy czternastego dnia młody mnich niewinnym głosem zapytał, czy może powinien znaleźć konia i zajrzeć mu do pyska. Z wielkim oburzeniem inni naskoczyli na niego i wyrzucili go z obrad szacownego gremium. Ewidentnie Szatan skusił nowicjusza, żeby ten opowiedział się za bezbożnym sposobem odkrycia prawdy, sprzecznym z naukami starszych! Dziś, w erze technologii, historyjka ta brzmi może staroświecko. Niestety jednak, współcześnie w medycynie dominuje podejście mnichów, unikających rzeczywistości poprzez mówienie innym, w jaki sposób szukać prawdy. Opowieść o kontrowersjach wokół witaminy C toczy się więc dalej. Aczkolwiek ta prosta molekuła pokaże nam, że współcze- sna medycyna jest bardziej profesją zdominowaną przez różne instytucje, a nie dyscypliną naukową.

W badaniach klinicznych użyto na przykład nienaukowych mitów o placebo, żeby zanegować efekty działania różnych substancji odżywczych. Tradycjonaliści medyczni błędnie uznali małe dawki witaminy C za odpowiadające wysokim dawkom, których skuteczności próbowano dowieść. Medycyna głównego nurtu ze szkodą dla ludzkiego zdrowia odrzuca i ignoruje obserwacje kliniczne dotyczące witaminy C.

Kwestia przetrwania

Witamina C jest niezbędna do życia, aczkolwiek większość zwierząt nie musi przyjmować jej z zewnątrz, ponieważ wytwarza ją w swoich organizmach. Niestety niektóre zwierzęta, w tym człowiek, utraciły zdolność syntezy tej substancji. W rezultacie stały się pewnego rodzaju odmieńcami, polegającymi na witaminie C dostarczanej z pożywieniem. Bez niej umierają — u ludzi, małp czy świnek morskich niedobór witaminy C prowadzi do śmiertelnej choroby, jaką jest szkorbut. Około 40 milionów lat temu przodkowie człowieka byli niewielkimi futrzastymi ssakami. Jeden z nich utracił gen odpowiedzialny za produkcję enzymu niezbędnego do syntezy kwasu askorbinowego, możliwe, że w wyniku mutacji genetycznej spowodowanej jakimś promieniowaniem. W efekcie potomstwo tego mutanta nie potrafiło już wytwarzać witaminy C. Prawdopodobnie jego dieta była w dużej mierze roślinna, stąd zawierała dużo kwasu askorbinowego i utrata tego konkretnego enzymu nie miała katastrofalnych skutków. Dostosowanie ewolucyjne (zasadnicze pojęcie w darwinowskim mechanizmie ewolucji drogą doboru naturalnego – przyp. red.) oznacza zdolność organizmu do spłodzenia potomstwa zdolnego do przetrwania. O dziwo utrata genu odpowiedzialnego za produkcję witaminy C nie wyrządziła wielkiej szkody dostosowaniu ewolucyjnemu i zdolności przetrwania naszych przodków. Wiemy to, ponieważ w innym wypadku gatunki z taką mutacją po prostu by wymarły, a tak się nie stało. Możliwe też, że niektóre zwierzęta, w tym ludzie, zdobyli jakąś przewagę ewolucyjną dzięki utracie genu umożliwiającego syntezę witaminy C. Człowiek nie jest jedynym gatunkiem, który musi dostarczać witaminę C z pożywieniem. Takimi gatunkami są również świnki morskie, małpy, niektóre nietoperze oraz ptaki. Wszystkim tym stworzeniom udało się wyewoluować i przetrwać w walce o istnienie przez miliony lat. Jeżeli zdolność wytwarzania witaminy C została utracona tylko raz podczas ewolucji, moglibyśmy uznać to za ciekawostkę. A jednak ptaki i inne ssaki wyodrębniły się, zanim nasi przodkowie utracili ów gen.

Uważa się, że ptaki wyewoluowały z gadów w okresie późnej jury i wczesnej kredy (ok. 150 milionów lat temu). Ssaki wyewoluowały z gadów znacznie wcześniej, w okresie karbonu i permu (ok. 250- 350 milionów lat temu). Sugeruje to, że ptaki i ssaki utraciły gen odpowiedzialny za syntezę witaminy C oddzielnie i niezależnie od siebie. U ludzi niedobór witaminy C prowadzi do szkorbutu, który powoduje krwawienie i powstawanie siniaków na całym ciele. Dziąsła puchną, zęby wypadają, a po kilku miesiącach chorego czeka straszliwa śmierć. Dawniej szkorbut zabijał wielu żeglarzy podczas morskich podróży. Co ciekawe, niektórzy wykazywali większą odporność niż inni, co może sugerować, że zachowali jakąś biochemiczną zdolność do wytwarzania witaminy C lub utrzymania jej stężenia w organizmie. Na szczęście ostrym objawom szkorbutu zapobiega już kilka miligramów witaminy C dziennie. Można się zastanawiać, dlaczego człowiek pierwotny nie wyginął z powodu szkorbutu.

Zwierzęta roślinożerne, w tym małpy, odżywiają się głównie roślinami – przyjmują tą drogą dużo witaminy C. Linus Pauling zbadał dietę małp człekokształtnych i oszacował, że ludzie pierwotni prawdopodobnie dostarczali sobie między 2,5 a 9 gramów witaminy C dziennie. U zwierzęcia, którego dieta zawierała dużo witaminy C, utrata genu odpowiadającego za jej wytwarzanie nie powodowała utraty dostosowania ewolucyjnego. Tym samym możemy wysunąć uzasadnione przypuszczenie, że dieta naszych odległych przodków składała się oprócz mięsa, w dużej mierze z roślin. Sukces ewolucyjny zależny jest też od rozmnażania. Dopóki młodzi mieli dostęp do witaminy C w ilości zapobiegającej poważnemu szkorbutowi, brak genu nie ograniczał dostosowania ewolucyjnego człowieka. Witaminy C wystarczało żeby zapobiec chorobie oraz zachować poziom dostosowania przez cały okres od poczęcia do dorastania dziecka. W czasach obfitości utrata genu witaminy C miała raczej jedynie marginalne skutki. Zwierzęta roślinożerne pozbawione genu witaminy C mogą w istocie mieć niewielką przewagę energetyczną, ponieważ nie muszą same wytwarzać tego składnika.

Osobniki, które zachowały gen, i osobniki zmutowane, które go utraciły, współistniały przez długi czas w tej samej populacji. Jednak wraz z ograniczeniem dostępu do pożywienia, zwierzęta, które nie traciły energii życiowej na produkcję witaminy C, mogły zdobyć pewną przewagę.

Cytując dr. Cathcarta, osobniki zmutowane mogły przeczekać, aż wymrą z głodu te, które gen zachowały. W okresach poważnego stresu ewolucyjnego zwierzęta bez genu witaminy C mogły zdominować pozostałe do tego stopnia, że te, które gen zachowały, wyginęły.

Przewaga ewolucyjna

Istnieją dowody sugerujące, że w przeszłości populacja człowieka znacząco zmalała. Tak zwane „wąskie gardła“ ewolucji są zaskakująco częste dla wielu gatunków, ponieważ określony gatunek istnieje tak długo, jak długo jest w stanie walczyć o swoje miejsce w ekosystemie. Większość gatunków, jakie istniały na Ziemi, zdążyła już wymrzeć. Typowy gatunek istnieje około 10 milionów lat. Najnowsze dowody sugerują, że człowiek niemal wyginął ok. 150 000 lat temu. Badania genetyczne wskazują, że wszyscy ludzie wywodzą się z niewielkiej populacji żyjącej w Afryce zaledwie 150 000 do 200 000 lat temu. Kreatywna interpretacja dowodów naukowych upatruje początku całej ludzkości w jednej kobiecie żyjącej ok. 150 000 lat temu we wschodniej Afryce, na terenach obecnej Etiopii, Kenii i Tanzanii. Tak zwana „mitochondrialna Ewa“ jest ostatnią wspólną matrilinearną (kobiecą) przodkinią wszystkich ludzi. Żeby zrozumieć znaczenie mitochondrialnej Ewy, należy sobie przypomnieć, że w komórkach człowieka funkcjonują małe elementy zwane mitochondriami, które odpowiadają za biochemiczne procesy produkcji energii. Mitochondria mają swój własny materiał genetyczny (DNA) przekazywany potomstwu w komórce jajowej matki (ovum). Plemniki są dużo mniejsze od komórki jajowej i nie dostarczają mitochondriów do zarodka. Naukowcy dowiedli, że mitochondrialne DNA wszystkich ludzi pochodzi od jednej osoby. „Ta” Ewa nie żyła samotnie, lecz prawdopodobnie zamieszkiwała w małej wiosce lub społeczności, gdzie jej dzieci miały jakąś przewagę ewolucyjną nad innymi dziećmi w plemieniu.

Istnieje również odpowiadający jej wspólny męski przodek nazywany „Y-chromosomalnym Adamem“, żyją- cym około 60 000 do 90 000 lat temu. Chromosomy są zbiorami genów przekazujących DNA komórkom potomstwa. Dzieci płci męskiej otrzymują chromosom Y od ojca, który łączy się z chromosomem X od matki, tworząc parę XY determinującą płeć męską. Dzieci płci żeńskiej otrzymują od każdego rodzica chromosom X, co tworzy parę XX. Badacze prześledzili mutacje w chromosomie Y wstecz i zidentyfikowali Y-chromosomalnego Adama. W odróżnieniu od tego biblijnego, Y-chromosomalny Adam żył dziesiątki tysięcy lat po mitochondrialnej Ewie. „Tych” Adama i Ewy nie należy uważać za jednoznaczne fakty naukowe, lecz za koncept ilustrujący jedną z możliwych interpretacji dostępnych dowodów. Możliwym wytłumaczeniem stojącym za Y-chromosomalnym Adamem jest wybuch superwulkanu, jaki miał miejsce 70 000 do 75 000 lat temu w rejonie jeziora Toba w Indonezji, który mógł doprowadzić do przetrzebienia populacji człowieka. Możliwe, że ludzka populacja spadła wtedy do kilku tysięcy par, powodując „wąskie gardło“ w ewolucji człowieka.

Wydarzenie to mogło mieć magnitudę nawet kilka tysięcy razy większą od wybuchu Góry Św. Heleny z 1980 roku i mogło na kilka lat obniżyć temperaturę na Ziemi oraz potencjalnie wywołać epokę lodowcową. Możliwe, że Y-chromosomalny Adam był po prostu najszczęśliwszym ocalałym z katastrofy po wybuchu superwulkanu. Historia ta pokazuje, jak ciężką presję może wywierać na człowieka ewolucja. Jeżeli utrata genu odpowiedzialnego za syntezę witaminy C zwiększyła zdolność człowieka do przeżycia okresów głodu, to możliwe, że to właśnie ona zagwarantowała przetrwanie ludzkiej rasy. Da się wytłumaczyć istnienie naszej mitochondrialnej Ewy, jeżeli przyjąć, że mutacja jej mitochondrialnego DNA zapewniła jej dużą przewagę nad innymi. W takiej sytuacji wzrosłaby w populacji liczba osób z mitochondriami Ewy, które z czasem zastąpiłyby inne formy. Podobnie można wytłumaczyć Y-chromosomalnego Adama.

W odróżnieniu od małp i innych ssaków, wśród ludzi występuje niewielka różnorodność genetyczna. Przyczyną tego faktu mogą być wspomniane wąskie gardła ewolucji. Każdemu genowi obecnemu tylko u niewielkiej liczby osobników grozi wyeliminowanie. Było wiele momentów, kiedy brak genu witaminy C mógł dawać przewagę ewolucyjną. Wąskie gardła ewolucji mogły więc zagwarantować dominację osobników, które były go pozbawione. Genom człowieka zawiera w sobie konsekwencje tego ewolucyjnego przypadku.

 

Koszty utraconego genu

Pomimo opisanej przewagi ewolucyjnej, utrata genu odpowiedzialnego za syntezę witaminy C mogła sprawić, że osoby starsze musiały stawić czoła poważnym niedoborom i chorobom. Kiedy zwierzę się rozmnoży, selekcja naturalna traci na znaczeniu. U współczesnych ludzi i niektórych zwierząt dziadkowie biorą udział w wychowywaniu dzieci, ale w rozumieniu ewolucji jest to czynnik drugorzędny. W przyrodzie starsze osobniki bywają rzadkie, a rozrośnięte grupy rodzinne to wyjątki. Utrata genu witaminy C mogła powodować liczne problemy, w tym zapalenie stawów, choroby serca i układu naczyniowego, nowotwory oraz zmniejszoną odporność. Śmierć zwierzęcia, którego faza reprodukcji dobiegła końca, nie uniemożliwia jednak jego potomstwu wydania na świat kolejnego pokolenia. O ile wspomniane choroby przewlekłe rozwijały się później, ich wpływ na dostosowanie ewolucyjne byłby niewielki. Dla ewolucji nie ma znaczenia, czy starsza świnka morska cierpi, o ile wydała na świat dużo zdrowego potomstwa. Stąd jest możliwe, że ewolucja człowieka dała mu zdolność przetrwania okresów niedoboru żywności, ale za cenę chorób przewlekłych. Choroby takie stałyby się problemem jedynie wtedy, kiedy ilość witaminy C w diecie nie odpowiadałaby długoterminowemu zapotrzebowaniu. Niewiele wiemy o naszych przodkach z czasów, kiedy nastąpiła utrata genu odpowiedzialnego za syntezę witaminy C. Czterdzieści milionów lat temu to okres niedługo po wyginięciu dinozaurów, z tamtej epoki zostały nam jedynie nieliczne ślady w postaci skamieniałych kości. Co istotniejsze, niewiele wiemy o diecie naszych przodków.

Typowa dieta współczesnego człowieka nie składa się głównie z warzyw zawierających dużo witaminy C. Choć ludzie żyją dość długo na tak ograniczonym spożyciu, coraz bardziej cierpią z powodu chorób degeneracyjnych i obniżonej jakości życia. To niepotrzebne cierpienie mogłoby nie mieć miejsca, gdybyśmy nie utracili genu witaminy C. Przez niezdolność do wytwarzania askorbinianu, każde nowo narodzone dziecko może nie tyle ma niedobór witaminy C, co jest od niej zależne.

Korzyści zdrowotne witaminy C

Prawda o witaminie C stała się bardziej oczywista w ostatnim czasie, ponieważ tezy o jej niezwykłych korzyściach zdrowotnych zgadzają się z dostępnymi dowodami. Twierdzenie, że niewielkie dawki (na poziomie ZDS) kwasu askorbinowego są najlepsze dla człowieka ma niewielkie podstawy naukowe. Przeciwutleniacze, takie jak witamina C, są niezbędne do życia, ponieważ w procesach chorobowych niemal zawsze następuje atak wolnych rodników, któremu mogą przeciwdziałać przeciwutleniacze. Przychodząc do lekarza, pacjenci oczekują jasnych, obiektywnych informacji, co im dolega i jak to wyleczyć. Co więcej, muszą wiedzieć, jak zapobiec danym chorobom. Ludzie chcieliby otrzymać wiedzę niezbędną do podejmowania świadomych wyborów, ale często jej nie otrzymują. Nawet lekarze nierzadko nie potrafią ocenić informacji potrzebnych do podjęcia decyzji najlepszej dla pacjenta. Porady konwencjonalnych specjalistów są więc często lekceważone, a ich pacjenci samodzielnie uzupełniają dietę dawkami witaminy C i innych przeciwutleniaczy rzędu kilku gramów.

Może to dziwić, ale zróżnicowane grupy niezależnych badaczy często wynajdują lepsze rozwiązania niż te, których dostarczają wybrane komisje ekspertów. Dlatego też ta powszechna decyzja pacjentów może być oznaką, że medycyna zboczyła na manowce i nie zgadza się z dowodami albo nie potrafi, czy nie chce, zareagować na nie w sposób racjonalny. Kilkugramowe dawki witaminy C mogą zapobiegać wielu schorzeniom, ale do leczenia chorób potrzeba znacznie większych ilości. Jednak wysokie dawki konieczne do wyleczenia często spotykają się z niedowierzaniem. Kiedy mówimy lekarzom, że do wyleczenia zwykłego przeziębienia może być potrzebne 50–100 gramów (50 000–100 000 mg) witaminy C dziennie, ich sceptycyzm ze skuteczności leczenia przenosi się na rozmiar dawki. W większości badań klinicznych brano pod uwagę dawki rzędu jednego grama. Jednak sto razy większa dawka ma zupełnie inne właściwości. Jedną z przyczyn kontrowersji wokół witaminy C są sprzeczne wyniki z badań, w których wykorzystano nieodpowiednie dawki, sto razy za małe, i które uporczywie łamały podstawowe reguły farmakologii. Na zasadzie analogii wyobraźmy sobie badanie, w którym 20 000 płodnych, młodych kobiet podaje się tabletki antykoncepcyjne mające zapobiegać zajściu w ciążę. Badacze chcą wykazać, że tabletki nie działają, więc zamiast zalecanej jednej dziennie, podają kobietom jedną tabletkę na miesiąc. Kobiety z grupy kontrolnej zażywają jedną tabletkę zawierającą cukier (placebo) w miesiącu. A teraz przyjmijmy, że wyniki takiego trwającego pięć lat badania pokazują, że kobiety przyjmujące jedną tabletkę antykoncepcyjną na miesiąc zachodzą w ciążę równie często, co te, które otrzymują placebo. Nikt rozsądny nie zgodzi się z tezą, że „badania wykazują, że tabletki antykoncepcyjne nie zapobiegają ciąży“. Nie można oczekiwać, że tabletka przeznaczona do zażywania codziennie, będzie miała takie same efekty, jeśli będzie zażywana raz na miesiąc. A jednak metodologia tego przykładu jest podobna do tej, zastosowanej w badaniach nad witaminą C „w wysokich dawkach“, rzekomo wykazujących jej nieskuteczność. Optymalne spożycie witaminy C to takie, które zapobiega chorobom i jednocześnie minimalizuje potencjalne ryzyko schorzeń. Olbrzymim nadużyciem jest zakładać, że dawka potrzebna, żeby nie dopuścić do szkorbutu, będzie odpowiednia do zapobieżenia innym chorobom. Co więcej, istnieje wiele dowodów, że dawka witaminy C potrzebna do zapobiegania chorobom przewlekłym znacznie przekracza ZDS. Niestety nie przeprowadzono bezpośrednich badań nad chorobami przewlekłymi i wysokimi dawkami witaminy C, więc nasze wnioski musimy opierać na niedostatecznej bazie wiedzy. Zwykle najbardziej bezpośrednie informacje trafiające do opinii publicznej otrzymujemy z badań prospektywnych. W badaniu prospektywnym spożycie witaminy C szacowane jest dla wielu uczestników, którzy następnie poddawani są długotrwałej obserwacji mającej na celu ustalenie, czy rozwinęły się u nich konkretne choroby przewlekłe. Badania takie są drogie i często przynoszą nieprecyzyjne rezultaty. Dawkę witamin można na przykład oszacować z kwestionariusza i przybliżyć na podstawie typowych proporcji zawartych w konkretnych produktach spożywczych. Jednak z czasem czyjaś dieta może przecież ulec zmianie, a tabele wartości odżywczych nie uwzględniają konkretnych produktów – świeże, organiczne marchewki zawierają więcej witaminy C niż marchewki z puszki.

Precyzyjne oszacowanie optymalnego spożycia wymagałoby uwzględnienia w badaniach dawek witaminy C od 50 mg do co najmniej 10 000 mg dziennie, a to nigdy nie miało miejsca. Niektórzy badacze sugerują z jakiegoś powodu, że witamina C z pożywienia jest skuteczniejsza od tej samej molekuły pochodzącej z suplementów. Alternatywne wyjaśnienie zakłada, że metody szacowania zawartości witaminy C w pożywieniu mają ograniczoną dokładność. Inne możliwe wytłumaczenie związane jest z tym, że jemy klika razy dziennie, a witamina C uwalniana jest z pożywienia w sposób bardziej stopniowy niż z suplementów.

Szkorbut

Wiele osób kojarzy słowo szkorbut raczej z lekcjami historii, a nie zdrowiem współczesnego człowieka. Po ponad 50 latach dowództwo brytyjskiej marynarki wojennej wcieliło w życie odkrycie Jamesa Linda z 1747 roku, zgodnie z którym spożywanie owoców cytrusowych mogło zapobiegać szkorbutowi. W międzyczasie tysiące żeglarzy straciło życie. Na ich nieszczęście koszty dostarczenia owoców cytrusowych były większe, niż koszty przeprowadzenia przymusowego poboru, a potem pochówku. Wtedy, podobnie jak i teraz, kwestie ekonomiczne mają często pierwszeństwo przed naukowymi, a nawet przed dobrem człowieka. U cierpiących na zaawansowany szkorbut w końcu pojawiają się siniaki, dochodzi do krwawienia do stawów, co powoduje ich puchnięcie i dotkliwy ból, a także utraty włosów i zębów. Objawy te, jak już wytłumaczyliśmy, są wynikiem niedoboru kolagenu. Do wczesnych objawów należą zmęczenie wynikające z ograniczonej zdolności produkcji karnityny oraz podatność na stres z powodu obniżenia stężenia adrenaliny i noradrenaliny. W krajach rozwiniętych zaawansowany szkorbut zdarza się bardzo rzadko, ponieważ spożycie już kilku miligramów witaminy C dziennie zapobiega tej chorobie. Częściej szkorbut występuje w krajach trzeciego świata. Jednak nawet na obszarach rozwiniętych może on grozić osobom cierpiącym na choroby przewlekłe, zniedołężniałym, starszym oraz dzieciom, u których niskie stężenie witaminy C we krwi jest powszechne. U kogoś, kto spożywa ilość witaminy C wystarczającą do zapobieżenia bolesnej śmierci w krótkiej perspektywie, ale niewystarczającą do zapewnienia optymalnego zdrowia, może pojawić się tak zwany szkorbut przewlekły.

Zapobieganie chorobom serca i udarowi

Z wielu badań prospektywnych wynika, że niedostateczne spożycie witaminy C związane jest ze zwiększeniem ryzyka chorób serca i krążenia. Choć w badaniach takich nie uwzględniono wyższych dawek, niesłusznie przyjęto, że ok. 100 mg witaminy C dziennie zapewnia maksymalną redukcję ryzyka. W pierwszym Narodowym Badaniu Zdrowia i Odżywiania (National Health and Nutrition Examination Study, NHANES I) oszacowano, że ryzyko zgonu z powodu choroby serca było 25% niższe u kobiet i 42% niższe u mężczyzn, którzy przyjmowali witaminę C w postaci suplementów. Średnie spożycie uzupełniającej witaminy C wynosiło 300 mg na dzień. Przegląd dziewięciu badań, które objęły 290 000 osób dorosłych, wykazał, że osoby zażywające ponad 700 mg dziennie witaminy C w postaci suplementów miały 25% niższe ryzyko zachorowania na choroby serca. Na początku trwającego 10 lat badania stan układu krążenia uczestników był dobry. W badaniu, którym objęto ponad 85 000 pielęgniarek poddanych szesnastoletniej obserwacji, odkryto, że większe spożycie witaminy C sprzyjało prewencji chorób serca i krążenia. Ponownie, wyższe dawki witaminy C pochodzącej z suplementów (średnio 359 mg dziennie) powiązano z 27–28% ograniczeniem ryzyka chorób serca. Co ważne, u pielęgniarek, które nie przyjmowały suplementów, ryzyko nie zmalało. Podobne rezultaty zaobserwowano w przypadku witaminy C i udaru. Jedno badanie objęło dwudziestoletni okres obserwacji, podczas którego udokumentowano 196 przypadków (w tym 109 zawałów i 54 krwotoki). Uczestnicy badania, u których stężenie witaminy C we krwi było najwyższe, mieli 29% mniejsze ryzyko udaru niż ci z najniższym stężeniem. Badanie to objęło członków wiejskiej społeczności w Japonii, 880 mężczyzn i 1241 kobiet w wieku czterdziestu lat, którzy na początku badania w 1977 roku nie przeszli jeszcze udaru.

Co nie dziwi, osoby, które niemal codziennie jadały warzywa, miały niższe ryzyko udaru niż ci, którzy jadali je dwa dni w tygodniu lub rzadziej. Stężenie witaminy C w osoczu rosło wraz ze spożyciem owoców i warzyw. Choć jest możliwe, że jakiś inny składnik w nich zawarty przyczynił się do opisanych korzyści, nie ma dowodów na poparcie tej sugestii. Nie ma też dowodów, że osoby jadające owoce i warzywa doświadczyły korzyści wynikających z towarzyszących temu zachowań i stylu życia. Bardziej naukowe podejście wymaga dodatkowo wspomnienia, że w tym badaniu nawet stężenie w osoczu wypada na poziomie niedoboru, poniżej poziomu prawidłowego odżywienia. Można się zastanawiać, jak rzadkie byłyby udary, gdyby uczestnicy badania otrzymywali odpowiednią suplementację witaminą C. Jak można było oczekiwać po tak prymitywnej procedurze, w niektórych prospektywnych badaniach epidemiologicznych nie stwierdzono zmniejszenia ryzyka chorób serca przy stosowaniu suplementów z witaminą C. Patrząc jednak całościowo na wyniki, można odnieść wrażenie, że aby zmniejszyć ryzyko zawału serca, należy zażywać dawkę witaminy C potrzebną do utrzymania jej zapasów w organizmie. Niewykluczone jednak, że dużo większe dawki witaminy C mogłyby skutecznie prawie w całości wyeliminować choroby serca z populacji.

 

Zapobieganie nowotworom

Zasadniczo wszyscy się zgadzają, że jedzenie owoców i warzyw ogranicza ryzyko zachorowania na różne rodzaje nowotworów. Warzywa zawierają dużo odżywczych fitoskładników oraz innych substancji zapobiegających rozwojowi raka, nie jest więc jasne, ile z tych korzyści wynika ze zwiększonej podaży witaminy C. Zwiększenie codziennej porcji witaminy C wiąże się ze zmniejszeniem ryzyka rozwinięcia się raka w wielu narządach, w tym w jamie ustnej, szyi, płucach i w układzie trawiennym (przełyk, żołądek, okrężnica). W jednym z badań stwierdzono, że mężczyźni przyjmujący powyżej 83 mg witaminy C każdego dnia, mieli o 64% mniejsze ryzyko zachorowania na raka płuc niż ci, którzy zażywali mniej niż 63 mg dziennie. W badaniu tym 870 osób poddano obserwacji trwającej ponad 25 lat. Badania powiązały zwiększone spożycie witaminy C z obniżeniem ryzyka raka żołądka.

Bakteria Helicobacter pylori powodująca tworzenie się wrzodów przyczynia się do zwiększenia ryzyka raka żołądka. Ponieważ powoduje ona zmniejszenie ilości witaminy C w wydzielinie żołądkowej, sugeruje się, żeby leczenie antybiotykiem połączyć z suplementacją witaminy C. W większości ważniejszych badań nie stwierdzono wyraźnych związków między rakiem piersi, a niskim spożyciem witaminy C, jakie bada się zazwyczaj. Jednak w jednym badaniu wykazano, że kobiety z nadwagą, spożywające średnio 110 mg witaminy C dziennie miały o 39% mniejsze ryzyko zachorowania na raka piersi w porównaniu z kobietami z nadwagą, których dzienna dawka witaminy C wynosiła 31 mg. Badanie Zdrowia Pielęgniarek również sugeruje istnienie związku między niskim poziomem witaminy C i rakiem piersi. U kobiet przed menopauzą zażywających średnio 205 mg witaminy C dziennie stwierdzono 63% niższe ryzyko raka piersi w porównaniu z kobietami, które spożywały średnio 70 mg dziennie. W rodzinach kobiet występowały przypadki zachorowań na raka piersi. Niestety, znowu nie mamy danych dotyczących wyższych dawek w przedziale od 1000 do 10 000 mg).

Choroby wirusowe

Opisywane wyniki leczenia wysokimi dawkami witaminy C niemal nie mają sobie równych w całej historii medycyny. Klasycznym przykładem będzie tu badanie dotyczące polio przeprowadzone przez dr. Fredericka R. Klennera. Około 1950 roku dr Klenner twierdził, że potrafi wyleczyć polio w kilka dni przy użyciu witaminy C. Miało to miejsce przed wynalezieniem szczepionki na polio, kiedy chorzy ulegali paraliżowi lub umierali. Dr Klenner twierdził, że żaden z jego pacjentów nie umarł ani nie został sparaliżowany. W latach 50-tych grupa badawcza pod kierunkiem dr. Jonathana Goulda przeprowadziła badanie skuteczności witaminy C w leczeniu polio, z grupą kontrolną otrzymującą placebo. W badaniu wzięło udział ok. 70 dzieci, z których połowa otrzymywała witaminę C, a druga połowa placebo. Wszystkie dzieci, którym podawano witaminę C, wyzdrowiały. W grupie placebo ok. 20% dzieci zostało niepełnosprawne. Dr Gould nie upowszechnił wyników, ponieważ właśnie ogłoszono wynalezienie przez Jonasa Salka szczepionki na polio, z którą wiązano wtedy wielkie nadzieje. Jeżeli jednak doniesienia te są prawdziwe, rezultaty uzyskane dzięki witaminie C mają kardynalne znaczenie. Możliwe, że witamina C działa jako ogólny „antybiotyk“ przeciwko wszystkim rodzajom zakażenia wirusowego. Na świecie ludzie wciąż umierają na polio, a wiele zachorowań występuje z powodu użycia tak zwanej żywej wersji szczepionki. Nie znaleziono porównywalnej metody leczenia dla nieszczęśników, którzy każdego roku zapadają na polio lub inne choroby wirusowe. Jest to zdumiewające, że szanowani lekarze z całego świata przez kolejne pięćdziesiąt lat donosili o skuteczności witaminy C w leczeniu różnych chorób wirusowych, co jednak nigdy nie zostało przebadane kliniczne.

Zatrucie metalami ciężkimi

Zatrucie metalami ciężkimi to nieustający problem. Od tysiącleci ludzkość zmaga się z konsekwencjami użycia ołowiu, który przez pewien czas uważano za przyczynę upadku Cesarstwa Rzymskiego. Postawiono nawet tezę, jakoby toksyczne właściwości stosowanych wtedy ołowianych rur powodowały niedorozwój umysłowy. Bardziej prawdopodobne jest, że choć taki wpływ ołowiu był niewielki, to tak czy owak powodował on utratę witalności i sprawności w porównaniu z konkurującymi cywilizacjami. Ołowiane rury stosowano przez kilka stuleci przed upadkiem Rzymu, a potem na przykład w Anglii, skąd stopniowo zostały wyparte w XX wieku.

Efekt toksyczny był za słaby, żeby zapobiec rozbudzeniu działalności intelektualnej, które doprowadziło do rewolucji przemysłowej. Teraz zatrucie metalami ciężkimi wiąże się z ołowiem występującym w spalinach, aluminium obecnym w wodzie i rtęcią używaną w plombach. Zatrucie ołowiem posłuży nam jako przykład ochronnej funkcji witaminy C. Zatrucie takie nieraz można zaobserwować u kobiet w ciąży, u których może doprowadzić do nieprawidłowego wzrostu i rozwoju płodu. U dzieci długotrwale narażonych na kontakt z ołowiem pojawiają się problemy behawioralne i trudności w nauce. U dorosłych zatrucie ołowiem może powodować nadciśnienie i uszkodzenia nerek. U starszych mężczyzn wysokie stężenie witaminy C we krwi powiązane jest z niższym nagromadzeniem ołowiu w organizmie. Badanie poziomu ołowiu u 747 mężczyzn w wieku starszym wykazało, że przyjmowanie doustnej witaminy C w ilości mniejszej niż 109 mg dziennie wiązało się ze stężeniem ołowiu we krwi i w kościach wyższym niż przy dawce 339 mg lub większej. Wyniki te znalazły poparcie w badaniu, którym objęto 19 578 osób. Wykazało ono, że wysokie stężenie witaminy C w osoczu powiązane jest ze znacznie niższym stężeniem ołowiu we krwi. Przy zażywaniu umiarkowanych dawek witaminy C obniżenie poziomu ołowiu we krwi to kwestia tygodni. W badaniu wpływu suplementacji witaminą C (w dawce 1000 mg dziennie) na stężenie ołowiu we krwi uwzględniającym grupę kontrolną otrzymującą placebo, którym objęto 75 mężczyzn palących papierosy zaobserwowano znaczne (81%) obniżenie stężenia ołowiu w ciągu miesiąca. Mniejsze dawki (200 mg dziennie) nie miały wpływu na stężenie ołowiu we krwi.

Zaćma

Biorąc pod uwagę rolę w zapobieganiu szkodom powodowanym przez wolne rodniki, można przypuszczać, że witamina C potrafi zapobiegać również zaćmie, jednej z głównych przyczyn utraty wzroku. Przyczyn zaćmy jest wiele, wśród nich długotrwałe narażenie na promienie UV i inne rodzaje promieniowania jonizującego. U diabetyków zaćma związana jest z wysokim poziomem cukru. Jej częstotliwość i nasilenie rosną wraz z wiekiem. Główne działanie zaćmy polega na denaturacji (deformacji) krystalin, białek obecnych w soczewce oka. Poważniejsze przypadki powiązane są z niskim stężeniem witaminy C w oku. Nie dziwi więc, że wraz ze zwiększeniem stężenia witaminy C w osoczu spada stopień nasilenia zaćmy. Zwiększenie spożycia witaminy C powiązano z ograniczeniem zaćmy w niektórych badaniach, ale nie wszystkich, prawdopodobnie dlatego, że witaminę podawano niewystarczająco często i w odpowiednich dawkach, żeby dostatecznie podwyższyć jej stężenie we krwi i w oku. W badaniu dotyczącym suplementacji przeciwutleniaczami obejmującym witaminę C (500 mg), witaminę E (400 IU) oraz beta karoten (15 mg), w którym sześcioletniej obserwacji poddano 4629 dorosłych, nie stwierdzono wpływu na rozwój i postępowanie zaćmy. Możliwe tego przyczyny to niewielka dawka witaminy C oraz fakt, że niektórym uczestnikom podawano miedź, która wchodzi w interakcje z witaminą C i powoduje utlenianie. Użyto również syntetycznej postaci witaminy E, dl-alfa-tokoferolu, którego często używa się w badaniach, choć cechuje go mniejsza aktywność biologiczna niż naturalna mieszanka tokotrienoli i tokoferoli.

Na pewnym etapie prawie każdą chorobę przewlekłą można powiązać z niedostatecznym spożyciem witaminy C. Jednak dostępne dowody naukowe są nieliczne i ustalenie, które z chorób przewlekłych związane są z niedoborem witaminy C, może zająć całe stulecia. W międzyczasie optymalna dawka tej witaminy nieustannie pozostaje kwestią dyskusyjną. Najwyższy czas, żeby badacze medycyny zrozumieli, że nie można dłużej tolerować atakowania i oczerniania witaminy C oraz innych terapii żywieniowych. Otwarte, naukowe podejście do problemu witaminy C i innych substancji odżywczych mogłoby przynieść ludzkości wiele korzyści.

Pionierzy badań nad witaminą C

Konwencjonalne poglądy chronią nas przed bolesnym procesem, jakim jest myślenie.
JOHN KENNETH GALBRAITH

Jedz owoce! Jedz warzywa! Zawierają mnóstwo dobrych składników – tak mawiały nasze babcie. To była doskonała rada, ponieważ produkty te zawierają niezbędne witaminy, które razem z minerałami i odżywczymi fitoskładnikami wspierają procesy zapobiegania chorobom oraz zachowanie zdrowia. Dzisiejsze zalecenie, żeby zjadać pięć do dziewięciu porcji owoców i warzyw jest zgodne z babciną radą, jednak nie bierze pod uwagę, że w nauce o żywieniu w ostatnich dziesięcioleciach dokonał się gwałtowny postęp.

Potrafimy dziś wyizolować i zidentyfikować dobroczynne składniki obecne w pożywieniu.

Odkrycie witaminy C

Odkrycie pierwszych witamin nastąpiło na początku XX wieku. Christiaan Eijkman wraz ze współpracownikiem Gerritem Grijnsem wykazali, że otręby ryżowe zawierają niewielkie ilości substancji zapobiegającej rozwojowi chorób u kur. Potem w 1906 roku brytyjski biochemik sir Frederick Hopkins karmił szczury dietą składającą się ze sztucznego mleka zawierającego białko, tłuszcz, węglowodany i sole mineralne. Zaobserwował, że zwierzęta nie rozwijały się w sposób oczekiwany. Jednak po wprowadzeniu do jadłospisu odrobiny krowiego, surowego mleka u szczurów następował gwałtowny rozwój. Najwyraźniej potrzebowały jakichś dodatkowych substancji obecnych w mleku, żeby się rozwijać. W 1912 roku dr Hopkins i Kazimierz Funk postawili tezę, że niedobór wystarczających ilości konkretnych substancji w pożywieniu powoduje różnorodne choroby i niedomagania. Ich „hipoteza witamin“ twierdziła, że istnieją cztery podstawowe witaminy dające ochronę przed czterema chorobami:

• Witamina B1, która zapobiega chorobie beri beri
• Witamina B3, która zapobiega pelagrze
• Witamina D, która zapobiega krzywicy
• Witamina C, która zapobiega szkorbutowi

Doktorzy Eijkman i Hopkins otrzymali w 1929 roku Nagrodę Nobla za odkrycie, że witaminy są niezbędne dla zachowania zdrowia. Kiedy substancji zapobiegającej szkorbutowi nadano nazwę witaminy C, nikt tak naprawdę nie wiedział, czym ona jest. Wiadomo było tylko, że występuje na przykład w owocach, ponieważ pionierzy pokroju Jamesa Linda wykazali w XVIII w., że owoce cytrusowe mogą wyleczyć szkorbut u żeglarzy. Jednak żeby hipoteza witaminy C była prawdziwa, w owocach i warzywach, które zapobiegają szkorbutowi i go leczą, musiał występować konkretny związek chemiczny. W 1928 roku dr Albert Szent-Györgyi, biochemik pochodzenia węgierskiego pracujący w Cambridge, wyizolował silny przeciwutleniacz, biały proszek obecny w owocach i warzywach. Zdał sobie wtedy sprawę, że odkrył tę nieuchwytną witaminę C, za co w 1937 roku otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny.

Dr Szent-Györgyi konsekwentnie sugerował, że człowiek może potrzebować gramowych dawek witaminy C, żeby trwać w dobrym zdrowiu, jednak pogląd ten nigdy się nie rozpowszechnił i należał do mniejszości. Witaminy zostały określone jako mikroskładniki i tak samo potraktowano askorbinian. Jednak w chwili, kiedy po raz pierwszy zidentyfikowano i wyizolowano askorbinian, uważano, że witamina C to coś innego i człowiek potrzebuje jej w dużych ilościach. Od tamtej pory poglądy na tę sprawę spolaryzowały się. Lekarze badający zapotrzebowanie na duże dawki witaminy C znaleźli się na marginesie. Przez dziesięciolecia lekarze pionierzy badali kliniczny wpływ wysokich dawek witaminy C. Wielokrotnie powielano ich doniesienia o jej niezwykłych korzyściach, które stały się częścią podwalin medycyny ortomolekularnej.

 

Irwin Stone

Dr Irwin Stone (1907-1984) był jednym z pierwszych badaczy, którzy zrozumieli prawdziwy potencjał witaminy C. Naukowiec ten zajmował się głównie chemią przemysłową. Zanim witamina C odmieniła jego życie, rozważał wykorzystanie jej w roli konserwantu do żywności. Dr Stone odebrał wykształcenie biochemiczne oraz kwalifikacje z zakresu inżynierii chemicznej w Nowym Jorku. W latach 1924 do 1934 pracował w laboratorium Pease, początkowo jako młodszy bakteriolog, aż wreszcie został głównym chemikiem. Później stworzył dla Wallerstein Company pierwsze laboratorium biochemiczne, którego został dyrektorem. Witaminę C wykorzystywał, żeby zapobiegać utlenianiu produktów spożywczych, do czego nadal często się jej używa. Uzyskał też pierwsze patenty dotyczące przemysłowego zastosowania kwasu askorbinowego w roli konserwantu żywności i przeciwutleniacza. Napisał ponad 120 artykułów naukowych i zdobył 26 patentów na Stany Zjednoczone. Był przekonany, że duże dawki witaminy C mogą bardzo przysłużyć się zdrowiu. W latach 30. XX wieku, niedługo po tym, jak witamina C zaczęła być dostępna w handlu, dr Stone zaczął uzupełniać własną dietę jej dużymi dawkami. Wysunął tezę, że człowiek odziedziczył zapotrzebowanie na kwas askorbinowy, ale nie zdolność do jego wytworzenia w organizmie. Owo zapotrzebowanie można zaspokoić pożywieniem, ale nie jest to łatwe. Zdaniem dr. Stone’a zalecane spożycie witaminy C jest ponad 100 razy niższe od naszych rzeczywistych potrzeb, jeśli oprzemy się na ilości wytwarzanej każdego dnia przez organizmy innych ssaków. Dr Stone konsekwentnie powtarzał, że ignorowanie tego faktu może przynieść katastrofalne skutki. Najważniejszym przykładem choroby przypisywanej niedoborom witaminy C jest zespół nagłej śmierci łóżeczkowej. Archie Kalokerinos i Glen Dettman, dwóch lekarzy z Australii, wykazali, że zespół ten może być przejawem szkorbutu u niemowląt. Organizm matki zdobywa witaminę C wyłącznie z pożywienia, więc jeżeli jest jej za mało, dziecko rodzi się z przewlekłym, bezobjawowym szkorbutem. Jeżeli naukowcy się nie mylą, zwiększenie spożycia witaminy C przez niemowlęta zapobiegłoby zespołowi nagłej śmierci łóżeczkowej. Dr Stone sugerował, że śmierć łóżeczkowa niepotrzebnie dotyka do 10 000 dzieci rocznie. Niestety establishment medyczny radośnie uznał szkorbut za chorobę przeszłości i nie poświęcił uwagi tym obserwacjom. Badania dr. Stone’a nad witaminą C trwały nadal i pod koniec lat 50. XX wieku badacz doszedł do wniosku, że ukryty, przewlekły szkorbut jest powszechniejszy, niż nam się wydaje.

Co więcej, witamina C nie ma oczekiwanych właściwości mikroskładnika, ponieważ ludzki organizm potrzebuje jej w dużo większych ilościach. Zdaniem dr. Stone’a kwas askorbinowy wcale nie był witaminą, a niezbędnym czynnikiem dietetycznym potrzebnym w znacznie większej ilości niż mikroskładniki. Zwierzęta wytwarzają mnóstwo kwasu askorbinowego w wątrobie i nerkach. Dr Stone wierzył, że człowiek potrzebuje zdecydowanie więcej witaminy C niż jest to tradycyjnie zalecane. W kwietniu 1966 roku spotkał się z dr. Linusem Paulingiem, który przedstawił mu swoje poglądy na witaminę C. Dr Pauling, wtedy już po sześćdziesiątce, powiedział, że chciałby żyć jeszcze co najmniej dwadzieścia pięć lat, ponieważ nauka postępuje tak szybko i chciałby móc śledzić jej rozwój. Dr Stone zasugerował, że Pauling mógłby osiągnąć swój cel dzięki zażywaniu megadawek witaminy C. Pauling, przekonany argumentami, zaczął przyjmować duże dawki witaminy C i przeżył te dwadzieścia pięć lat, a nawet trochę więcej.

Do tego czasu dr Stone zgromadził obszerny zbiór artykułów na temat witaminy C. Co ważne, osobiście nie znosił określenia „witamina C“ i używał alternatywnych nazw chemicznych – kwas askorbinowy albo askorbinian. Wydaje się, że to właśnie Stone stworzył pojęcie „megawitamina” i użył terminu „hipoaskorbemia” na określenie bezobjawowego niedoboru witaminy C. Twierdził też, że szkorbut jest nie tylko chorobą wynikającą z niedoboru, ale również pewną dysfunkcją metabolizmu. Od 1971 roku po przejściu na emeryturę dr Stone poświęcił resztę życia na badanie zapotrzebowania na gramowe ilości witaminy C i uświadamianie tego innym. W 1972 roku opublikował wyniki pięćdziesięciu lat badań i obserwacji w książce The Healing Factor: Vitamin C Against Disease („Czynnik uzdrawiania. Witamina C przeciwko chorobom“). Ta bezcenna pozycja zawierała omówienie udanych przypadków wyleczenia witaminą C infekcji (bakteryjnych i wirusowych), alergii, astmy, zatrucia, wrzodów, skutków palenia papierosów, a także chorób oczu, w tym jaskry. Opisuje też leczenie raka, chorób serca, cukrzycy, złamań, chorób pęcherza i nerek, tężca, wstrząsu, zranień i powikłań ciąży. Pomimo oświadczenia Narodowej Federacji Zdrowia, że książka może okazać się „najważniejszą książką o zdrowiu, jaką kiedykolwiek napisano” konwencjonalna medycyna zasadniczo ignoruje ją do dzisiaj.

 

Witamina C uratowała mu życie

Duże dawki witaminy C przyjmowane przez dr. Stone’a prawdopodobnie uratowały mu życie. W opracowaniach czytamy, że witamina C i inne przeciwutleniacze mogą łagodzić stres związany z traumatycznymi przeżyciami. Dla dr. Stone’a to właśnie działanie witaminy C okazało się kluczowe podczas powrotu do zdrowia po ciężkim wypadku. Naukowiec tak opisał swoją historię – Niedaleko Rapid City w Dakocie Południowej mieliśmy bardzo poważny wypadek samochodowy, kiedy pijana kobieta jadąca po złej stronie drogi uderzyła czołowo w nasz samochód z prędkością 130 kilometrów na godzinę. Zarówno ja, jak i moja żona, doznaliśmy poważnych obrażeń, a przeżyliśmy tylko dlatego, że regularnie od dziesięcioleci zażywaliśmy megadawki askorbinianu. Nie doświadczyliśmy głębokiego wstrząsu, który zabija większość ofiar wypadków i w ten sposób mogłem eksperymentalnie zweryfikować wspaniałą moc leczniczą askorbinianiu, zażywając go w dawkach od 50 do 60 gramów dziennie podczas hospitalizacji.

Przebyłem pięć poważnych operacji nie doznawszy żadnego szoku pooperacyjnego, a liczne złamania kości zrastały się tak szybko, że mogłem opuścić szpital po mniej niż trzech miesiącach oraz przejechać pociągiem ponad 3000 kilometrów do domu, a po kolejnych dwóch miesiącach wróciłem do pracy w laboratorium. Kawałek kierownicy uszkodził mi krtań, zadając głęboką ranę. Lekarze obawiali się, że nigdy nie będę mówił. Dzięki megadawkom askorbinianu problem ten powoli ustąpił i w krótkim czasie mogłem znów występować publicznie.

Jak się okazuje w tej relacji nie wszystko zostało powiedziane do końca. Steve, syn dr. Stone’a, emerytowany adwokat zajmujący się patentami, dodał w późniejszym czasie, że samochód rodziców został uderzony z taką siłą, że ojciec połamał wszystkie kości z wyjątkiem prawej ręki i doznał bardzo poważnych uszkodzeń wewnętrznych. Wymagał natychmiastowej tracheotomii, a do momentu trafienia do szpitala stracił mnóstwo krwi. Nigdy jednak nie doszło u niego do wstrząsu. Państwo Stone przebywali w szpitalu od maja do sierpnia. Dr Stone, gdy tylko mógł się jakoś skomunikować, nalegał na podawanie mu suplementów z witaminą C i przekonał osoby, które się nim opiekowały, że to właśnie dzięki niej przeżyje.

Pionier w dziedzinie megawitamin

Linus Pauling był zagorzałym zwolennikiem pracy dr. Stone’a, podobnie jak dr Szent-Györgyi. W 1982 roku Stone opisał w liście do Szent-Györgyiego przypadek swojego czterdziesto-czteroletniego znajomego, u którego zdiagnozowano raka prostaty, i którego leczono chirurgicznie oraz naświetleniami. Niestety, rak rozprzestrzenił się na kości miednicy, a człowiek ten usłyszał, że pozostał mu najwyżej rok życia. Na szczęście dr Stone był jednym z pierwszych badaczy uważających, że witamina C może pomóc przy nowotworach, zarówno w ich prewencji, jak i leczeniu. W liście znajdziemy ciekawy opis zażywania przez chorego na raka witaminy C – Odkąd w 1979 roku zaczął przyjmować 80 gramów dziennie, cieszył się doskonałym samopoczuciem. Twierdzi, że przez większość czasu czuje się świetnie, był też w stanie nadal codziennie pracować i żyje dość normalnie od listopada 1978 roku, przez te wszystkie lata, które upłynęły od momentu jego „śmierci” przewidzianej przez medycynę ortodoksyjną. Wyglądem bardziej przypomina sportowca, a nie kogoś w terminalnym stadium raka. W ostatnich tygodniach udało mu się poprawić samopoczucie dzięki zwiększeniu dawki askorbinianu z 130 do 150 gramów dziennie! Co godzinę zażywa doustnie 5 do 10 gramów mikstury składającej się w dziewięciu częściach z askorbinianu sodu, a w jednej z kwasu askorbinowego rozpuszczonych w wodzie. [Dawki podawane w tak krótkich odstępach czasu pozwoliły utrzymać wysokie stężenie askorbinianu w tkankach i we krwi (przepływ dynamiczny).] Dawki te dobrze przyjmują się w jelitach i dopiero ostatnio zaczęły powodować biegunkę, więc musiał jednak zmniejszyć dawkę ze 150 gramów do 130 gramów dziennie.

Uważam, że ten przypadek to klasyczny i dobry dowód, że jeśli podać komuś dawkę askorbinianu wystarczającą do przeciwdziałania wszystkim ogniskom, raka można kontrolować. Jeżeli askorbinian zostanie podany wystarczająco wcześnie, możliwe, że rak w ogóle przestanie być problemem. Do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak duże muszą być codzienne dawki. Dr Stone rozumiał, że duże dawki witaminy C należy podawać w krótkich odstępach czasu. Dawki w opisanej wysokości odpowiadają tym, które wedle jego relacji skutkowały w leczeniu chorób. Stone podaje, że lekarz jego znajomego przeprowadził badanie zawartości askorbinianu we krwi pacjenta i wykrył najwyższe stężenie, jakie kiedykolwiek napotkał: 35 mg/100 ml! U osobnika z tzw. normalnej populacji średni wynik to 1 mg/100 ml lub mniej, a próg nerkowy wynosi 1,4 mg/100 ml. Dr Stone powiedział – Chciałbym, żeby powstał program, w którym pacjentom w terminalnym stadium raka podawanoby uderzeniowe dawki askorbinianu w ilościach, jakie utrzymywałyby chorobę pod kontrolą. Ponieważ medycyna ortodoksyjna porzuciła takie osoby, nie mają one do stracenia nic oprócz choroby. Stężenie, które dr Stone opisuje dla progu nerkowego (1,4 mg/100 ml) odpowiada ok. 80 µM/l, co potwierdziły późniejsze wyniki Narodowych Instytutów Zdrowia. To minimalny poziom, jaki utrzymuje organizm, żeby zapobiec ostremu szkorbutowi. Stężenie rzędu 35 mg/100 ml to dwadzieścia pięć razy więcej (1,980 µM/l), dużo więcej niż wynoszą maksymalne wartości zwykle obserwowane u osób zdrowych.

Początkowe doniesienia dr. Stone’a dotyczące korzyści, jakie askorbinian podawany doustnie w dawkach 80–150 gramów dziennie przynosi pacjentom chorym na raka, są uderzające. Zdumiewają jego odkrycia związane z wysokim stężeniem we krwi askorbinianu podawanego doustnie.

W maju 1984 roku dr. Stone miał wziąć udział w zebraniu Towarzystwa Medycyny Ortomolekularnej i Akademii Psychiatrii Ortomolekularnej w Los Angeles, gdzie za swoje osiągnięcia miał otrzymać nagrodę im. Linusa Paulinga. Niestety, zmarł w wieczór poprzedzający to wydarzenie. W swoim siedemdziesięciosiedmioletnim życiu Irwin Stone, czerpiąc z pracy dr. Szent-Györgyiego, stworzył teoretyczne i praktyczne podwaliny medycyny ortomolekularnej. Jak często się dzieje, pionierzy jego pokroju są pomijani, a dr Stone zmarł na kilka godzin przed zdobyciem odrobiny uznania, na jakie zasługiwał.

Frederick R. Klenner

Dr Frederick R. Klenner (1907–1984) urodził się w stanie Pennsylvania. Licencjat i magisterium z biologii uzyskał w college’ach St. Vincent oraz St. Francis. Stopień doktora nauk medycznych zdobył w 1936 roku na Duke University. Trzy lata później, po zakończeniu rezydentury w szpitalu, otworzył prywatną praktykę lekarską w Reidsville, w Karolinie Północnej, gdzie mieszkał do końca życia. W 1946 roku przyjął poród czworaczków Fultz, pierwszych czworaczków z południa Stanów, które przeżyły. Przed pojawieniem się leków na niepłodność, taki poród był czymś wystarczająco wyjątkowym, żeby wytwórnia Universal Pictures przysłała ekipę filmową. Szpital Annie Penn, w którym urodziły się dzieci, nie miał zbyt wielu nowoczesnych urządzeń i był słabo przystosowany do odbierania ciąż mnogich. Zamiast inkubatora dr Klenner użył „kocyków” z gazy i ułożył dzieci razem, żeby wzajemnie się ogrzewały. Co ważne, w momencie porodu matka czworaczków była w trakcie przyjmowania dużych dawek witaminy C, co mogło przyczynić się do przeżycia dzieci. Kobieta ta, o imieniu Anne Marie, była głuchoniema i mieszkała na dzierżawionej farmie bez bieżącej wody. Miała już sześcioro innych dzieci. Zgodnie ze zwyczajem pierwszych badaczy medycyny, dr Klenner często eksperymentował na sobie, przyjmując wysokie dawki witaminy C. Specjalizował się szczególnie w chorobach klatki piersiowej, dzięki czemu zainteresował się wpływem witaminy C na infekcje. W 1948 roku opublikował pierwszy artykuł na temat witaminy C i leczenia chorób wirusowych. Zaledwie rok później wygłosił referat przed Amerykańskim Towarzystwem Medycznym, gdzie szczegółowo opisał przypadek wyleczenia sześćdziesięciu chorych na polio przy użyciu dożylnego askorbinianu sodu i suplementacji doustnej. Dawki stosowane przez dr. Klennera były olbrzymie i sięgały 300 gramów dziennie. Naukowiec opublikował serię artykułów dotyczących wykorzystania witaminy C w leczeniu ponad trzydziestu chorób.

Jego zdaniem efekty stosowania witaminy C były tak uniwersalne i zdumiewające, bez względu na chorobę, że pierwszym zaleceniem lekarza powinno być zaordynowanie tej właśnie substancji. Dr Klenner spędził czterdzieści lat, wykorzystując witaminę C do leczenia licznych poważnych chorób, w tym zapalenia płuc, opryszczki, mononukleozy, zapalenia wątroby, stwardnienia rozsianego, chorób wieku dziecięcego, gorączki i zapalenia mózgu. Pacjenci oraz ortodoksyjni lekarze są często zdumieni, kiedy dowiadują się, że dr Klenner stosował ponad 1000 mg witaminy C na kilogram masy ciała dziennie. Można się tylko domyślać, ile cierpienia udałoby się uniknąć, gdyby lekarze w latach pięćdziesiątych XX wieku posłuchali dr. Klennera. Dobrze, że przynajmniej natchnął Linusa Paulinga i Irwina Stone’a do poszerzenia badań nad dalszymi zaletami witaminy C.

Spuścizna dr. Klennera

Artykuły medyczne dr. Klennera, niektóre pochodzące jeszcze z lat czterdziestych XX wieku, dostarczają niezwykły wkład w nasze zrozumienie leczniczych właściwości witaminy C. Nawet dziś antybakteryjne i antywirusowe działanie wysokich dawek witaminy C jest wciąż niedoceniane i nieznane przez pracowników służby zdrowia. Nasza wiedza w tej dziedzinie w dużej mierze wywodzi się od dr. Klennera, którego życie pełne było nagłych zwrotów akcji, niczym hollywoodzki melodramat. Dokonania dr. Klennera są zdumiewające. Ich charakter pozwoli docenić reakcja dr. Toma Levy’ego opisana przez niego w książce Witamina C, choroby zakaźne i toksyny: leczenie nieuleczalnego („Vitamin C, Infectious Diseases and Toxins: Curing the Incurable”) – Gdy pierwszy raz trafiłem na pracę dr. Klennera poświęconą chorym na polio, byłem całkowicie zaskoczony, nawet nieco przytłoczony. Dowiedzieć się, że polio zostało tak łatwo uleczone, a mimo to tak wiele dzieci i również dorosłych wciąż umiera lub doznaje trwałego kalectwa przez ten wirus – no cóż… ciężko to zaakceptować.

Nawet bardziej zadziwia fakt, że Klenner przedstawił pokrótce streszczenie swojej pracy na temat polio podczas dorocznej sesji Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, która odbyła się 10. czerwca 1949 roku w Atlantic City w New Jersey – Ciekawym przypadkiem jest sposób, w jaki leczono chorobę Heinego-Medina w Reidsville w Karolinie Północnej podczas epidemii z 1948 roku. W ciągu siedmiu minionych lat zakażenia wirusowe leczono w siedemdziesiąt dwie godziny poprzez częste wstrzykiwanie wysokich dawek kwasu askorbinowego, czyli witaminy C. Uważam, że jeżeli witaminę C w takich dawkach – 6000 do 20 000 mg – rozłożonych na 24 godziny podać również pacjentom z polio, żaden z nich nie dozna paraliżu i skończą się przypadki kalectwa oraz epidemie polio. Dr Klenner opisał lekarstwo na chorobę, która wtedy budziła chyba największy strach wśród rodziców w cywilizowanym świecie. Co interesujące, nie było żadnej reakcji ze strony lekarzy uczestniczących w zebraniu Stowarzyszenia. Choć społeczność medyczna zupełnie go zignorowała, lokalne media poświęciły pracy Klennera nieco czasu antenowego. Flontina Miller, reporterka Greensboro Daily News, napisała: Dr Klenner przypomina sytuację, kiedy zastosował askorbinian u mężczyzny, który znajdował się u progu śmierci złożony ciężkim wirusowym zapaleniem płuc, ale odmawiał hospitalizacji. „Odwiedziłem go w domu i wstrzyknąłem potężną dawkę w wysokości 5 gramów, czyli 5000 miligramów, witaminy C”, opisuje Klenner. „Kiedy wróciłem później tego samego dnia, temperatura obniżyła mu się o trzy stopnie, a on sam siedział na brzegu łóżka i spożywał posiłek. Podałem mu kolejny zastrzyk z 5000 mg witaminy C i powtarzałem tę dawkę przez trzy dni, cztery razy dziennie. Wyzdrowiał. Powiedziałem sobie wtedy, o rany! To działa.

Wielokrotnie zgłaszano podobne efekty skuteczności witaminy C w ostrych infekcjach. Na przykład australijski lekarz Archie Kalokerinos dokonał kilku niezależnych obserwacji powielających rezultaty dr. Klennera. Stosowaliśmy olbrzymie dawki witamin u ponad 10 000 osób na przestrzeni trzydziestu lat i nigdy nie zaobserwowaliśmy żadnych szkodliwych skutków ubocznych. Wszystkie efekty, jakie uzyskaliśmy, były korzystne.

Niezwykle cenna praca dr. Klennera jest jego spuścizną dla całej ludzkości. Linus Pauling powiedział, że wczesne pisma dr. Klennera „dostarczają mnóstwo informacji na temat wykorzystania wysokich dawek witaminy C w zapobieganiu wielu chorobom i ich leczeniu. Opracowania te są wciąż bardzo ważne, uniwersalne i aktualne.” Dr. Klennera słusznie zapamiętano jako lekarza, który pierwszy odważnie stwierdził, że „kwas askorbinowy jest najbezpieczniejszą i najcenniejszą substancją dostępną lekarzom” oraz że „podczas gdy to lekarz stawia diagnozę, pacjentom tak czy owak powinno się podawać wysokie dawki witaminy C we wszystkich przypadłościach”.

Media wykazały wręcz obsesyjne zainteresowanie skandalem, który wstrząsnął rodziną dr. Klennera po jego śmierci w 1984 roku. Fred Klenner Jr., zwany Fritzem, był zamieszany w morderstwo co najmniej pięciu osób i zginął śmiercią samobójczą w 1985 roku. Tragedia ta została opisana w bestsellerze wydanym w 1988 roku. (w którym dr. Klennera wspomina się ponad 50 razy), a w 1994 roku na jego podstawie nakręcono film fabularny. Za pouczający można uznać fakt, że media dużo więcej czasu poświęciły zbrodniom syna niż odkryciom ojca. Tak czy owak praca dr. Klennera zainspirowała wielu późniejszych lekarzy ortomolekularnych. Jednym z nich był dr Lendon Smith, który ordynował wysokie dawki witaminy C tysiącom swoich pacjentów. „Stosowałem metody dr. Klennera u setek pacjentów” – wspomina dr Smith. Miał rację, ponieważ działały.

A przysłonięta skandalem czy uparcie ignorowana przez lekarzy witamina C w wysokich dawkach i tak będzie nadal wykorzystywana.

Lendon H. Smith

Jeżeli dr. Klennera uznamy za jednego z najbardziej innowacyjnych lekarzy, to dr. Lendon H. Smith (1921-2001) należy do tych najodważniejszych. Był jednym z pierwszych lekarzy, którzy jednoznacznie poparli ideę podawania wysokich dawek witamin dzieciom. Stanowisko to rzecz jasna nie zyskało mu sympatii członków Amerykańskiej Akademii Pediatrii, więc dr Smith opisał leczenie ortomolekularne bezpośrednio za pośrednictwem newslettera (zatytułowanego The Facts) i w wielu cieszących się popularnością książkach, artykułach, filmach oraz występach w telewizji (wystąpił w programie The Tonight Show 62 razy, a nawet zdobył nagrodę Emmy).

Człowiek, który stał się znany w całym kraju jako „Lekarz dzieci” uzyskał dyplom w 1946 roku na wydziale medycznym Uniwersytetu Stanu Oregon. W latach 1947-1949 służył w korpusie medycznym armii amerykańskiej, a później odbył rezydenturę w oddziałach pediatrycznych szpitala dziecięcego w St. Louis i szpitala Doernbecker Memorial w Portland. W 1955 roku został profesorem pediatrii szpitala medycznego Uniwersytetu Stanu Oregon. Przed ponad trzydzieści pięć lat pracował jako pediatra, aż w 1987 roku przeszedł na emeryturę, żeby zająć się wykładaniem, pisaniem i popularyzowaniem megawitamin.

Dr Smith po raz pierwszy zastosował leczenie megawitaminowe po dwudziestu latach praktyki medycznej. „Pacjentka chciała, żebym zrobił jej zastrzyk witaminowy”, opisywał przypadek alkoholiczki z 1973 roku. „Nigdy wcześniej nie robiłem nic tak bezużytecznego, a myśl, że ona
uważała mnie za lekarza, który mógłby coś takiego zrobić, napawała mnie zażenowaniem.” To „coś takiego” polegało na domięśniowym wstrzyknięciu witamin z grupy B-kompleks, co okazało się tak skuteczne, że kobieta „minęła trzy bary i nie odczuła potrzeby, żeby do nich wstąpić.” Od tego wydarzenia dr Smith z tradycyjnego pediatry zaczął zmieniać się w rzecznika medycyny ortomolekularnej.

W swojej pierwszej książce zatytułowanej Lekarz dzieci („The Children’s Doctor”), wydanej w 1969 roku, zawarł tylko trzy wzmianki o witaminach, z czego dwie negatywne. Jednak, gdy poznał bliżej prewencyjne właściwości pożywienia i terapii megawitaminowej, zaczął o nich żywo dyskutować. W swojej książce z 1979 roku Jak prawidłowo karmić dzieci („Feed Your Kids Right”) zaleca do 10 000 mg witaminy C w chorobach górnych dróg oddechowych. W 1981 roku w książce Jedzenie dla zdrowia dziecka („Foods for Healthy Kids”) zaleca witaminę C w dawkach tolerowanych przez jelita (maksymalną, tolerowaną doustną dawkę witaminy C). Jednak nawet łagodniejsze z jego zaleceń, jak np. „nie jedz cukru” czy „stres zwiększa zapotrzebowanie na witaminę B i C, wapń, magnez oraz cynk” okazały się drażniące dla konwencjonalnych lekarzy. Tak czy owak, rekomendowane przez niego dawki witaminy B-kompleks oraz C, samodzielnie zażywane przez pacjenta dwa razy w tygodniu przez trzy tygodnie, nie były obliczone na to, żeby uniknąć kontrowersji.

W 1979 roku książki Smitha trafiły na listę bestsellerów magazynu New York Times, a w 1983 on sam zalecał czterodniowe posty o samej wodzie, zastrzyki zawierające 1000 mikrogramów witaminy B12 i podawanie dzieciom innych witamin w megadawkach. W swoich książkach Smith nie polecał dawek odpowiadających zalecanej dziennej dawce. Otwarcie krytykował też śmieciowe jedzenie. Miał dwa znane powiedzonka: „Często jemy to, na co jesteśmy nadwrażliwi” i „Jeśli coś uwielbiasz, prawdopodobnie ci to szkodzi”.

Dr Smith bardzo ostrożnie podchodził do kwestii rutynowych szczepień – Najlepszą radą, jaką mogę dać rodzicom, jest zrezygnowanie ze szczepienia dzieci, przy jednoczesnym upewnieniu się, że ich system immunologiczny działa sprawnie. Jako alternatywę proponował dietę wzmacniającą układ odpornościowy – Wymaga to usunięcia z jadłospisu cukru i przetworzonego jedzenia oraz codziennie zażywanie witaminy C w dawce ok. 1000 mg na każdy rok życia, do 5000 mg w wieku pięciu lat. Wyraźnie zdawał sobie sprawę ze związku między spożywaniem cukru a witaminą C. Twierdził otwarcie, że „jeżeli nadal będziemy jeść przetworzone jedzenie kupowane w sklepie, będziemy potrzebować zębów ze sklepu.”

To wielki krok dla lekarza, który trzydzieści dwa lata wcześniej pisał, że nadmierne dawki witaminy C to strata czasu i one na pewno nie zapobiegają przeziębieniom. Dr Smith mógł wieść spokojny żywot pediatry, gdyby trwał w swoich błędnych, ale poprawnych politycznie poglądach. Promowanie medycyny ortomolekularnej zmusiło go w końcu do zaprzestania praktyki w 1987 roku pod naciskiem towarzystw ubezpieczeniowych i rady lekarskiej stanu, w którym mieszkał. Mimo to wciąż propagował leczenie megawitaminami. Popularyzacja medycyny ortomolekularnej przez odważnych lekarzy pokroju Lendona Smitha sprawiła, że wiedza o terapii żywieniowej dotarła do rodzin z chorymi dziećmi. Rozpoznawalność dr. Smitha bardzo przyczyniła się do edukowania i zachęcania rodziców do korzystania z witamin, żeby zapobiegać chorobom i je leczyć. Z tego powodu Lendon Smith zalicza się obok dr. Klennera do prawdziwych pionierów medycyny żywieniowej.

Claus Washington Jungeblut

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku powszechnie szczepiono dzieci na polio. Wiele z nich bało się igły i z radością reagowało na kostkę cukru podawaną zamiast zastrzyku. Później poznawały nazwisko swojego zbawcy, dr. Alberta Sabina, któremu przypisuje się zasługi za ocalenie ludzkości od ryzyka trwałego paraliżu. Jak na ironię, taka żywa postać szczepionki mogła stać się główną przyczyną polio, kiedy już częstość występowania choroby została ograniczona. Najostrzejszą krytykę żywej szczepionki Sabina wyrażał inny bohater walki przeciwko polio i twórca pierwszej „martwej” szczepionki, dr Jonas Salk. We wrześniu 1976 roku magazyn Washington Post opublikował zarzut dr. Salka, że żywa, doustna szczepionka Sabina była „główną, o ile nie jedyną” przyczyną każdego przypadku polio w Stanach Zjednoczonych po 1961 roku. W 1996 roku, rok po śmierci dr. Salka, amerykańskie Centrum Kontroli Chorób zaczęło odchodzić od żywej szczepionki i zaleciło szczepionkę martwą, w zastrzyku, w pierwszych dwóch etapach szczepienia dzieci. W 2000 roku Centrum ogłosiło, że aby „usunąć ryzyko paraliżu związanego ze szczepieniami, zaleca się szczepienie dzieci w Stanach Zjednoczonych wyłącznie przy użyciu zastrzyków.” Potrzeba było dwudziestu lat, żeby ortodoksja ustąpiła przed ostrzeżeniem dr. Salka. Wiele osób zna nazwiska doktorów Salka i Sabina. Z kolei opinia publiczna i medycyna ortodoksyjna muszą dopiero zainteresować się pracą dr. Clausa Washingtona Jungebluta (1898-1976). Jungeblut uzyskał dyplom lekarski na Uniwersytecie Berneńskim w 1921 roku, a później prowadził badania w Instytucie Roberta Kocha w Berlinie. W latach 1923-1927 pracował na stanowisku bakteriologa w Departamencie Zdrowia stanu Nowy Jork, wykładał na Uniwersytecie Stanforda, a potem dołączył do kadry Szkoły Lekarzy i Chirurgów Uniwersytetu Columbia. W 1962 roku przeszedł na emeryturę. Zmarł w 1976 roku w wieku 78 lat. Przez siedem dekad wywierał wpływ na każdego, kto zajmował się leczeniem żywieniem i zaskarbił sobie wdzięczność pacjentów, których życie i zdrowie uratowało leczenie askorbinianem.

Za życia był uznawany za ważną osobę w badaniach nad polio. Choć w najnowszej, rewizjonistycznej historii walki z polio zasadniczo umniejsza się jego dokonania, całkowicie pominięto jego najważniejsze odkrycie – że witamina C może zapobiegać tej chorobie i ją leczyć. Zdumiewające, ale dr Jungeblut po raz pierwszy opisał to jeszcze w 1935 roku, krótko po zidentyfikowaniu i wyizolowaniu witaminy C. Jego badania nad witaminą C były dogłębne i niezwykle ważne, znacznie wykraczając poza zagadnienie samego polio. W 1937 roku naukowiec wykazał, że witamina C przeciwdziała dyfterytowi i tężcowi. Badania dr. Jungebluta sugerowały, że witamina C może dezaktywować toksyny oraz chronić przed wirusami i bakteriami, w tym polio, opryszczki, zapalenia wątroby oraz bakteriami staphylococcus. We wrześniu 1939 roku w artykule w magazynie Time opisano, jak dr Jungeblut, badając statystyki dotyczące niedawnej epidemii polio w Australii wydedukował, że niskie stężenie witaminy C miało związek z tą chorobą. W mediach popularnych i specjalistycznych rzadko mówi się o pracy dr. Jungebluta. Nawet, jeśli się ją upamiętnia, nie wspomina się o witaminie C.

Co stało się z leczeniem polio witaminą C?

Dr Jungeblut przeprowadził eksperymenty, które sugerowały, że witamina C niezwykle korzystnie wpływa na małpy zarażone polio. Dr Sabin, który poszukiwał wtedy szczepionki, nie był w stanie powtórzyć wyników dr. Jungebluta. Tym niemniej skutecznie uniemożliwił osiągnięcie pozytywnego efektu, używając większych dawek wirusa i mniejszych dawek witaminy C – podawał ją też rzadziej. Dziesięciolecia później posiadamy już podstawę badawczą, żeby zrozumieć, jak można uzyskać negatywny wynik przy użyciu małych i rzadkich dawek witaminy C. Wciąż prowadzi się badania na nieodpowiednich dawkach, przez co cały czas panuje przekonanie, że witamina C jest nieskuteczna nawet przeciwko przeziębieniu, a co dopiero mówić o polio. Dr Jungeblut wykazał, że kwas askorbinowy dezaktywuje wirusa polio. Niedługo potem naukowcy odkryli, że działa też na inne wirusy, w tym krowiankę, pryszczycę, wściekliznę, bakteriofagi i wirusa mozaiki tytoniu. W wystarczająco dużych dawkach, witamina C wydaje się mieć właściwości antywirusowe. Kiedy dyskusja o chorobie Heinego Medina kieruje się na witaminę C, jej właściwości profilaktyczne i lecznicze, często słyszymy że – Gdyby witamina C była tak skuteczna, stosowaliby ją wszyscy lekarze. Lecz dawki badane przez medycynę konwencjonalną są zbyt niskie i podawane za rzadko, żeby być skuteczne. Kiepsko przeprowadzone eksperymenty dr. Sabina przekonały ekspertów o nieskuteczności witaminy C, co przetarło szlak szczepionce na polio i skutecznie zatrzymały badania dr. Jungebluta. Straciliśmy ponad sześćdziesiąt lat, podczas których ignorowano przeciwwirusowe działanie witaminy C.

William J. McCormick

Charles Darwin miał dużo łatwiej, kiedy przyszło do zaakceptowania teorii ewolucji, niż lekarze, którym zależy na zdobyciu uznania dla leczniczych właściwości witaminy C. Jest ona potrzebna do produkcji kolagenu i silnej tkanki łącznej, a jej suplementacja znacznie usprawnia syntezę kolagenu. Jakieś pięćdziesiąt lat temu dr William J. McCormick (1880-1968), lekarz z Toronto, jako pierwszy wyraził przypuszczenie, że niedobór witaminy C jest przyczyną różnych przypadłości, od rozstępów, przez choroby układu krążenia, aż po raka.

Rozstępy

Dr McCormick sugerował, że rozstępy są wynikiem niedoboru witaminy C, ponieważ wpływa ona na produkcję kolagenu w organizmie. Kolagen składa się z długich molekuł białkowych, które działają na zasadzie malutkich sznurków spajających razem tkankę. Tkanki łączne możemy uznać za biologiczne włókna, przypominające materiały z włókna szklanego lub węglowego. W przypadku włókna szklanego matrycę z plastiku wzmacnia się poprzez przeniesienie naprężenia na włókna szklane. Podobnie ludzkie tkanki przekazują nacisk na włókna kolagenu. Tkanki w organizmie zbudowane są z komórek wspieranych przez matrycę z tkanki łącznej. Same komórki są relatywnie delikatne i niezbyt mocne. Tkanka łączna dostarcza spoiwa, które łączy komórki organizmu. Jeśli organizm ma dużo kolagenu, jego komórki trzymają się razem bez problemu. Rozstępy, względnie pomniejszy problem kosmetyczny, pomogły dr. McCormickowi rozwinąć swoje pomysły. Jeszcze w 1948 roku zasugerował on, że tych niekorzystnych zmian skórnych można uniknąć. W trakcie ciąży skóra rozciąga się nawet kilkukrotnie. Gdyby skóra na brzuchu i na udach była mocniejsza oraz miała większą zdolność do naprawy, rozstępy można by ograniczyć lub w ogóle wyeliminować.

Rak

Kolejnym logicznym, choć nieco dalej sięgającym krokiem będzie zasugerowanie, że jeśli komórki będą trzymane razem w mocnej, włóknistej macierzy, guzom trudno będzie się rozprzestrzeniać. Wydaje się, że to dr McCormick jako pierwszy powiązał szkorbut z podatnością na nowotwory. Jego zdaniem wsparcie w postaci mocnej tkanki łącznej utrudniałoby rozrastanie się guzów. Co więcej, macierz wiązałaby i blokowała komórki rakowe oraz uniemożliwiała im rozprzestrzenianie się. Zgodnie z tą koncepcją, dr McCormick był jednym z pierwszych lekarzy, którzy stwierdzili, że chorzy na raka zazwyczaj mają bardzo niski poziom witaminy C.

McCormick zaobserwował, że objawy klasycznej choroby wynikającej z niedoboru witaminy C, szkorbutu, bardzo przypominają objawy niektórych rodzajów białaczki i innych postaci raka. Dziś, choć szkorbut uważa się za praktycznie niewystępujący, rak stał się bardzo powszechny. Skoro objawy raka i szkorbutu są dosyć podobne, czy możliwe jest, że są one w istocie tą samą chorobą funkcjonującą pod inną nazwą? W osiemnastym wieku, w swoim słynnym eksperymencie dotyczącym szkorbutu James Lind odnotował, że objawy tej choroby były podobne do objawów dżumy. Dr McCormick dostrzegł natomiast podobieństwo do złośliwych postaci raka. Na przykład, macierz kolagenowa otaczająca guz ulega rozpadowi (podobnie jak przy szkorbucie), co zaburza ścisły układ komórek i przyśpiesza rozrastanie się raka. Znalazł też niejasne, lecz interesujące odniesienie w Encyklopedii Medycyny Praktycznej Northangela z 1905 roku, opisujące podobieństwa między ostrą białaczką limfatyczną i szkorbutem – Najbardziej wyrazistymi objawami tej choroby są krwotoki i ich następstwa… Każde dotknięcie powoduje krwotok, przez co choroba staje się identyczna ze szkorbutem.

Dr McCormick stwierdził, że walkę z rakiem najlepiej byłoby skoncentrować na zapobieganiu jego rozrastania się wewnątrz organizmu, wynikającego z zaburzenia układu komórek. Zaproponował użycie witaminy C, ponieważ rozrost zależny był od osłabienia tkanki łącznej i innych aspektów struktury tkanek, które wymagają kwasu askorbinowego. Ta nieskomplikowana hipoteza stała się podstawą leczniczej metody Linusa Paulinga i dr. Ewana Camerona opisanej w wydanej w 1979 roku książce Rak i witamina C („Cancer and Vitamin C”), która zalecała wykorzystanie wysokich dawek witaminy C do zwalczenia raka. Komórki rakowe dążą zazwyczaj do przerzutów, więc odpowiednio duża podaż witaminy C może wzmocnić włókna kolagenowe i tkankę łączną, żeby temu zapobiec. Okazuje się, że przeciwrakowe działanie witaminy C nie obejmuje tych mechanizmów, aczkolwiek hipoteza McCormicka przyczyniła się do przeprowadzenia niezwykle ciekawych eksperymentów. U podstaw obecnego zainteresowanie przeciwnowotworowymi właściwościami witaminy C znajdują się właśnie badania nad prawdziwością tych hipotez.

Choroby układu krążenia

Jednym z wczesnych objawów szkorbutu jest krwawienie z dziąseł, ponieważ witamina C jest niezbędna do zachowania spójności tkanek i walki z chorobą. Dr McCormick zasugerował, że podobny proces zachodzi w całym organizmie – jeżeli w ścianie tętnicy brakuje witaminy C, można się dosłownie wykrwawić. McCormick przeanalizował żywieniowe podłoże chorób serca i zauważył, że czterech z pięciu pacjentów szpitalnych ze zdiagnozowaną chorobą wieńcową wykazywało niedobór witaminy C. Sugerował, że choroby serca i naczyń są rodzajem szkorbutu. Związek między chorobą wieńcową, zapaleniem dziąseł a niedoborami witaminy C jest wciąż aktywnie badany.

Nie tylko McCormick łączył witaminę C z chorobami serca. Już w 1941 roku inni badacze również zdali sobie sprawę, że pacjenci, którzy przeszli zawał serca, mieli niskie stężenie witaminy C. W jednym badaniu ponad połowa przyjętych na oddział ogólny miała niski poziom witaminy C. Wiadomo było, że blaszka miażdżycowa, ostateczna przyczyna zawału serca, ma związek z krwawieniem z naczyń włosowatych. Tym samym pojawił się pomysł, żeby cierpiącym na choroby serca i krążenia podawać odpowiednio dużo witaminy C. Oczywiście od tamtej pory pozostaje kontrowersyjną kwestią, ile to tak właściwie jest „odpowiednio dużo”. Jednak suplementacja nawet umiarkowanymi ilościami witaminy C może zapobiegać chorobie i ratować życie – zgodnie z doniesieniami zaledwie 500 mg dziennie wystarcza, żeby obniżyć ogólną śmiertelność, w tym tą spowodowaną chorobami serca.

Inne korzyści

Dr. McCormick zasugerował również, że niedobór witaminy C jest główną przyczyną licznych chorób zakaźnych, a jej suplementacja doskonałym remedium. Na poparcie tej tezy przywołał statystyki zgonów od 1840 roku i wysunął przypuszczenie, że zgony będące wynikiem gruźlicy, dyfterytu, szkarlatyny, krztuśca, gorączki reumatycznej czy duru brzusznego wynikały głównie z nieodpowiedniej podaży witaminy C w diecie. Sugestia, że historyczna zapadalność na choroby może mieć coś wspólnego z niedoborem witaminy C wydaje się nowatorska, zarówno dziś, jak i sześćdziesiąt lat temu. Mimo to, za główną przyczynę spadku wskaźnika zgonów związanych z chorobami zakaźnymi uznaje się poprawę warunków sanitarnych i higienicznych, a także niesprecyzowaną poprawę diety.

McCormick uważał witaminę C za kluczowy składnik odżywczy o leczniczych właściwościach. Sugerował, że ma zarówno działanie przeciwutleniające, jak i niekiedy utleniające. Ograniczanie przez nią utleniania działa silnie chemioterapeutycznie, szczególnie jeśli podać ją w wysokich, gramowych dawkach co godzinę. McCormick zauważył, że efekt ten był wyraźniejszy przy dożylnym wstrzykiwaniu askorbinianu, co odpowiada dzisiejszym poglądom. Poszedł nawet dalej, sugerując, że witaminę C można porównać do antybiotyków. Co więcej, ma tę zaletę, że nie powoduje reakcji toksycznych ani alergicznych częstych przy antybiotykach. Jeżeli ostre objawy choroby zakaźnej uda się powstrzymać dzięki wysokiej dawce witaminy C, dawkę tę można zmniejszyć do poziomu podtrzymania efektów. Dr McCormick porównał to do gaszenia pożaru – mała gaśnica chemiczna może pomóc zgasić pożar we wczesnym etapie, jednak kiedy ogień się rozprzestrzeni, potrzebna będzie straż pożarna.

Odkąd Linus Pauling zaczął publikować informacje na temat zalet witaminy C podawanej w megadawkach, co miało miejsce na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, w medycynie rozpowszechnił się mit, jakoby witamina C powodowała kamienie nerkowe. Oskarżenie to jest fałszem. Każdy słyszał o jednorożcach i potrafiłby opisać takie zwierzę ze szczegółami, a jednak nie jest ono prawdziwe, skoro nie możemy dostarczyć dowodów na jego istnienie. Podobnie rzecz wygląda z witaminą C i kamieniami w nerkach. Często pomija się fakt, że McCormick używał witaminy C do zapobiegania powstawaniu kamieni i leczenia ich już w 1946 roku. Zaobserwował między innymi, że mętny mocz często towarzyszy niskiemu spożyciu witaminy C. Kiedy pacjentowi podano wysokie, gramowe dawki witaminy C, mocz stawał się przejrzysty.

Zanim ustalono związek między paleniem a rakiem płuc i chorobami serca, palenie uznawano powszechnie za niegroźny nawyk. Wbrew tej opinii McCormick ustalił, że wypalenie już jednego papierosa powoduje utlenienie do 25 mg witaminy C, czyli ilości, jaka występuje w organicznej pomarańczy. Było to zuchwałe stwierdzenie w 1954 roku, kiedy lekarze chwalili swoje ulubione papierosy na stronach czasopism i w reklamach telewizyjnych. Dr McCormick twierdził, że aktywny palacz nie będzie w stanie utrzymać prawidłowego stężenia witaminy C wyłącznie dzięki diecie. Jeżeli miał rację, oznaczałoby to, że dorosły wypalający paczkę dziennie i zażywający poniżej 500 mg witaminy C dziennie mógł niedługo zapaść na szkorbut lub inną poważną chorobę związaną z niedoborem witaminy C. (Na szczęście tkanki potrafią zregenerować część utlenionej witaminy C.) Dziś te i podobne szacunki dotyczące niedoborów witaminy C u palaczy są częścią kultury popularnej, choć nazwisko ich autora odeszło w niepamięć.

Dr McCormick zwalczał niedobory witaminy C wszędzie tam, gdzie natrafił na nie w swojej praktyce klinicznej. Stosował gramowe dawki, żeby zwalczać choroby powszechnie uznawane za niewynikające z niedoborów. Ta wczesna metoda lecznicza ustanowiła podwaliny pod dzisiejsze stosowanie dawek rzędu 100 gramów dziennie do zwalczania raka i chorób wirusowych. Jak na ideę o tak wielkich potencjalnych korzyściach, rozprzestrzenia się ona zaskakująco wolno. Gdyby McCormick nie opublikował swoich prac, ta wiedza mogłaby w ogóle nie trafić do ludzi.

Linus Pauling

Dr Linus Pauling (1901-1994) był z pewnością najbardziej znanym, a pewnie też najlepiej wykwalifikowanym, krytykiem służby zdrowia wykorzystującej niedostateczne ilości witaminy C. Jego osoba wciąż budzi skrajne reakcje – opisuje się go albo jako geniusza, albo konowała. Dwie przyznane mu Nagrody Nobla nie uchroniły go przed atakami przeciwników potępiających jego podejście do stosowania witamin. Pomysły Paulinga uznawane są za kontrowersyjne, ponieważ odważył się przedstawić bezpośrednio opinii publicznej swoją wnikliwą interpretację literatury naukowej i zasugerować, że wysokie dawki witamin mogą leczyć. Zweryfikował też wiele badań donoszących o bezużyteczności witamin i wyjaśnił, na czym polegały błędna interpretacja wyników lub uprzedzenia w przedstawianych opiniach i tym samym wykazał, że terapia witaminowa ma faktycznie znaczącą statystycznie wartość.

Dr Pauling odgrywa kluczową rolę w historii witaminy C. O dziwo, wyszedł on od prostego twierdzenia, że witamina C może zapobiegać przeziębieniu i je leczyć. Z tego miejsca argumentował dalej, że witaminy mogą pomóc we wszystkich chorobach zakaźnych – witaminę C w wysokich dawkach można porównać do antybiotyku, jednak działającego zarówno na wirusy, jak i bakterie, i dodatkowo wzmacniającego układ odpornościowy. Pauling poszedł jeszcze dalej i stwierdził, że witamina C mogłaby pomóc we wszystkich chorobach. Miażdżycę, główną przyczynę zawału serca i udaru, jego zdaniem powodował niedobór witaminy C. Wreszcie, Pauling ogłosił, że chorzy na raka żyliby dużo dłużej, lub nawet wyzdrowieli, gdyby zażywali wystarczająco wysokie dawki witaminy C.

Ponieważ głoszenie takich opinii znacząco wykraczało poza doświadczenie większości lekarzy, nie dziwi specjalnie fakt, że establishment medyczny uważał, że Pauling zboczył z właściwej ścieżki. A jednak takie idee nie były tylko jego pomysłem – niezwykłe właściwości witaminy C zaobserwowało kilku innych niezależnych naukowców i lekarzy. Wkład Paulinga polegał na umieszczeniu tych obserwacji w kontekście ewolucyjnym i postawieniu całej swojej reputacji naukowej na szali z witaminą C.

Poparcie dla stosowania wysokich dawek

Dr Pauling przyjrzał się kwestii wykorzystania witaminy C przez zwierzęta. Te gatunki, które samodzielnie syntezują witaminę C, produkują jej dużo. Na przykład szczury wytwarzają 70 mg na każdy kilogram masy ciała dziennie. Kiedy szczur znajduje się w sytuacji stresującej, ilość wyprodukowanego askorbinianu wzrasta do około 215 mg dziennie na każdy kilogram masy. To jednak nie wystarcza do utrzymania stężenia witaminy C u chorego zwierzęcia i wraz z jego spadkiem, wydalanie witaminy z moczem rośnie dziesięciokrotnie. Wstrzyknięcie witaminy C w dawce odpowiadającej mniej więcej 5 gramom (5000 mg) przywraca u człowieka prawidłowe stężenie w osoczu, ciśnienie krwi oraz perfuzję naczyń krwionośnych i jednocześnie hamuje rozmnażanie się bakterii. Inne gatunki również zwiększają produkcję witaminy C w sytuacjach stresowych. Możliwe wyjaśnienie tego faktu polega na tym, że zwierzęta zwiększają zarówno produkcję, jak i wydalanie witaminy C. Wysokość produkcji kwasu askorbinowego u szczurów odpowiada dawce 5 do 15 gramów dziennie podawanej dożylnie dorosłemu o wadze 70 kg. Podobne wartości występują u kóz i innych zwierząt. Udomowione koty i psy wytwarzają nieco mniej (odpowiednik 2,5 g u człowieka). Dla porównania, ZDS w Stanach Zjednoczonych wynosi mniej niż 0,1 grama dziennie, czyli 50 do 150 razy mniej. Co więcej, witamina C przyjmowana doustnie wchłania się tylko częściowo.

Tak czy owak bezpośrednie porównanie między ilościami potrzebnymi zwierzętom i człowiekowi może wprowadzać w błąd. Możliwe, że człowiek wyewoluował tak, żeby potrzebować mniej. Dr Pauling posłużył się argumentem ewolucyjnym i oszacował, że ilość witaminy C pochodząca ze 110 surowych produktów roślinnych dostarczających 2500 kilokalorii przekracza ZDS przynajmniej trzydziestopięciokrotnie. Niewiele jednak wiemy o diecie pierwszych ludzi i innych ssaków. Choć możliwe, że 40 milionów lat temu rośliny zawierały podobne ilości witaminy C jak dziś, nie dysponujemy bezpośrednimi pomiarami. Jadłospis naszych przodków mógł opierać się głównie na roślinach, choć nie możemy być tego pewni.

Zwierzęta, które nie syntetyzują witaminy C mogą preferować dietę wegeteriańską, która dostarcza dużej ilości witaminy C. Nie mamy jednak pewności, że zawsze tak jest, ponieważ nie mamy pełnej listy takich zwierząt. Wiemy, że naczelne inne niż człowiek spożywają dużo witaminy C z diety głównie wegetariańskiej. Uważa się, że zwierzę domowe czy małpa w laboratorium potrzebuje odpowiednika 1 grama witaminy C na dzień, czyli dużo więcej niż władze zalecają dla człowieka. Żyjący dziko goryl zjada rośliny dostarczające mu ok. 4,5 grama witaminy C dziennie. Mimo tych zastrzeżeń, dr Pauling założył, że dieta pierwszych ludzi przypominała dietę wielkich małp i obliczył, że dostarczała między 2,3 grama a 9,5 grama witaminy C dziennie. Sugerował, że o ile nie zostanie wykazane, że biochemia naszego organizmu znacząco różni się od naszych najbliższych zwierzęcych krewnych, człowiek powinien codziennie zażywać gramowe dawki witaminy C.

Dr Pauling przekonał się, że istnieją podstawy naukowe stojące za tak wysokimi dawkami, kiedy wysłuchał koncepcji dr. Irwina Stone’a. Zdaniem Stone’a człowiek potrzebuje witaminy C w dużych ilościach, żeby właściwie radzić sobie z infekcjami i stresem. Stone i Pauling uważali, że witamina C, jako kwas askorbinowy, jest potrzebna w diecie z powodu możliwej do zidentyfikowania mutacji genetycznej klasyfikowanej jako wrodzona wada metaboliczna.

„Ten od witaminy C”

Niewielka część specjalistów od żywienia nie uważa kwasu askorbinowego za witaminę C, lecz mówi o witaminach z grupy C – „witaminie C-kompleks”. Nie ma dowodów naukowych stojących za tym podejściem, ponieważ kwas L-askorbinowy sam w sobie zarówno zapobiega szkorbutowi, jak i go leczy. Znalezienie wytłumaczenia w najprostszej możliwej formie jest centralnym elementem metody naukowej. Brzytwa Ockhama, nazwana tak od nazwiska Williama z Ockhama żyjącego w XIV wieku, ma zastosowanie filozoficzne i naukowe. Mówiąc wprost jest to twierdzenie, że przy zachowaniu pozostałych warunków preferuje się najprostsze wytłumaczenie. Sugestie, jakoby witamina C była jakąś dziwnie zdefiniowaną mieszaniną naturalnych substancji nie ma podstaw naukowych, choć może się okazać cenna dla podmiotów komercyjnych.

Można uznać, że osoby przyjmujące witaminę C w zalecanej powszechnie dawce mają jej niedobór. Autorytetom, które twierdzą, że człowiek potrzebuje tylko takich niewielkich ilości, powinno się nakazać przedstawienie mocnych dowodów na poparcie tej tezy. Dopóki do tego nie dojdzie, możliwe, że oficjalne zalecenia niepotrzebnie skazują miliony ludzi na różne choroby. Konwencjonalne zalecenia żywieniowe oparte są na uprzedzeniach. Początkowa hipoteza „witaminy” jako takiej zakłada, że jest to substancja niezbędna w niewielkich ilościach do zachowania zdrowia. Definicja ta przetrwała do dziś i współczesna medycyna uznaje ją za fakt. Zapomniano jednak, że cała idea polegała na tym, że potrzebna niewielka ilość witamin miała wymiar względny, wynikający z porównania do proporcji tłuszczu, białka i węglowodanów w pożywieniu. Znajdujemy się obecnie w niefortunnej sytuacji, ponieważ mamy do czynienia z trudnym do podważenia dogmatem medycznym.

Przez całe dziesięciolecia zakładano (bez żadnych dowodów na poparcie tej tezy), że szkorbut w ostrej postaci był jedyną chorobą wynikającą z niedoboru witaminy C. Pomysł, że długotrwały niedobór może powodować choroby przewlekłe takie jak katarakty, choroby serca czy reumatyzm, nie znajdował posłuchu, ponieważ nie było żadnych „dowodów”. Dr Pauling nalegał na zwiększenie zapotrzebowania na witaminę C, opierając się na biochemii porównawczej i danych ewolucyjnych. Wierzył, że dieta człowieka dostarcza wystarczającej ilości witaminy C, żeby zapobiec śmierci lub ostremu szkorbutowi, jednak niewystarczająco, aby zapobiec potencjalnemu zachorowaniu na inne choroby.

Linus Pauling upublicznił swoje tezy dotyczące wysokich dawek witaminy C i nadał nazwę nowej postaci terapii żywieniowej – medycyna ortomolekularna. Zrobiwszy niesamowitą karierę jednego z największych naukowców wszechczasów, z radością pozwalał się nazywać „tym od witaminy C”.

Ci i inni badacze oraz bardziej światli lekarze przez całe dziesięciolecia walczyli o uznanie leczniczej roli wysokich dawek witaminy C. Choć ortodoksyjna społeczność medyczna usunęła ich na margines, ich odważne starania pozwoliły upublicznić liczne korzyści witaminy C i tym samym ocaliły wielu ludzi przed niepotrzebnym cierpieniem.