Namiętna Obecność

  • Podziękowania ………………………………………………………….  9
  • Wprowadzenie ……………………………………………………….  11
  • Cisza ……………………………………………………… 19
  • Zrezygnuj z poszukiwań………………………………….. 21
  • Uwolnienie historii ……………………………………….  28
  • Poza słowami ………………………………………………………….  33
  • Źródło geniuszu ………………………………………………………  38
  • Samotność ……………………………………………………………..  43
  • Spokój ……………………………………………………………………  47
  • Wrażliwość………………………………………………………….. 53
  • Dalajlama i chłopiec-pies ………………………………………….  55
  • Strata i żal – wrota do empatii …………………………………..  60
  • Wybawienie z cierpienia…………………………………………… 64
  • Zdrowe wyrzuty sumienia …………………………………………  69
  • Wybaczenie ……………………………………………………………  73
  • Łaska ……………………………………………………………………..  78
  • Ucieleśnienie ……………………………………………………….. 83
  • Bez transcendencji …………………………………………………..  85
  • Głębokaekologia, rozległa świadomość ……………………….  91
  • Przebudzona zmysłowość …………………………………………  98
  • Niewzruszona godność …………………………………………..  103
  • Święta ziemia ……………………………………………………….. 107
  • Szczodrość ……………………………………………………………. 110
  • Przebudzone związki ……………………………………………… 113
  • Biologiczna śmierć …………………………………………………. 118
  • Autentyczność ………………………………………………….. 123
  • Przemieniony w złoto …………………………………………….  123
  • Cena kompromisu ………………………………………………….  128
  • Prostota intencji ……………………………………………………  133
  • Prawdziwa pokora …………………………………………………  137
  • Wrodzona etyka  ……………………………………………………  142
  • Szczera przyjaźń …………………………………………………….  147
  • Przestań udawać…………………………………………………… 153
  • Wnikliwość ………………………………………………………… 159
  • Tak jak jest ……………………………………………………………  161
  • Ponad biologią ………………………………………………………  167
  • Brak przekonań ……………………………………………………..  173
  • Rzeczy się zmieniają ……………………………………………….  179
  • Czekanie na cud …………………………………………………….  185
  • Zachwyt …………………………………………………………….  189
  • Niewinność …………………………………………………………..  191
  • Wszechobecne piękno ……………………………………………  195
  • Wdzięczność …………………………………………………………  200
  • Zaraźliwa radość ……………………………………………………  205
  • Księżyc jest zawsze w pełni ……………………………………..  210
  • Zadowolenie …………………………………………………………  215
  • Zadziwienie………………………………………………………… 221
  • Czym jest to wszystko?…………………………………………… 223
  • Fascynacja……………………………………………………………. 229
  • Duch przygody………………………………………………………. 234
  • Zwierciadło stworzenia…………………………………………… 240
  • O Autorce………………………………………………………….. 245

Wprowadzenie

Od tysięcy lat ludzkość żarliwie poszukuje głębszego znaczenia i przynależności. W tym celu stworzono wiele religii i filozofii. Jednak w dzisiejszych czasach, mnóstwo ludzi zraziło się do nich, czując, że opierają się na przesądach, dogmatach i hierarchii władzy. Potrzeba sensu i przynależności pozostaje taka sama, choć tradycyjne opcje jej zaspokojenia mają coraz mniejsze zastosowanie. Zdesperowani, zwracamy się w stronę konsumpcjonizmu, technologii i podglądania sławnych ludzi jako naszych nowych religii, lecz one także nie przynoszą satysfakcji. Współczesny świat, dla wielu, stał się bezdusznym miejscem.

Z tego rozczarowania bierze się duże i wciąż rozwijające się zainteresowanie poszukiwaniem sensu życia, które nie pochodzi z wierzeń czy tradycji, lecz zamiast tego, wypływa wyłącznie z bezpośredniego doświadczenia. Wielu ludzi odczuwa duchowy, tajemniczy oddech istnienia. Jednak, choć przeczuwają tajemnicę, nadal opierają się na rozumie. Nazywam ich racjonalnymi mistykami. Takim ludziom może wydawać się, że są osamotnieni w swoich poglądach, że nie pasują, ani do religii, ani do targowiska próżności. Mogą mieć poczucie, że w ogóle nie pasują do tego świata.

Dobrze znam to poczucie osamotnienia, które pojawia się, kiedy z jednej strony ktoś nie czuje się już częścią duchowej tradycji i jednocześnie ostrożnie podchodzi do postrzegania życia z czysto mechanicznego czy biologicznego punktu widzenia. Jakiś czas temu sama doświadczyłam egzystencjalnej depresji, która utrzymywała się parę lat i rozwinęła we mnie cyniczne spojrzenie na życie. Wcześniej, będąc na duchowej ścieżce od wczesnych lat siedemdziesiątych, uczyłam się u uznanych nauczycieli w Azji i na Zachodzie oraz należałam do ogólnoświatowej społeczności osób praktykujących medytację, głównie w tradycjach buddyjskich. Dodatkowo, oprócz rygorystycznej praktyki medytacyjnej, studiowałam to, co w sanskrycie nazywa się dharmą, a co w wolnym tłumaczeniu określane jest jako „prawda” lub „droga”. Przez ponad dziesięć lat pracowałam także jako dziennikarka, specjalizująca się w pisaniu o świadomości i aktywiźmie, aby mieć dostęp i – w pewnym sensie – indywidualne zajęcia z niektórymi z wielkich duchowych przywódców i myślicieli naszych czasów. To były lata pełne ekscytacji, w których czułam się częścią rozwijającego się ruchu duchowości.

Ale dotarłam do punktu, w którym to wszystko przestało mieć jakikolwiek sens. Wszelkie przekonania religijne zaczęły się rozpadać i stały się niczym bajki, próbujące złagodzić niepokój związany z bezcelowością istnienia oraz lękiem przed śmiercią. Ten upadek wiary pojawił się sam z siebie i był ostatnią rzeczą, której bym sobie życzyła. W końcu, bardzo wygodnie jest pocieszać się miłą historyjką o celu życia i wiarą w zaświaty. Zamiast tego, popadłam w wizję rzeczywistości, która była bezsensowna i okrutna. Widząc od dawna jak daremne jest poszukiwanie spokoju w zdobywaniu władzy czy pieniędzy, a teraz tracąc jakikolwiek kontakt z dharmą, poczułam się obca w każdym świecie. Nie umiałam już mówić językiem moich najstarszych i najukochańszych przyjaciół, i pochłonęła mnie zimna pustka.

Jasną stroną ciemnej depresji jest to, że czasami otwiera nas na nowe horyzonty. Kiedy wszelkie sposoby zawodzą i w niczym nie znajdujemy pocieszenia, możemy popaść w szaleństwo albo uświadomić sobie, że to, czego od zawsze chcieliśmy – życie pełne pasji i spokój wewnętrzny – znajduje się, o dziwo, w prostej zmianie postrzegania.

W moim przypadku spotkanie nauczyciela, nieżyjącego już H.W.L. Poonjaji z Indii, obudziło we mnie jasność co do tego, że obiektywne widzenie historii mojej depresji i przedostanie się do leżącego pod nią spokoju, rozpuściło po drodze samą depresję. Poonjaji pokazywał, że możliwe jest życie w cichym centrum istnienia, będąc równocześnie w pełni zaangażowanym w działanie. Sam był namiętną i intensywną ekspresją życia, chłonąc jego przyjemności i zdając sobie jednocześnie sprawę z jego dramaturgii. Niemniej jednak, czuć było w nim ciszę, której nie dotykał świat.

Pomimo wielu lat praktyki medytacyjnej, nigdy wcześniej nie doświadczyłam trwałego, wewnętrznego spokoju. Próbowałam dotrzeć do tej wewnętrznej ciszy za pomocą technik poskramiania umysłu, ale bezskutecznie. Jednak teraz odpadł cały wysiłek, by uciszyć umysł i moja uwaga zaczęła swobodnie odpoczywać w ciszy poza myśleniem. Myśli wciąż szalały, ale zainteresowanie nimi zmalało. Poruszenia umysłu, emocji, lęku czy euforii stały się falami na oceanie spokoju. Proces przystosowywania zaczął pojawiać się samoistnie. Tak jak alpiniści na dużych wysokościach muszą spędzić jakiś czas, obozując po drodze bez szczególnego zadania, a jedynie po to, by pozwolić ciału przystosować się do nowej wysokości, czułam, że moja świadomość również przystosowuje się do ciszy, podczas gdy ja nie robiłam nic, aby temu pomóc. Cisza sama w sobie wykonywała całą pracę, podobnie jak samo przebywanie na dużej wysokości wykonuje pracę aklimatyzacyjną dla wspinaczy.

W tej ciszy, zaczęłam odczuwać przenikającą wszystko obecność i ogarnęło mnie uczucie miłości. Zdałam sobie sprawę, że zawsze na peryferiach mojej świadomości czułam wewnętrzną obecność i miłość – to było całkiem znajome. Czysta obecność jest naszym podstawowym doświadczeniem, nawet wtedy, gdy pozornie pogubiliśmy się w wydarzeniach i chaosie życia. Podobnie jak oddychanie, jest traktowane jak coś oczywistego. Jest tym, co najlepiej pamiętamy, gdy sięgamy do najwcześniejszych wspomnień naszego życia. Szczegóły przeszłości mogą być zamazane, ale bycie sobą jest jasne. Czy mamy cztery lata, dziesięć, dwadzieścia czy dziewięćdziesiąt, tym co najbardziej spójnie określa nasze doświadczenie jest prosty fakt istnienia i, gdy wejdziemy głębiej, uczucie miłości.

Przypominam sobie to uczucie z najwcześniejszego okresu mojego życia, kiedy spędzałam czas z moją babcią, Catherine Versace, która zmarła, gdy miałam siedem lat i która była dla mnie jak matka. Nieraz spacerowałyśmy w milczeniu pośród niebieskich hortensji, rosnących w jej ogrodzie i wszystko wewnątrz i na zewnątrz błyszczało i lśniło. To wydawało się wtedy zupełnie normalne.

Ale gdy dorastałam, zgubiłam gdzieś to odczucie. Chociaż świadomość prostej obecności i miłości była tam cały czas, całe lata nie dostrzegałam jej, poszukując znaczenia, celu i obietnic życia. Dopiero po spotkaniu Poonjaji, poszukiwanie odpadło, a w jego miejsce wyłoniła się wdzięczność dla tajemnicy oraz przebudzona świadomość. Ogarnęło mnie odczucie fundamentalnej jedności. Wszystko było na swoim miejscu – tak po prostu.

To zrozumienie wniosło też poczucie przynależności. Pojęłam, że nie tylko jesteśmy wzajemnie połączeni – jesteśmy wypełnieni tą samą esencją tak jak wszystko inne.

Zaczęłam dzielić się tym zrozumieniem od 1992 roku, początkowo na zaproszenie Ram Dass, nauczyciela duchowego i autora klasycznego dzieła „Be Here Now”. Od tego czasu wiele podróżuję, prowadząc publiczne, wieczorne spotkania w Stanach Zjednoczonych, Europie i Australii. Te zebrania, zwane Dialogami Dharmy są interaktywnymi dyskusjami przeplatanymi okresami ciszy. Celem tych dialogów jest przeniesienie uwagi uczestnika na obecną świadomość i przejrzenie przez nawykowe sposoby działania umysłu, próbującego wykręcić się od tego. Każdy wieczór jest inny, to rodzaj improwizowanych rozmów sokratejskich, które ostatecznie prowadzą, niemalże w każdym przypadku, do ciszy.

Oprócz Dialogów Dharmy prowadzę też wiele stacjonarnych, milczących odosobnień. To właśnie w czasie takich spotkań, kiedy ludzie są po prostu w ciszy i swobodnie mogą zanurzyć się w głębię swojego istnienia, zauważają wyłanianie się zaskakująco spójnej inteligencji. Owa inteligencja jest międzykulturowa i przekracza biologiczne zdolności czy poziom wykształcenia. Ludzie, którzy na zewnątrz mogą być postrzegani jako niespecjalnie uzdolnieni intelektualnie, doświadczają jej na równi z innymi. Dotyczy to również osób o niewielkim wykształceniu. Można to uznać za inteligencję serca, ponieważ dąży ona do harmonii i równowagi dobroci. Ja nazywam to przebudzoną świadomością, ponieważ jest wrodzona i nagle po prostu się budzi. Właśnie do tej świadomości czy inteligencji się odnosimy, gdy mówimy, że jesteśmy „przy zdrowych zmysłach”. Można by dodać, że przebudzona świadomość to także prawdziwie czujące serce. Kiedy mamy prawy umysł i wrażliwe serce, stajemy się instynktownie kochający, szczodrzy i wnikliwi.

Przez lata zastanawiałam się nad uniwersalną naturą świadomości. Zauważyłam, szczególnie na odosobnieniach, że ludzie w czasie codziennych grupowych sesji, używali niemal mistycznego, poetyckiego języka, by opisać zwyczajne wydarzenia dnia. Uświadomiłam sobie, że to, co dzisiaj nazywamy poezją mistyczną, pochodzącą z ubiegłych wieków, było po prostu sposobem w jaki ludzie tamtych czasów, tacy jak Rumi czy Hafiz w XIII i XIV wieku, opisywali rzeczywistość. Oni nie starali się być poetami. Opisywali uczucia i życie dosłownie tak, jak tego doświadczali. Zdawali sprawozdanie z pola przebudzonej świadomości.

W czasie odosobnienia zaczęłam zauważać, że podobne opisy płynęły od ludzi, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z takimi sprawami. Często zaskakiwało mnie, że niemal takimi samymi słowami opisywała swoje spostrzeżenia i uczucia osoba mieszkająca na wsi w Szkocji i ktoś, kto żyje na Hawajach. Uświadomiłam sobie także, że ta inteligencja wykracza poza czas rozumiany linearnie, że przebudzona świadomość Buddy, Chrystusa czy Rumiego nie różni się bardzo od naszej własnej. Ludzie całe wieki napotykali tę inteligencję na niezliczone sposoby i wyrażali ją w sztuce, poezji, muzyce, nauce czy religii.

Moja uwaga skierowała się ze zdziwieniem na podobne sposoby wyrażania, które obserwowałam u ludzi, którzy posiedli przebudzoną świadomość. To stało się moim sekretnym hobby – wyłapywanie tych podobieństw w różnych miejscach na świecie, tam gdzie podróżowałam. Pewnej nocy obudziłam się ze snu, w którym zidentyfikowałam siedem głównych cech, które naturalnie i konsekwentnie wypływały z przebudzonej świadomości. Wstałam z łóżka, zapisałam je i poszłam dalej spać. Następnego ranka popatrzyłam na to, co napisałam i zobaczyłam treść tej książki.

Te siedem jakości – Cisza, Wrażliwość, Ucieleśnienie, Autentyczność, Wnikliwość, Zachwyt i Zadziwienie – znane są każdemu. Jednak często nie dostrzegamy ich, goniąc za materialnymi rzeczami czy rozwojem duchowym. W przebudzonej świadomości te cechy towarzyszą nam na co dzień, są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Pochodzą bowiem z naszej wrodzonej mądrości i prowadzą nas lepiej, niż jakakolwiek filozofia.

Dlatego książka, którą trzymasz w dłoniach jest po prostu przypomnieniem tego, co już wiesz w głębi serca, w swojej własnej, przebudzonej świadomości. Nie musisz się męczyć, żeby ją odnaleźć, nie staraj się pojąć jej intelektualnie. Wgląd najlepiej przyswaja się na świeżo. Nie ma potrzeby, by zapamiętywać cokolwiek na później. Jeśli będziesz próbował ją złapać czy pojąć, skończysz na dogmacie. Ale gdy odprężysz się w cichym centrum swojej istoty, twoja własna świadomość będzie celebrować każdy przebłysk tajemnicy, który pojawi się na twojej drodze.

Cisza

Poszukiwała od tak dawna, że powody, dla których to robiła przestały być dla niej jasne. Po prostu szła, krok za krokiem, zbyt zmęczona by myśleć. Niedawno spadła ze śliskiej skarpy w zarośla. Była cała poobijana i podrapana, a jej odważne kroki należały już do przeszłości. Skierowała się ku rzece, widocznej w oddali, aby się napić i obmyć rany. Nieco później leżała pod pobliskim drzewem, rozmyślając, że gdyby tylko mogła trochę odpocząć, byłaby w stanie podjąć dalszą podróż ze świeżą determinacją. W końcu, poszukiwanie jest ważne. Tak myślała. Poszukiwanie jest wszystkim co jest.

Prawie już odpłynęła w sen, gdy zauważyła starą kobietę, siedzącą nieopodal na brzegu rzeki. Kobieta, która wpatrywała się w wodę, teraz się odwróciła i w milczeniu skinęła do niej, otwierając ramiona z dłońmi na zewnątrz jakby mówiła – „tylko to”.

Tak, tylko to, pomyślała zapadając w głęboki sen.

Kiedy obudziła się parę godzin później, zapadł wieczór, a starej kobiety już nie było. Wstając, uświadomiła sobie, że coś było zupełnie inaczej. Gwiazdy skrzyły się wewnątrz jej istoty, a ich światło nie pokonywało już żadnego dystansu – były otoczone jej świadomością, lśniące pryzmaty w rozległych strefach niej samej.

Rzeka i jej odgłosy, drzewa i ich zapachy – wszystko istniało w głębokiej jedności, wielowymiarowej kanwie kolorów, form i wrażeń. W przebłysku zrozumienia pojęła, że zawsze tak było.

Niespokojne myśli, które tak długo były jej jedynym towarzystwem, znikały w pustce gdy tylko się pojawiały, jakby wciągane w przestrzeń. Stawały się szeptami w wielkiej katedrze. Były duchami bez znaczenia. Przypomniała sobie o poszukiwaniach, ale teraz ta myśl wydała się jej całkiem obca, jakby nie mogła dłużej utrzymywać, że to coś ważnego.

Z drugiej strony, cisza stała się niemal głośna. Resztę nocy spędziła, czując się jak ptak, który wyfrunął z klatki i trafił do pałacu gwiezdnego światła. Ciszę przerywały od czasu do czasu słowa „tylko to”, choć nawet i one milkły.

Zrezygnuj z poszukiwań

Gdy zaczynasz pojmować czym jesteś, bez usiłowania, by to zmienić, wtedy to, czym jesteś przechodzi przemianę.

J. Krishnamurti

Odkąd pamiętam moje życiowe poszukiwania motywowała mieszanina cierpienia i pragnienia, aby żyć z pasją. Z takim uzasadnieniem goniłam za doświadczeniami, uciekałam od cierpienia i gnałam wszędzie tam, gdzie oczekiwałam czegoś ekscytującego. Chciałam wyczerpać zakres możliwości, które dawały być może szansę na znalezienie ukrytych sekretów życia, co w rezultacie zamieniło się w forsującą gonitwę.

Jako osoba poszukująca duchowości i zarazem dziennikarka, wyszukiwałam tych, których uważałam za najmądrzejszych ludzi naszych czasów i przeprowadzałam z nimi wywiady przez ponad dwadzieścia lat. Pomagałam organizować medytacyjne odosobnienia i ośrodki, alternatywne programy edukacyjne, stowarzyszenia reprezentujące ludzi i narody pozbawione środków do życia – w tych i innych miejscach spotkałam prawie każdego, kogo z daleka podziwiałam i o kim myślałam, że może mnie czegoś nauczyć. Poznałam szeroki zakres warstw społecznych, poruszając się zarówno wśród bogatych elit jak i tych, których dotknęło skrajne ubóstwo.

Oraz medytowałam, obserwowałam swoje myśli, wrażenia, intencje, swędzenia, emocje, ból i oddech aż poznałam krajobraz własnego umysłu tak dobrze, że żadne szaleństwo nie było w stanie mnie zaskoczyć. Przez blisko dwadzieścia lat praktykowałam medytację buddyjską w USA, Europie, Azji, równocześnie studiując najważniejsze dzieła filozofii Wschodu.

Wiele razy okrążyłam świat, czasami jako włóczęga dharmy, czasem jako wyluzowana dziennikarka, a niekiedy pierwszą klasą. Wędrowałam z plecakiem od Włoch po Indie, autostopem przez pustynię marokańską, pływałam z delfinami, kajakiem pomiędzy orkami i wielorybami, spałam pod gwiazdami w Afganistanie, zdobywałam szczyty w Argentynie, Szwajcarii i w Indiach. Jeździłam po zaminowanych drogach na granicy kambodżańskiej, skąd relacjonowałam działania wojenne i spotykałam się z wieloma wielkimi, współczesnymi nauczycielami duchowymi w najbardziej spokojnych miejscach na Ziemi. Pojechałam do Ladakhu w pierwszym roku, gdy został otwarty dla zwiedzających, spędziłam wiele nocy, oglądając palące się na stosach ciała w Indiach, śpiewałam Sziwie aż po świt w Benaresie, tańczyłam reggae do wschodu słońca na Jamajce.

Obserwowałam zaćmienia księżyca z łodzi na południowym Pacyfiku, odurzona halucynogenami i z ośnieżonego klasztoru w Nowej Anglii, upojona ciszą. Miałam międzynarodowe towarzystwo ciekawych, zabawnych i serdecznych przyjaciół, zaangażowanych w duchowe, społeczne i środowiskowe zagadnienia. Brałam udział w konferencjach i jeździłam na wakacje do najbardziej egzotycznych zakątków na świecie. Czytałam najważniejsze dzieła literackie, naukowe i literaturę faktu. Po drodze miałam też kilka romantycznych związków z niesamowitymi mężczyznami i raz zakochałam się tak szaleńczo, namiętnie i zmysłowo, że kiedy związek się skończył, długo dochodziłam do siebie.

Ale wciąż miałam poczucie, że czegoś w tym wszystkim brakuje, tak więc nie ustawałam w poszukiwaniach. Problem polegał na tym, że bez względu na to, jak bardzo czułam się nasycona i ożywiona w chwilach głębokich doświadczeń, ten stan nie był trwały. Tak jak głód, który pojawia się w kilka godzin po wyśmienitym posiłku czy pragnienie, które przychodzi wkrótce po jego ugaszeniu, doświadczenie spełnienia było ograniczone czasem. W głębi siebie tęskniłam za satysfakcją, której nie złagodzi czas, ale znajdowałam jedynie zestaw doświadczeń, które miały swój kres.

Moje poszukiwania były próbą, by stać się kimś więcej. Niezależnie od tego jak szlachetne były moje przeróżne przedsięwzięcia, intencja, by poprawić siebie pozostawała najważniejsza. Nawet w praktyce medytacji miałam nadzieję, że któregoś dnia coś osiągnę, że pojawi się coś więcej. Wgląd, realizacja, satori czy może oświecenie i wtedy w końcu będę w stanie się odprężyć. Wciąż parłam do przodu, szukając następnego doświadczenia, następnego rozwiązania. W czasie najbardziej ekscytujących momentów życia, byłam równocześnie świadoma ich nieuchronnego końca oraz potrzeby, by w jakiś sposób znowu je odtworzyć. Pełne zadowolenie zakłócało pragnienie zachowania tego stanu na później. Traciłam doświadczenie, które właśnie trwało, tak jak ludzie, którzy jadą na wycieczkę i większość czasu spędzają, robiąc zdjęcia i próbując uchwycić chwile, by cieszyć się nimi potem, a przez to widzą teraźniejszą rzeczywistość jedynie przez małe soczewki, zafiksowani na przyszłości, która nigdy nie nadchodzi.

Dopiero spotkanie z nauczycielem Poonjaji, obudziło we mnie inteligencję, która wiedziała, że nie ma nic do robienia, ani zdobywania, i że to poszukiwanie samo w sobie jest problemem. Sam pomysł poszukiwania ma swój początek w myśleniu, że czegoś brakuje. Już na początku zakłada niedobór. A co, gdybyś zdał sobie sprawę, że niczego nie brakuje – dokładnie w tej chwili – że jedyne, co jest ci potrzebne do doświadczenia życia to bycie żywym?? Jaka to potrzeba każe ci wciąż szukać? Na co masz nadzieję? Czego się spodziewasz? Wyobraź sobie to teraz. Czego chcesz na przyszłość? Co by ci to dało? Cokolwiek to jest, czyż nie masz do tego dostępu już teraz, wewnątrz siebie? Poonjaji mawiał, że kiedy to sobie uświadomisz, wybuchniesz śmiechem, ponieważ to czego szukasz, zawsze było z tobą, ukryte na widoku. Porównywał to do „szukania okularów, gdy masz je na własnym nosie”.

W najgłębszych zakamarkach nas samych istnieje spokój – niezmienny i wieczny. Był tam zawsze w trakcie naszych poszukiwań i pragnień, tak samo jak we wszystkich innych wydarzeniach naszego życia. Owo miejsce spokoju, to doświadczająca w milczeniu świadomość, której nic nie zakłóca, bez względu na to, co się dzieje. Wkraczając w tę świadomość, jesteśmy w zgodzie z teraźniejszością, w pełni witając to, co przychodzi i w pełni uwalniając to, co przemija – czując się żywymi przez cały czas. Ta świadomość nie jest czymś odległym, czymś, co istnieje w innym czasie. Pojawia się właśnie teraz, właśnie tu.

Na przykład, kiedy oglądamy jakiś film, możemy zanurzyć się w morzu emocji – pełnych lęku, romantycznych uniesień, śmiechu czy tragedii. Jeśli jesteśmy szczególnie wrażliwi, możemy poczuć wszystkie te emocje w trakcie jednego filmu. Jednak, bez względu na to, jak możemy być poruszeni, oglądając go, lub jak silnych emocji doświadczymy, jest w nas cicha świadomość, która doskonale wie, że właśnie siedzimy w kinie … i nic poza tym. Gdyby tak nie było, z pewnością ucieklibyśmy z sali, gdy tylko na ekranie pojawiłaby się jakaś przerażająca scena. Uciekalibyśmy, by ujść z życiem, widząc pierwszą strzelaninę lub pożar, gdyby nie to, że jakaś część naszej świadomości wie doskonale, że to, co widać na ekranie nie jest naszą najbardziej fundamentalną rzeczywistością.

Podobnie, istnieje pole cichej świadomości, które obejmuje i zawiera w sobie wszystkie wydarzenia naszych dni. Chociaż czasami możemy być pod wpływem silnych emocji czy zatracić się w jakiejś historii, to w każdym dramacie naszego życia znajduje się głębsza rzeczywistość cichej obecności. Jest to raczej cisza serca, niż narzucone ustanie mówienia czy działania. Można powiedzieć, że jest to cisza, która jest tłem wszelkich działań. Nie musimy jej znajdować, ponieważ nigdzie się nie zgubiła.

Jeśli tak właśnie jest, dlaczego istnieje tak wiele poszukiwań i dążeń? Poszukiwanie jest dlatego frapujące, ponieważ daje zajęcie umysłowi. Wydaje się, że jesteśmy niemalże genetycznie zaprogramowani na nieustanne, mentalne zajmowanie się pragnieniem i unikaniem, desperackim wykręcaniem się z teraz. Być może kiedyś natura zażądała, żebyśmy byli w ciągłym ruchu, aby utrzymać się przy życiu, ale teraz staje się to szkodliwe dla naszego funkcjonowania. Ewolucyjnie przekroczyliśmy konieczność życia w ogólnie panującym stanie lęku i zachłanności, aby rywalizować i przetrwać. Już dłużej nie możemy sobie na to pozwolić. To prowadzi do katastrofy.

Niemniej jednak to dziwne, jak bardzo opieramy się naturalnemu spokojowi i ciszy, które są zawsze dostępne. Być może dzieje się tak dlatego, ponieważ odpoczynek w prostej obecności jest tak obcy dla wieloletniego nawyku mentalnego komplikowania, że mylimy go z poczuciem, że jesteśmy żywi. Może sądzimy, że nie mając nic konkretnego do myślenia, zaczniemy się nudzić. Albo, że przytłoczy nas poczucie swobody i bezmiaru życia, gdy nasz umysł niczego nie tropi. Podobnie jak więzień, który wkrótce po zwolnieniu, szybko znajduje sposób, by znowu wrócić za kratki, lub ptak, który nie wylatuje z klatki, choć jej drzwi są otwarte, tak nas często zniechęca wolność i wycofujemy się do ciasnego, lecz znajomego pudełka zajętego umysłu.

Jednak, w przebudzonej świadomości umysł aklimatyzuje się do rozszerzającej się i przenikającej wszystko ciszy. Przyzwyczaja się do tego, że pozwala wędrować neurotycznym myślom i znikać w nicości, stopniowo traci nimi zainteresowanie, nawet wtedy, gdy nadal się pojawiają. Brak zainteresowania neurotycznymi myślami ogranicza ich siłę. Bardziej interesująca staje się otwarta przestrzeń świadomości, w której ukazują się i rozpływają myśli i wszystko inne. A ponieważ to dzieje się bez przerwy, możesz to zauważyć w każdej chwili. Nawet teraz, gdy czytasz te słowa, możesz poczuć jednolite pole obecności, w którym unosisz się ty sam, te słowa i wszystko wokół ciebie.

Cicha, doświadczająca świadomość niesie ze sobą błyskotliwość, czujność, a równocześnie pozostaje spokojna i zrelaksowana. Nie jest to błyskotliwość myśli, lecz czystego postrzegania, bezosobowej inteligencji. Nie zwraca szczególnej uwagi na myśli, które próbują odciągnąć ją od spokoju, ale pozwala im pojawiać się i odchodzić. Nie ma wrażenia, że trzeba czegoś więcej do odczucia satysfakcji i dlatego przeważa głębokie zadowolenie.

I wtedy poszukiwanie ustaje. Nie mamy potrzeby, by gdziekolwiek iść, ponieważ wszystko jest na swoim miejscu, łącznie z nami. Nie czujemy potrzeby robienia czegokolwiek, by tu przynależeć, ponieważ nie odczuwamy żadnego oddzielenia od reszty egzystencji. Wciąż – a może nawet bardziej, niż kiedyś – z radością i pasją troszczymy się o życie, ale nie żebrzemy już o miłość tu i tam, a zamiast tego sami jesteśmy miłością. Uświadamiamy sobie, że to czego naprawdę chcieliśmy nie było czymś, co pochodzi z szukania, ale tym, co zostało znalezione. Jesteśmy jak syn marnotrawny z biblijnej przypowieści. Po długiej wędrówce, po zagubieniu się i zatraceniu, szukaniu szczęścia nie tam, gdzie trzeba, w końcu wracamy do domu. I tak jak ojciec, który obejmuje swojego krnąbrnego syna i urządza przyjęcie na jego cześć, podobnie my jesteśmy za każdym razem witani w domu naszej własnej promiennej obecności.

Uwolnienie historii

Nawet jeśli doświadczyliśmy silnego rozpoznania obecności, nadal pojawia się oklepana, nawykowa opowieść o nas samych. Otwieramy rano oczy i najpierw jesteśmy bardzo świadomi tego, co widzimy i czujemy. Nie ma myśli czy odniesienia do istoty, która właśnie doświadcza. Jest tylko czysta świadomość, proste bycie. Potem myśli powoli zaczynają się kotłować i gromadzić wokół starego, wyświechtanego tematu, opowieści o „ja”. Ta historia ma wiele wersji, w zależności od tego, komu jest opowiadana. I im bardziej zajmuje naszą uwagę, tym bardziej chce być wypowiedziana.

Wszyscy dobrze znamy to doświadczenie – na przyjęciu zostajemy złapani przez kogoś, kto zaczyna długo opowiadać o swoich osiągnięciach, swoich dzieciach i ich osiągnięciach, o stanie posiadania, poglądach, podróżach, co lubi, a czego nie i co zamierza osiągnąć w przyszłości. Odnosimy wrażenie, że ten człowiek ledwie zdaje sobie sprawę z naszego istnienia, że jesteśmy dla niego jedynie ciepłokrwistym zwierzęciem z narządem słuchu. I, z drugiej strony, my też możemy być ledwo świadomi jego obecności. Naszą uwagę może ograniczać podobny monolog na własny temat, który przeważa w naszej świadomości, choć nie wypowiadamy go na głos.

Nazywam to historią i jest to sposób myślenia o sobie jako postaci, która opiera własną wartość na zdobytych rzeczach czy doświadczeniach, co czyni tę postać bardziej interesującą, silną, odnoszącą sukcesy bądź seksowną. Historia może dotyczyć również postaci, która postrzega siebie jako ofiarę i interpretuje wydarzenia na świecie tak, aby potwierdzić swoją opowieść o tym, jak ciężkie jest życie. W tej historii pojawi się wiele przeżytych cierpień, wyobrażonego niepokoju i obecnego strachu.

W obu wersjach – ulepszonej i pomniejszonej, postać „ja” jest zawsze gwiazdą dramatu. Wypróbowaliśmy jej kwestie i sytuacje setki razy i dobrze wyćwiczyliśmy swoje role. Tak długo wyobrażaliśmy sobie tę postać i z taką intensywnością, że iluzja, jak wymyślony przyjaciel, wydaje się żyć własnym życiem. Jej przygody zwykle dzieją się w dwóch ustawieniach czasowych – w przeszłości lub przyszłości. I, oczywiście, większość jej przyszłych historii opiera się obrazach z przeszłości. Te opowieści mogą nas przerażać, przygnębiać lub bawić. Niezliczona ilość mentalnych obrazów o „ja” – w przeszłości, przyszłości, w przeszłości, w przyszłości.

Prawie wszystko, co obserwujemy w świecie, interpretowane jest w odniesieniu do tego, jakie konsekwencje niesie to dla tej postaci. Postać „ja” jest centralnym punktem odniesienia, wokół którego koncentruje się opowieść o świecie. Czasami porównuję ten odnoszący się do „ja” fenomen do metaforycznego dramatu pod tytułem – Wszechświat, ze mną w roli głównej!

Kiedy byłam młodsza bardzo zajmowały mnie moje opowieści. Czułam potrzebę częstego powracania do historii o tym, kim byłam oraz czego doświadczyłam – była to zarówno forma ochrony jak i katharsis. Ochrony, ponieważ nie chciałam znowu popełnić najgorszych błędów, a katharsis, ponieważ czułam, że opowiadanie w kółko tych samych historii, odsłoni w końcu ich wszystkie znaczenia. Opowiadałam je każdemu, kto chciał słuchać, aż zanudziłam nimi wszystkich moich przyjaciół i w końcu samą siebie.

Obecnie rozumiem, że nie jest czymś niewłaściwym, aby mieć opowieść z „ja” w roli głównej. Posiadanie silnego poczucia siebie, zarówno w sensie psychologicznym jak i interpersonalnym, jest ewolucyjną koniecznością. Historia „ja” rozpoczyna się wcześnie w naszym życiu, prawdopodobnie w wieku około dwóch lat, kiedy to skupia się głównie wokół wszystkiego co „lubię” i czego „nie lubię”. Ta podstawowa forma odniesienia do głównego bohatera staje się z czasem coraz bardziej rozbudowana, ponieważ opowieść odzwierciedla coraz to bardziej skomplikowane pragnienia i lęki. Choć różnorodne wydarzenia i emocje w tej historii rozwijają się dramatycznie, przechodząc przez okres dzieciństwa w dorosłość (o większości z nich już dawno zapomnieliśmy), to główna postać pozostaje taka sama, niczym gwiazda w tasiemcowej operze mydlanej.

W przebudzonej świadomości, historia sama w sobie nie stanowi problemu. Postrzegana jest jako nawyk, który ma swoje miejsce i funkcję, ale nie dominuje już dłużej samej świadomości. Przebudzona świadomość wie, kiedy należy skierować się w stronę „ja”, aspektów historii, ale poza tym nie poświęca im wiele uwagi. Zainteresowana jest głównie teraźniejszością, podczas gdy opowieść zajmuje się zwykle przeszłością lub przyszłością. Dlatego historia jest uwalniania jak tylko się pojawia, ponieważ przebudzona świadomość rozpoznaje wszystko, co jest mało istotne. Po prostu, przez brak zainteresowania, myśli związane z bohaterem zwanym „ja” ukazują się i znikają jak bańki mydlane. Nie ma znaczenia, że wciąż się pojawiają, skoro natychmiast gasną.

Faktem jest, że wszystkie myśli bledną tak szybko, jak się pojawiają. Z milionów myśli, które się pojawiły w naszych głowach nie ostała się ani jedna. Jest, co prawda, wiele takich, które się powtarzają w podobny sposób, ale każda z nich różni się od poprzedniej. Wszystkie przychodzą i odchodzą w nieskazitelnie czystej świadomości i żadna do niej nie przywiera. Nie ma potrzeby pozbywać się myśli, skoro nie ma możliwości, żeby je zatrzymać.

Zadomowienie się w teraźniejszej świadomości mój nauczyciel nazywał „zachowywaniem ciszy”. Nie chodziło mu o ciszę typu „nie rozmawiaj”, „nie śmiej się”, czy „nie krzycz”, tylko o zauważenie ciszy, która otula wszystkie działania, myśli i słowa. Doświadczamy po prostu istnienia poprzez oddech, wrażenia, wzrok, dźwięk, zapach i smak. Te bezpośrednie doświadczenia nie wymagają odniesienia się do konkretnej osoby, ani też nie potrzebują opowieści, żeby je ożywić. Gdy ta świadomość staje się coraz bardziej naszym zwyczajem, odnoszenie się do „ja” okazuje się monotonią, dodatkowym obciążającym zajęciem umysłowym, które nic nie wnosi. Nasza świadomość jest wtedy bardziej zainteresowana tym, czego doświadczamy w realnym czasie, niż produkowaniem historii o jakimś wyobrażonym czasie ze „mną” w roli głównej.

Kiedy bezpośrednio doświadczamy życia, nie tniemy go na oddzielne kawałki, ani nie opieramy się na obrazach z przeszłości, by obdarzyć je znaczeniem. Nawet nie jesteśmy szczególnie zainteresowani nadawaniem rzeczom sensu. Żyjemy w prostocie i niewinności, która akceptuje życie takie jakie jest, bez prób dostosowania każdego zdarzenia do historii czy mitu.

To nie jest sugestia, że nie ma miejsca dla mitów czy opowieści. Nieraz porozumiewamy się, opowiadając swoje życiowe historie, a nasza kultura komunikuje się poprzez mity. Byłoby czymś niegrzecznym, aby na pytanie współpasażera w pociągu „skąd jesteś?”, odpowiedzieć – „istnieje jedynie doświadczenie obecnej rzeczywistości”. I podobnie, w każdej relacji jest stosowne miejsce dla życiowych historii. Niemniej jednak uświadamiamy sobie, że w ich opowiadaniu chodzi naprawdę o połączenie się – jak to określił R.W Emerson – ze „wspólnym sercem, dla którego każda rozmowa jest oddawaniem czci”.

To „wspólne serce” odnajdujemy w ciszy. Ona jest tak samo nieodłącznym podkładem każdej muzyki, jak i każdej opowieści. Tak jak dźwięki melodii wyrastają z ciszy, by potem w niej zatonąć, nasze historie również wyłaniają się z ciszy i w niej nikną. W chaosie zwracamy uwagę głównie na opowieść. W przebudzonej świadomości zwracamy uwagę głównie na ciszę.

Poza słowami

Kiedy jesteś pełen złudzeń i wątpliwości, nie wystarczy nawet tysiąc świętych ksiąg. Kiedy jesteś świadomy, nawet jedno słowo to za dużo.

Fen Yang

Przed laty, byłam w Indiach w czasie, gdy umarł Shankaracharya, hinduski odpowiednik papieża. W „The Times of India” opublikowano wiele artykułów na temat tego uznanego mistrza, a jeden z nich napisał znany dziennikarz oraz przyjaciel byłej premier Indii, Indiry Gandhi. Okazało się, że pani Gandhi od czasu do czasu radziła się Shankaracharyi, szczególnie w chwilach politycznych zawirowań, gdy sprawowała funkcję premiera. Na jedno ze spotkań z tym świętym człowiekiem zaprosiła swojego przyjaciela dziennikarza. Polecieli prywatnym samolotem i zaraz po wylądowaniu pani Gandhi została zabrana na indywidualną audiencję. Kilka godzin później wróciła do samolotu i ruszyli w drogę powrotną do New Delhi. Dziennikarz zauważył niezwykły spokój, którym emanowała pani premier i po jakimś czasie nie mógł się powstrzymać, aby zapytać – Pani Gandhi, co tam się wydarzyło?

Było cudownie – odpowiedziała – zadałam mu wszystkie moje pytania, a on odpowiedział na każde z nich, choć żadne z nas nie powiedziało ani słowa.

Moc obecności Shankaracharyi była tak silna, że przebudziła w pani premier pamięć o jej własnej. Pojawiło się w niej ciche zrozumienie, w którym pytania otrzymują swoją odpowiedź lub znikają. „Mały, cichy głos wewnątrz” staje się milczeniem. Zauważa inteligencję, która nie jest wyuczona, lecz wrodzona.

W przebudzonej świadomości używamy języka do komunikowania się, wiedząc że w głębszych jej warstwach zachodzi równocześnie inna, dużo potężniejsza komunikacja. Przez blisko trzydzieści lat brałam udział w milczących odosobnieniach, spotykając tam tysiące ludzi. Kiedyś, w jakimś dalekim zakątku świata, wpadłam na kogoś, kogo znałam z kilku takich wyjazdów. Idąc w kierunku tego mężczyzny z uśmiechem na ustach, pomyślałam nagle – „o, to mój dobry znajomy”… i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że ponieważ zawsze spotykaliśmy się w milczeniu, nigdy nawet nie poznałam jego imienia. Nie wiedziałam też jakiej jest narodowości, ani czym się zajmuje. Nie znałam żadnych szczegółów jego biografii.

A jednak znałam jego istotę. Widziałam jak obserwuje ptaki o wschodzie słońca, zawsze w tym samym miejscu każdego dnia. Zauważyłam jak starannie ustawia buty przed wejściem do sali medytacyjnej. Spotkałam się z jego życzliwością, kiedy pomagał mi zbierać moje rzeczy, gdy zaczął padać deszcz. Dzieliliśmy cichą obecność przez całe dni i noce. Jednak ani razu nie usłyszeliśmy swoich historii. Nasza jedyna komunikacja przejawiała się w tym, co Van Morrison, piosenkarz i kompozytor, nazywa „niewypowiedzianą mową serca”.

W przebudzonej świadomości nie ma potrzeby udawać, że jesteśmy jedynie zlepkiem opowieści, zbiorem osiągnięć czy kupką nieszczęść. Jesteśmy gotowi spojrzeć w oczy drugiej osoby bez lęku czy pragnienia – bez opowieści o tym, kim jestem albo kim ona jest – i poczuć jedynie światło istnienia, błyszczące w tej konkretnej parze oczu.

Na odosobnieniach zauważamy także jak silnie słowa warunkują nasze postrzeganie. Nazywając rzeczy, wzbudzamy przyjęty z góry obraz przedmiotu i tym samym reagujemy na niego w uwarunkowany sposób, nawet jeśli trwa to tylko moment. Oczywiście w dzisiejszych czasach język jest fantastycznym narzędziem komunikacji, koniecznym i użytecznym. Ale dobrze jest znać jego miejsce i ograniczenia przydatności. Często mówię, parafrazując Szekspira „to, co zwiemy różą, bez żadnej nazwy równie słodko by pachniało.” Jest świadomość, która istnieje poza słowami i pozwala naszemu bezpośredniemu doświadczeniu na całkowitą świeżość. Im bardziej jesteśmy zestrojeni z tą świadomością, tym szybciej język i myśl analizowane są pod kątem użyteczności i uwalniane. To dzieje się poprzez, jak to nazywam, „wkraczanie w ciszę”, gdzie uwaga odpoczywa w cichej świadomości i pozostaje tam coraz częściej, aż staje się to jej nawykiem.

Na Dialogi Dharmy zawsze zabieram ze sobą termos herbaty, którą popijam przez cały wieczór. Czasami zapominam wypłukać naczynie aż do następnego ranka i jeśli została w nim resztka herbaty, staje się dużo mocniejsza, niż była poprzedniego wieczora. W termosie nie ma torebki z herbatą, jest tylko płyn. Herbata staje się mocniejsza wchodząc sama w siebie. Podobnie, nasza świadomość w ciszy staje się mocniejsza przez wejście w siebie.

To przystosowanie się do ciszy likwiduje także bariery między nami. Chociaż celem mowy i języka jest stworzenie mostów komunikacji, jednak często przynoszą odwrotny skutek. Wielu ludzi używa słów jedynie, by wypełnić ciszę. Czują się z nią niewygodnie i dlatego nieustannie trajkoczą. Mają nadzieję na kontakt z innymi, ale zwykle taka paplanina uniemożliwia jakąkolwiek prawdziwą komunikację. Przebudzona świadomość rozpoznaje w słowotoku próbę nawiązania kontaktu. Pod powierzchnią blablania jest ktoś, kto chce być zauważony, akceptowany, zrozumiany albo kochany. W takim przypadku klarowna świadomość widzi prostotę istnienia, ludzkie ciepło ukryte pod potokiem słów. Wtedy stają się one (słowa) niczym więcej, tylko małymi zakłóceniami na czystej transmisji. Jednakże, jeśli oba umysły są pełne zakłóceń, nie jest za bardzo możliwe, aby poznały się w miejscu, gdzie dwoje staje się jednym. Z drugiej strony, jeśli dwa umysły są dobrze osadzone w ciszy, wywiązuje się fantastyczna komunikacja. Thich Nhat Hanh powiedział kiedyś o swojej przyjaźni z Martinem Lutherem Kingiem Jr. – Można mu powiedzieć tylko kilka rzeczy, a on rozumie to wszystko czego mu nie powiedziałeś.

Kilka razy miałam zaszczyt być w towarzystwie wielkich nauczycieli, którzy spotkali się po raz pierwszy. Pamiętam, że gdy byłam młodsza, liczyłam że będę wtajemniczona w ich ezoteryczne dharma dyskusje, albo że będą rozprawiać o różnicach w swoich poglądach i wywołają ogólną debatę wśród swoich uczniów. Ale to, co zwykle miało miejsce polegało na tym, że oni spoglądali na siebie z błyskiem w oku. Wymieniali uprzejmości albo rozmawiali o pogodzie, ale głównie pozostawali w ciszy i od czasu do czasu po prostu wymieniali spojrzenia. Ktoś kiedyś zapytał wielkiego, hinduskiego nauczyciela Nisargadatta Maharaj, (którego dialogi w klasycznej pozycji „I Am That” są jednymi z najpotężniejszych słów o nieograniczonej obecności jakie ukazały się drukiem) co mogłoby się wydarzyć, gdyby spotkał Ramana Maharshi, innego z wielkich, indyjskich świętych. Och, prawdopodobnie bylibyśmy bardzo szczęśliwi – opowiedział Nisargadatta Maharaj – być może zamienilibyśmy nawet kilka słów.