fbpx

Zwyczajne Kobiety, Niezwykła Mądrość

Kobiecy wymiar przebudzenia

Podobnie jak wiele kobiet ze swojego pokolenia, Rita Marie Robinson przez całe życie poszukiwała odpowiedzi. Szukając ich poza sobą poznała wiele dróg – okultyzm, szamanizm, buddyzm czy Kościoły Nowej Myśli. Równie wszechstronne były jej zainteresowania zawodowe – pracowała jako dziennikarka radiowa, w biurze nieruchomości, agencji deweloperskiej, a w końcu jako psychoterapeutka. W 1995 roku otrzymała tytuł magistra w Pacifica Graduate Institute, który jest znany ze swego, archetypowego i skoncentrowanego na duszy, podejścia do życiowego doradztwa. Po śmierci męża w 1994 roku Rita udzielała się jako wolontariusz w hospicjum oraz brała udział w programie Joan Halifax pod nazwą „Compassionate Care of the Dying” (Pełna współczucia opieka nad umierającymi – przyp. tłum). Mieszkała i pracowała w Santa Barbara i Santa Fe. Obecnie mieszka ze swoim długoletnim partnerem Chrisem w miejscowości Telluride w stanie Kolorado, w pięknym zakątku, na szczycie góry. Mają dom z dużym ogrodem i psa.

Spis Treści

Nota o autorce
Podziękowania
Wstęp

Pamela Wilson
Sharon Landrith
Chameli Gad Ardagh
Muni Fluss
Dorothy Hunt
Marlies Cocheret De La Moriniere
Annette Knopp
Francie Halderman
Neelam
Catherine Ingram
Gangaji

To jeszcze nie wszystko
Posłowie
Kontakty
Inne zwyczajne kobiety i ich niezwykła mądrość

Warto przeczytać

Podziękowania

Napisanie tej książki było punktem kulminacyjnym całej mojej życiowej ścieżki – podróży, na którą miało wpływ wiele cudownych osób.

Z tego miejsca pragnę podziękować każdej z nich.

Po pierwsze dziękuję moim rodzicom, Jan i Richardowi, którzy zaszczepili we mnie poczucie nieograniczonych możliwości i nauczyli nigdy nie wątpić w swoją wartość jako kobiety.

Mojemu poprzedniemu mężowi, Brianowi Rapp, którego śmierć wprowadziła mnie w tajniki miłości i pozwoliła poznać czym jest nietrwałość.

Mojemu kochanemu partnerowi i najlepszemu ‘nauczycielowi’ Chrisowi Bowles, który stale zachęca mnie, aby trzymać się własnej drogi w codziennym życiu.

Mojej duchowej siostrze, Ulli Sir Jesse, cudownej towarzyszce na ścieżce rozwoju.

Moim przyjaciółkom z drużyny Girl Scout, Janis Rutschman i Vickie Swing. Dzięki waszej przyjaźni poczułam się w Santa Fe jak w domu, co ułatwiło mi napisanie tej książki.

Mądrym kobietom z mojego Świętego Kręgu, w którym przejawia się moc i potencjał kobiecości.

Moim koleżankom, które obdarzyły mnie wsparciem i konstruktywną krytyką – Connie Anderson, Amy Cannon, Carol Dix, Nan Dudek, Leigh Fortson, Lindzie Hoeksema, Karen Kinnett Hyatt, Peggy Kappy, Becky Strouse i Rosemerry Wahtolla Trommer.

Mojemu ukochanemu miejscu na ziemi, Flying Hawks, gdzie karmię się ziemią, niebem, ciszą i dzikością oraz gdzie dotykam Źródła wszystkiego.

Jeannie Zandi, dziękuję za podtytuł.

Pamelo Wilson, dziękuję za twoją przyjaźń, najpiękniejszy dar.

Dziękuję bezimiennej tajemnicy, która prowadziła mnie od zamysłu tej książki, aż po ostatnie napisane słowo. Brak mi słów, aby wyrazić moją wdzięczność, zachwyt i pokorę.

Na koniec pragnę wyrazić wdzięczność dla wszystkich kobiet, z którymi rozmawiałam. Dziękuję wam za otwartość, czułą obecność i pomoc w rozpoznaniu, że wszystkie jesteśmy takie same.

Wstęp

Miałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko o to, by dorosnąć i założyć idealną rodzinę. Razem z przyjaciółką nudziłyśmy się i byłyśmy spragnione życia, które miało dopiero nadejść, znajdując się jednocześnie w dziwnym stanie zawieszenia – już nie dzieci, jeszcze nie dorosłe kobiety. Któregoś dnia przeczytałyśmy gdzieś artykuł o poście. Zainteresowało nas to, więc przestałyśmy jeść. Po dwudziestu czterech godzinach niejedzenia czułyśmy się lekko oszołomione. Byłyśmy wtedy u przyjaciółki, w typowym dla klasy średniej domu na przedmieściach. Wyłączyłyśmy światło w jej pokoju i wyjrzałyśmy przez okno. To było tak, jakbym pierwszy raz zobaczyła gwiazdy.

Kto wie, być może to brak jedzenia zatrzymał na chwilę funkcjonowanie mojego umysłu. Ale wpuściłam w siebie wszystko, nieskończony bezmiar wszechświata. W pełni odczuwałam tę rzeczywistość, w której jakaś gwiazda jest słońcem, zaś każde słońce ma swoje planety i księżyce, które z kolei krążą w układzie słonecznym, znajdującym się w odległej galaktyce i że jest wiele takich galaktyk, i tak dalej i dalej, aż mój umysł nie mógł już dalej sięgnąć, aby ogarnąć nieskończoność. To jest to – pomyślałam. Tajemnica i cud, o których mówią wszystkie wielkie religie. W tym właśnie momencie narodziła się głęboka tęsknota. Nie wiedziałam za czym tęsknię, ale byłam świadoma, że pojawiło się uczucie pustki, pragnienie i oczekiwanie na spełnienie.

Ta tęsknota zainicjowała moje życiowe poszukiwania, które popychały mnie z jednej duchowej ścieżki na drugą. Po jakimś czasie porzuciłam je na rzecz tych bardziej przyziemnych celów, jak budowa domu i kariery zawodowej. Wiele lat później, po śmierci męża i innych przeżyciach, powróciłam do poszukiwań. Przeprowadziłam się z gór w stanie Kolorado do Santa Fe, zostawiając mojego partnera Chrisa, pracę psychoterapeuty i wszystko, co przez dwadzieścia lat było moim domem.

W czasie warsztatu „Potęga Teraźniejszości” z Karen McPhee zostałam wprowadzona w to, co teraz nazywam bezpośrednią ścieżką. Czytałam wcześniej „Potęgę Teraźniejszości” Eckharta Tolle’a, ale książka nie zastąpi tego, czym jest doświadczenie ciszy i bezruchu samo w sobie. Podczas zajęć, głęboko poruszona zapytałam czy ktoś w mojej okolicy nie prowadzi podobnych zajęć i skierowano mnie do kobiety, która siedziała na widowni. Nie mogłam uwierzyć. Wyglądała całkiem zwyczajnie – ponad czterdziestoletnia, długie blond włosy, ubrana we flanelową koszulę i dżinsy. Tak, to jest Pamela Wilson – usłyszałam.

W czasie warsztatu „Potęga Teraźniejszości” z Karen McPhee zostałam wprowadzona w to, co teraz nazywam bezpośrednią ścieżką. Czytałam wcześniej „Potęgę Teraźniejszości” Eckharta Tolle’a, ale książka nie zastąpi tego, czym jest doświadczenie ciszy i bezruchu samo w sobie. Podczas zajęć, głęboko poruszona zapytałam czy ktoś w mojej okolicy nie prowadzi podobnych zajęć i skierowano mnie do kobiety, która siedziała na widowni. Nie mogłam uwierzyć. Wyglądała całkiem zwyczajnie – ponad czterdziestoletnia, długie blond włosy, ubrana we flanelową koszulę i dżinsy. Tak, to jest Pamela Wilson – usłyszałam.

Ponownie zobaczyłam Pamelę w następnym tygodniu na spotkaniu zwanym satsang. Nigdy przedtem nie słyszałam tej nazwy. Słowo satsang pochodzi z sanskrytu (najstarszy język świata – przyp.wyd.) i oznacza bycie razem w prawdzie. Dowiedziałam się też, że na satsangu można odpocząć od wszystkich poszukiwań, tęsknot i po prostu docenić tajemnicę tego, kim jesteśmy. Nie istnieją wtedy hierarchie, pojęcia czy rytuały, a jedynie doświadczanie swojej prawdziwej natury tu i teraz. To jest definicja bezpośredniej ścieżki przebudzenia.

Pamela rozpoczęła satsang od półgodzinnej ciszy. Potem otworzyła swoje błyszczące oczy, pokłoniła się i powiedziała z szelmowskim uśmiechem – Witam na satsangu. Ludzie zadawali pytania, przedstawiali różne sprawy, a Pamela używając techniki samopoznania pytała raz za razem – Kto ma ten problem? Co jest świadome tych uczuć? Prośba Pameli, aby wejrzeć głębiej często wywoływała ciszę, czasem uśmiech lub westchnienie. Ludzie odkrywali coś nieopisanego. Było oczywiste, że nie istnieją słowa, które byłyby w stanie odpowiedzieć na odwieczne pytanie – Kim jestem?

Pamela niewiele mówiła o tym, co się działo. Wspomniała jedynie, że miał na nią duży wpływ nauczyciel z Zachodu, Robert Adams. Jego śmierć była dla niej katalizatorem, aby poważnie potraktować swoje rozpoznanie (ang. recognition), które ona sama opisuje jako urzeczywistnienie prawdziwej natury. Pamela używa określenia rozpoznanie zamiast oświecenie, aby umysł nie próbował robić z tego sensacji.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o Robercie Adamsie, więc szybko poszłam do najbliższej księgarni, aby zasięgnąć języka. Dowiedziałam się, że był uczniem Ramana Maharshiego, indyjskiego mędrca, który stosował technikę samopoznania poprzez pytania, aby prowadzić ludzi do prawdy o ich istnieniu. Robert Adams powrócił do starożytnego hinduskiego nauczania o nie–dualności zwanego Advaita czy mówiąc prościej – wszystko jest Jednością. Wielu ludzi zachodu jeździło do Indii, aby studiować u Ramana w miejscowości Arunachala. Działo się to w latach trzydziestych ubiegłego wieku i trwało aż do jego śmierci w 1950 roku. W północnych Indiach, w Lucknow, działał też uczeń Ramana, H.W.L.Poonja, znany bardziej jako Papaji.

Słyszałam wcześniej o Papaji, ale nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi, ponieważ sądziłam, że tradycje wschodnie nie mają mi nic do zaoferowania. Przed laty studiowałam nauki Yoganandy, brałam udział w wyjazdowych sesjach medytacyjnych Vipassany, a nawet zahaczyłam o buddyzm. Nie przyniosło mi to jednak żadnego poczucia spełnienia, jedynie frustrację. Nie doświadczyłam ani stanu błogości, ani choćby wyciszenia. Przez długi czas odrzucałam wszelkie nauki pochodzące ze wschodu, a także wszystkich nauczycieli, których imiona kończyły się na „–ji”.

Jednak teraz byłam gotowa, aby pozwolić sobie na świeże spojrzenie. Wiedziałam, że Papaji wywarł wpływ na wielu poszukujących, w tym na Gangaji, która jako jedna z pierwszych uczniów wróciła na Zachód, aby prowadzić satsangi. Choć interesujące było poznanie różnych osób na tej duchowej scenie, to dużo większą wartość miało odkrycie, co oni wszyscy mieli wspólnego – fundamentalne założenie bezpośredniej ścieżki: jesteś tym, czego szukasz. Takie samo podejście, tylko w zachodnim stylu, prezentuje Eckhart Tolle. Wkrótce odkryłam, że jest wiele sposobów wyrażenia tej samej prostej prawdy.

Postanowiłam pogłębić moje rozumienie nowej ścieżki i wziąć udział w tygodniowym odosobnieniu prowadzonym przez Pamelę w północnej części Nowego Meksyku. Moja przyjaciółka Ulli wybrała się ze mną. Poznałyśmy się blisko dwadzieścia lat temu i od tego czasu dzieliłyśmy tę samą tęsknotę, pragnienie poszukiwania „ścieżki”. Zawsze mogłam liczyć na to, że Ulli przeczyta książkę, która mnie zachwyciła czy pójdzie ze mną na warsztaty. Nie byłam więc zaskoczona, że i teraz bez wahania wyruszyła w drogę, kiedy powiedziałam, że musi poznać Pamelę. Jechałam na północ z Santa Fe, a Ulli na południe z Telluride. Spotkałyśmy się w samą porę, aby rozbić obozowisko i zdążyć na poranny satsang.

Po półgodzinnej ciszy na początku, otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Pamela wpatruje się we mnie. To mnie zupełnie rozkleiło, poczułam napływające łzy. Bez cienia wątpliwości wiedziałam, że jestem tą samą kochającą obecnością, którą zobaczyłam w jej oczach, jak w lustrze pokazującym moją prawdziwą naturę. To, czego szukałam przez wszystkie lata było właśnie tu – we mnie samej. Była to zarówno ulga, jak również coś na kształt żartu. Na przemian śmiałam się i płakałam.

Ta chwila stała się tak ważna również dlatego, że uświadomiłam sobie, że Pamela jest podobna do mnie – mniej więcej w tym samym wieku, ma podobne pochodzenie, uwielbia czekoladę i lubi piesze wędrówki. Ma zwyczajne imię, no i jest kobietą. Skoro Pamela może poznać swoją prawdziwą naturę, to czemu nie ja? Do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że jest to poza moim zasięgiem, czymś na następne życie lub dla kogoś bardziej rozwiniętego duchowo. Lecz teraz stała przede mną zwyczajna kobieta, taka jak ja, która była przebudzona. Jak w lustrze odbijała samą istotę mojego istnienia. Niech się to nazywa świadomością, obecnością, tajemnicą, życiem, wyciszeniem, mniejsza o nazwę. To są tylko słowa próbujące opisać niemożliwą do opisania prawdę tego, kim jesteśmy.

Zatem, jeśli tym właśnie jesteśmy, jest oczywiste, że nie ma potrzeby szukać niczego więcej. Na tym właśnie polega bezpośrednia ścieżka. Chodzi o to, że sam akt poszukiwania odbiera nam spokój, natomiast kiedy pozostajemy w stanie wyciszenia, ujawnia się nasza prawdziwa natura. Nie ma w tym nic skomplikowanego. Nie tak wyobrażałam sobie przebudzenie czy oświecenie i na tym częściowo polegał mój problem. Kiedy postrzegałam oświecenie jako coś pożądanego, myślałam o nim w kategoriach czegoś, co można zdobyć czy posiąść, lub celu, który można osiągnąć. Ale to niemożliwe, ponieważ nie ma „ja”, które ma zostać oświecone. Wręcz przeciwnie, moje oddzielne „ja” znika, kiedy dokonuje się przebudzenie.

Po tym jak poznałam Pamelę, zastanawiałam się czy są inni ludzie jej podobni. Okazało się że, owszem, są! Szczególnie zainteresowałam się kobietami, ponieważ było oczywiste, że w kobiecym podejściu jest coś wyjątkowego. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyźni mają tendencję do mówienia o Absolucie, czymś nieokreślonym, bez formy. Uświadomienie sobie, że nasza prawdziwa natura jest pozbawiona formy to pierwszy krok – podejście znane większości z nas, kiedy myślimy w ramach dawnych paradygmatów oświecenia. Jednak jest też druga strona medalu – świat wyrażony w formie – poprzez związki, emocje, miłość czy współczucie. Wejście w ten świat – pełne przeżywanie życia – jest dopełnieniem cyklu, określanym niekiedy jako ucieleśnienie.

Dla mnie to jedność tego co boskie i ludzkie, męskie i kobiece, połączenie miłości i mądrości. Ucieleśnienie jest soczystą, zaniedbaną stroną życia. Jeśli odrzucimy nasze człowieczeństwo, duchowość stanie się sucha, intelektualna i nudna. Chociaż bywają nauczyciele mężczyźni, którzy proponują taką właśnie perspektywę, to jednak kobiety zdają się pełniej obejmować i integrować wszelkie odcienie codzienności.

Kobiety, z którymi rozmawiałam, prowadzą zwyczajne życie – mają dzieci, mężów, psy, obiady do ugotowania, rachunki do zapłacenia. Tak, dosłownie promieniuje z nich spokój i obecność, lecz i one doświadczają nieuchronnych zmian w życiu – rozwodów, śmierci, chorób, konfliktów. Choć nazywam je nauczycielkami, z braku lepszego określenia, one same tak o sobie nie mówią, ponieważ to sugerowałoby, że wiedzą coś, czego my nie wiemy. Nie chcąc się dystansować, nazywają siebie po prostu „przyjaciółkami”.

W moich rozmowach i badaniach odkryłam trzy „dopływy”, które wywarły wpływ na większość kobiet, z którymi przeprowadzałam wywiady.

  • Advaita – starożytna, hinduska filozofia o braku dualności, która pojawiła się u Papaji i Ramany;
  • Adyashanti – znany nauczyciel i autor z Bay Area, wywodzący się z buddyjskiej tradycji Zen;
  • Potęga Teraźniejszości (The Power of Now) – bestseller autorstwa Eckharta Tolle’a, książka, która pomaga być w pełni obecnym, w każdej chwili.

Każdy „dopływ” ma swój klimat i czasami różne słownictwo, ale w istocie mówi o tym samym: miłość, mądrość i pokój, których szukasz, są zawsze dostępne – właśnie tu, właśnie teraz. Nie znajdziesz ich u nauczyciela, w książce, ani nawet w magii usianego gwiazdami nieba.

Mam szczerą nadzieję, że kiedy będziecie czytać historie tych wspaniałych, a zarazem zwyczajnych kobiet, posłużą wam one za lustro, w którego odbiciu dostrzeżecie wyjątkową prawdę o tym, kim naprawdę jesteście.

Wywiady zamieszczone w tej książce zostały przeprowadzone między jesienią 2002, a wiosną 2004 roku i są uszeregowane w porządku chronologicznym.

Pamela Wilson

Pamela urodziła się w San Francisco w 1954 roku. Przez sześć lat nauczała metody Sedona, a następnie odkryła Roberta Adamsa i Advaitę. W 1997 roku przeżyła swoje przebudzenie z Neelam i wkrótce potem zaczęła prowadzić własne spotkania. Mieszka w Santa Fe ze swoim psem Honey, o ile nie jest w drodze dając satsangi w Europie, Ameryce, Kanadzie czy USA.

Są we mnie ciepłe, miłe, pełne akceptacji uczucia. Każdy przejaw istnienia – smutek, radość, żal czy wyrzuty sumienia – wszystko pragnie mieć w nas swoje miejsce. To, kim jesteśmy, jest esencją wszystkiego

 

Już w pierwszym dniu warsztatów, Ulli odważnie zapytała Pamelę czy mogłybyśmy ją lepiej poznać. Zwykle jestem bardziej powściągliwa w takich sprawach, ale Pameli to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zaproponowała, abyśmy po południu wspólnie wzięły kąpiel w gorących źródłach. Odpowiedziała nam wtedy na wiele pytań o jej życie osobiste. Dla mnie było to pierwsze doświadczenie obcowania z nauczycielem, który zachowuje się bardziej jak przyjaciel.

Zapytałyśmy Pamelę czy zechciałaby jesienią przyjechać do Telluride. Jej wymagania były niewielkie – zakwaterowanie, wyżywienie i frekwencja uczestników na poziomie umożliwiającym pokrycie kosztów. Zaproponowałam, aby zorganizować całodniowy satsang w moim domu, który był wtedy wystawiony na sprzedaż, ale chętni do kupna jeszcze się nie pojawili. Dom był na tyle obszerny, aby pomieścić trzydzieści osób. Ulli zajęła się reklamą i organizacją spotkania.

Nigdy przedtem nie widziałam bardziej zwyczajnej Pameli, jak właśnie wtedy, podczas pobytu w moim domu. Była jak bliska współlokatorka. Zarówno ja, jak i Chris nie musieliśmy się stresować. To ważne.

Podczas przygotowywania obiadu powiedziałam Pameli – Chris nie za bardzo się tym interesuje. Ostrzegłam ją, że to pierwszy, duchowy warsztat, w którym bierze udział. Ale z niego mądra dusza – odrzekła – czekał na nauki końcowe. Wybuchnęłyśmy śmiechem.

Podczas jej pobytu obserwowałam jak Pamela odnosiła się do Chrisa. Nie osądzała go, niczego nie oczekiwała i najzwyczajniej w świecie darzyła szacunkiem, co przychodziło jej zupełnie naturalnie. Pytała o jego doświadczenia w nauczaniu trudnej młodzieży. Była szczerze zainteresowana odpowiedziami. Kiedyś rzuciła do mnie uwagę na jego temat – On ma ten błysk w oczach.

Podczas satsangu ktoś zapytał o radę jak postępować z nastoletnią córką, która została przyłapana na kłamstwie. Pamela zaproponowała matce, aby wyobraziła sobie jak oddaje pokłon córce, tak jakby dosłownie położyła głowę pod stopami dziecka. Sugerowała, że dziecko bądź ktokolwiek inny będzie wiedzieć intuicyjnie czy go szanujesz czy nie. Jeśli tego nie zrobisz, będzie stawiała ci opór – powiedziała. Pamela wyjaśniła, że sama długo miała problem z ojcem, dopóki nie uczyniła tego, co opisała, wewnętrznie oddając mu pokłon. Chociaż nigdy nie powiedziała mu o tym wprost, ich relacja uległa zmianie. Mniej było napięć, a więcej łagodności.

Miałam wrażenie, że z mojej strony, Chris mógł odczuwać brak szacunku, podobnie jak kiedyś ojciec Pameli. Dlatego zdecydowałam się przeprowadzić eksperyment. W duchu wyobraziłam sobie jak kładę głowę pod jego stopami. Nie musiałam nawet próbować odczuwać szacunku. Pojawił się naturalnie, kiedy byłam w stanie naprawdę go zobaczyć. I widziałam też ten błysk w jego oczach. Im bardziej zwracałam na to uwagę, tym więcej go było.

Miesiąc po przyjeździe Pameli do Telluride spotkałyśmy się w jej małym domku zbudowanym z suszonej cegły, niedaleko Santa Fe, aby przeprowadzić wywiad. Był październikowy dzień, z typową jesienną pogodą. Gęste chmury wisiały tuż nad ziemią, padał deszcz, co w tym suchym regionie jest dobrodziejstwem. Co jakiś czas słychać było grzmot, a po nim krople deszczu uderzające o dach.

Wzięłam ze sobą mojego psa o imieniu Kiva. Wiedziałam, że Pamela nie będzie miała nic przeciwko, ponieważ ona wita wszystkich z radością, a szczególnie psy. Jej własny golden retriever, Honey, zawsze jest przy niej. Pamela robiła herbatę, podczas gdy ja ustawiałam sprzęt. Usiadłyśmy wygodnie w fotelach, psy drzemały na podłodze.


Czy masz doświadczenia z dzieciństwa, które w jakimś sensie były niezwykłe lub wyjątkowe?

Pamiętam, że byłam bardzo nieśmiała i lepiej czułam się w towarzystwie zwierząt i przyrody niż ludzi. Pamiętam także, że jako bardzo mała dziewczynka patrzyłam na dorosłych, którzy byli zdenerwowani i zastanawiałam się z czym mają problem, czemu się martwią. Potem, dorastając, zorientowałam się dlaczego byli tacy strapieni. Uważali, że muszą zarządzać swoim życiem, podołać mu i go kontrolować.

Jakie znaczące, duchowe doświadczenia miałaś po drodze?

W młodości mieszkałam w San Francisco i ktoś poczęstował mnie LSD. Przedtem nigdy nie wypiłam nawet drinka. Zdecydowałam się spróbować, bo jako intelektualistka byłam po prostu ciekawa tego od strony naukowej. Było to dziwne doświadczenie, ponieważ wszystko zaczęło jawić mi się jako pozbawione formy. Ściana zaczęła się poruszać, wszystko zrobiło się płynne, a ja pomyślałam – Ojej, rzeczy wcale nie są takie, jak się wydają. [Śmiech] Było to trochę przerażające, ponieważ uruchomiło we mnie wszelkie mechanizmy obronne. Czułam jak wszystko zaczyna się poszerzać i rozpuszczać, nawet poczucie mnie samej. Miałam mocne postanowienie, aby przytrzymać się czegoś, ponieważ pojawiła się myśl, że wszystko po prostu się rozpłynie, a ja już nigdy nie będę taka sama.

A po ukończeniu szkoły średniej?

Chodziłam do Pomona College i ciągle miałam wrażenie braku przynależności. Dręczyło mnie poczucie oddzielenia, które znikało jedynie wtedy, gdy otaczała mnie cisza lub przyroda.

Potem, gdy byłam na ostatnim roku, mama zachorowała na raka. To była prawdziwa pobudka. Niedługo przed jej chorobą zaczęłam zajmować się żywieniem i miałam głęboką nadzieję, że właściwe odżywianie jest w stanie wyleczyć wszystko. Tamtego lata mama odeszła w bardzo krótkim czasie, zostawiając mnie z poczuciem, że najwyższa pora, abym zajęła się swoją wewnętrzną nerwowością i stresem. Pochodzę z rodziny, w której nie brakowało wrażliwych kobiet – dobrych, pięknych kobiet – taka była moja babka i matka. Mama była niezwykle aktywną osobą i cudowną matką, a jednocześnie żyła w ogromnym stresie. Ja będę następna – pomyślałam. Zatem zaczęłam praktykować medytację i jogę, a moją główną motywacją był strach przed śmiercią.

Wygląda na to, że śmierć mamy stała się dla ciebie punktem zwrotnym?

Rzeczywiście. Miałam dwadzieścia jeden lat, kiedy zmarła i było to dla mnie wstrząsające przeżycie. Przez niemal dziesięć lat nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Ledwie sobie radziłam. Moja siostra wzięła mnie pod opiekę. Na zewnątrz wszystko wyglądało prawie normalnie, ale w środku czułam wielki zamęt.

Wspominałaś o tym, że przeżyłaś klasyczną depresję. Czy to było właśnie wtedy?

Nie, depresja pojawiła się później. Moje życie rozpadło się na kawałki na początku lat 90–tych, kiedy przez swoją naiwność straciłam wszystkie pieniądze, jakie miałam. Rozdałam wszystko. Straciłam pracę, a przyjaciele przestraszyli się i opuścili mnie. Nie mam im tego za złe. Moja sytuacja była dość przerażająca. Jeśli jesteś znana jako radosna osoba, która potrafi wziąć się w garść – dosłownie zuch dziewczyna – a potem ni stąd ni zowąd pogrążasz się w głębokim smutku, wpadasz w depresję i masz myśli samobójcze – przyjaciele wieją, gdzie pieprz rośnie. Zastanawiają się – Co się stało z naszą przyjaciółką? Nie ma jej. Kimkolwiek jest ta nowa osoba, nie lubimy jej.

W istocie to było wspaniałe, ponieważ wcześniej moja duchowość była pełna zarozumiałości i myślę, że to co się stało sprowadziło mnie na ziemię. Żadna z duchowych sztuczek nie działała. Byłam pogrążona w  tak głębokim smutku, że mogłam jedynie chodzić na satsangi. Mieszkając w północnej Kalifornii miałam ku temu mnóstwo okazji. Jechałam tam i po prostu siedziałam. Nie miałam potrzeby wsłuchiwać się w każde słowo. Było tak jakbym odnalazła azyl w czymś zwyczajnym, spokojnym i bardzo serdecznym.

Wygląda na to, że doświadczenie przebudzenia czy poznania często poprzedzone jest stratą lub swego rodzaju kryzysem?

No cóż, kiedyś tak zwykle bywało, ale obecnie raczej nie.

Pamiętam jak mówiłaś, że próbowałaś różnych ścieżek.

Na początku była Medytacja Transcendentalna (TM). To było wspaniałe doświadczenie, ponieważ podczas medytacji czułam spokój, ale potem wracałam do zwyczajnego życia i byłam zestresowana, sfrustrowana i wybuchowa. Próbowałam procesu aktualizacji (ang. actualization), Insight, EST. Następnie odkryłam Metodę Sedony, która okazała się bardzo pomocna, ponieważ była jak medytacja w ruchu, ponownie sprowadzała system ciało–umysł lub „mnie” do stanu spokoju, choć nie przerywała więzi z identyfikacją.

 Z tego co wiem Metoda Sedony, koncentruje się na uwalnianiu emocji, ale ty obecnie pozwalasz im swobodnie zaistnieć.

Zgadza się. Kiedy moim zamiarem było uwolnienie emocji, pojawiał się sprzeciw lub jakieś subtelne pragnienie związane z uwolnieniem. Pozbędę się tego, ponieważ nie podoba mi się to uczucie. Obecnie zauważam, że wszystko jest energią, świadomością, zarówno emocje, myśli, odczucia jak i ciało, umysł czy nawet ludzie w pracy. Jeśli czemuś się opierasz – uczuciom, myślom, ludziom – oni to czują, twoje emocje to czują, co sprawia, że jesteś bardziej podenerwowany. W rezultacie nie doświadczasz ukojenia. Sprzeciw jest niepraktyczny, w niczym nie pomaga.

Twoje poszukiwania zawiodły cię na wiele różnych ścieżek. Czy wśród nich znalazłaś takie, które cię zadowoliły?

Okazało się, że tak naprawdę nie rozumiałam, że stale odgrywam rolę – „Ja jestem Pamelą”. Właśnie to było przyczyną wszystkich problemów. Cały czas usiłowałam naprawić osobowość. Uważałam, że osobowość jest nie dość kochająca, nie dość klarowna, więc próbowałam ją trochę uspokoić, być bardziej naturalna i porzucić potrzebę obrony. Teraz już wiem, że osobowość sama w sobie, może przejawiać naturalność, może być bardziej otwarta, ale jeśli myślisz, że jesteś „kimś”, ona po prostu stworzy wszystkie problemy na nowo. Cała moja praca nad tym zagadnieniem była daremna i upokarzająca. [Śmiech] To tak, jakbyś chciała zacerować sweter w  jednym miejscu, a on pruje się gdzie indziej, więc cerujesz nową dziurę, ale nieoczekiwanie pojawia się kolejna. ZACERUJ JĄ! [Śmiejemy się obie] Chyba coś jest nie tak z moim cerowaniem…

Dla tych, którzy jeszcze nie doświadczyli tego co nazywamy przebudzeniem, jakbyś wyjaśniła, czym się od nas różnisz?

Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, kim jestem. A jeśli ty spojrzysz do swego wnętrza, tam też nie ma żadnych wątpliwości. To myślenie tworzy wątpliwości. Twoją prawdziwą naturą jest przestrzeń otwartości, a nie myślący umysł. Generalnie, umysł wątpi i pełni funkcję obronną. Ma także praktyczne zastosowanie – rozróżniać, sprzeciwiać się, bronić, wątpić. Za każdą z tych ról kryje się jednak świadomość.

Wygląda na to, że mniej identyfikujesz się z oddzielonym ja.

Nie, nie idźmy tak daleko, to zbyt odległy wniosek od zwykłego – ja po prostu nie mam wątpliwości. Każdy może twierdzić, że jego system ciało–umysł identyfikuje się lub nie. Jedyną prawdziwą różnicą pomiędzy kimś, kto ma wątpliwości, a osobą, która ich nie ma, jest to, że ta ostatnia wie, że wrażenia, myśli i emocje nie odnoszą się do niej i do tego, kim naprawdę jest. Myśli i emocje odnoszą się do systemu ciało–umysł.

Jak to się stało, że zdałaś sobie sprawę, że wątpliwości to tylko myślący umysł i nic więcej?

To była łaska, siedziałam wtedy na satsangu. Wcześniej doznawałam niesamowitych doświadczeń duchowych, ale nie było przy mnie nikogo, kto mógłby mi to wyjaśnić, powiedzieć – Czy dostrzegasz, że twoje doświadczenie pokazywało ci właśnie to… że jesteś inteligencją pozbawioną formy, że nie jesteś ograniczona przez ciało?

Miałam bardzo silną intencję, aby się przebudzić, ponieważ wszystko inne było zbyt niekomfortowe. Bycie człowiekiem może być nie do zniesienia, ponieważ jest „niezgłębioną istotą”, która ma bardzo czułą aparaturę. Jako „niezgłębiona istota” może odczuwać nieskończenie wiele i na wielu różnych poziomach. Do tego jeszcze być człowiekiem i wiedzieć, że w każdej chwili można umrzeć – to podnosi stawkę. Zwyczajne życie ma smak przetrwania tego wszystkiego, a ja po prostu poszukiwałam zdolności do spokojnego odpoczywania, tak jak mój pies. Naprawdę. [Chichot] Po prostu chciałam czuć się bezpiecznie gdziekolwiek idę i z kimkolwiek jestem.

Gdybyś miała – używając metafory – opisać swoje przebudzenie, co byś powiedziała?

To było tak delikatne, jak dwa nurty rzeki, które łączą się razem i stają jednym. Było to bardzo, bardzo subtelne. Po prostu siedziałam na satsangu z Neelam. Była tam miłość, zanurzanie się w siebie.

Ciekawa rzecz wydarzyła się potem. Neelam pojechała do Europy, pozostawiając tę świeżo wyklutą niewinną ‘nicość’. To było wspaniałe, ponieważ skierowało mnie do własnego wnętrza po wyjaśnienie. Spotkałam tam ciekawość, zdumienie, a wszelkie odpowiedzi wyłaniały się z ciszy. Darem tego doświadczenia było to, że teraz zachęcam innych, aby raczej pytali swoje wnętrze, aniżeli szukali odpowiedzi na zewnątrz. To wzmacnia świadomość, że naturalna inteligencja jest zawsze tutaj, Źródło wszystkiego jest w każdym z nas.

Interesuje mnie jeszcze jak wcielasz w codziennym życiu ten sposób postrzegania świata. Gdybym była pająkiem na ścianie, który obserwuje jak mija ci dzień czy wyglądałby jakoś inaczej?

Nie.

Czy wrzeszczysz na kogoś przez telefon?

Nie wrzeszczę na nikogo, ale wczoraj jadąc samochodem, faktycznie miałam kilka słów do powiedzenia innemu kierowcy – ale to nie był krzyk. Nie mam już w sobie energii, żeby reagować w ten sposób, więc moja zdolność do szekspirowskich zachowań została zredukowana. Wciąż sprzątam dom i gotuję obiady. To jest to samo życie co wcześniej, ale zmartwienia zmniejszyły się o dziewięćdziesiąt procent, zaś poczucie oddzielenia o dziewięćdziesiąt osiem. Pojawiło się całkowite zawierzenie. Nawet nie mogę powiedzieć, że chodzi o zaufanie – to jest znacznie silniejsze odczucie. Życie samo troszczy się o wszystko. To kim jestem, kim wszyscy jesteśmy – oto właśnie jest życie. Możemy zatem odpuścić i pozwolić, aby ono zajęło się wszystkim.

To mój ulubiony cytat twoich słów – „Czemu nie pozwolić życiu zająć się wszystkim? A może zaufać tej sile, która sprawia, że trawa rośnie?”

No właśnie. Niedawno chciałam kupić samochód, co wiązało się z podjęciem decyzji, jakie auto będzie najbardziej praktyczne i ekonomiczne, jeśli chodzi o zużycie paliwa. Umysł podpowiadał, że powinnam wybrać napęd hybrydowy, a ja nie chciałam takiego napędu. Mówił, że powinnam kupić auto z napędem na cztery koła, ale takiego też nie chciałam. W końcu byłam sfrustrowana, ponieważ w ciągu ostatnich paru lat nieczęsto zdarzały mi się takie potyczki z umysłem. To nawet zabawne, że cała ta „afera” z zakupem samochodu wywołała u mnie taki stan. Wreszcie powiedziałam na głos – Po prostu zdecyduj, jaki chcesz samochód i kup go. Następnego dnia było po wszystkim.

Jakie auto kupiłaś?

Kupiłam VW Golfa turbo diesel, który spala galon paliwa na czterdzieści sześć mil. To Życie podjęło decyzję – samo wybrało dilera. Za myśleniem skrywa się niezmierzona inteligencja, w której nie ma cienia wątpliwości. Z jakiegoś powodu dałam się wkręcić w stary schemat myślenia jakie auto kupić, analizowałam za i przeciw, różne opcje … to była katastrofa i duża lekcja pokory. To takie przestarzałe schematy myślowe!

Porozmawiajmy o związkach. Wiem, że kiedyś byłaś mężatką.

Byłam żoną przystojnego, włoskiego dżentelmena, który był bardzo miły i cudowny. Naiwnie posłuchałam wtedy jednego z nauczycieli, który twierdził, że jeśli cała duchowa praca polega na utrzymaniu harmonii w związku, to nie powinnam zawierać małżeństwa. Twierdził, że należy wykorzystać pracę duchową, aby być wolnym. Powiedziałam więc mojemu mężowi, że już nie chcę być żoną. [Śmiech] Teraz wiem, że zarówno z mojej strony, jak i ze strony tego nauczyciela, był to brak zdrowego rozsądku. Partnerstwo samo w sobie może stać się satsangiem.

Może być życiem i uosobieniem prawdy, która jest cudowną obietnicą człowieczeństwa… ucieleśnieniem dobroci, klarowności i przebaczenia. Tak naprawdę chodzi o bycie najlepszymi przyjaciółmi – tym właśnie jest związek.

To co myślisz wpływa na związek, ponieważ umysł projektuje na niego swoje rozczarowanie. Możesz być związany z osobą, która jest wcieleniem inteligencji, siły, odwagi, dobroci, a twój umysł i tak powie – No cóż, świetnie, ALE on/ ona nie robi tego czy tamtego…

Na przykład nie zmywa naczyń.

No właśnie. Oto jest przy tobie wspaniały człowiek, a twój umysł szuka argumentu, który dowiedzie jego niedoskonałości, ponieważ broń Boże, żeby był po prostu tym, kim jest. O rety! To myśl usiłuje stworzyć rozdzielenie i może znaleźć bardzo błahy powód, np. sposób wyciskania pasty z tubki czy niewłaściwe składanie ubrań.

Albo co gorsza zarzut, że nie jest wystarczająco uduchowiony.

Dokładnie. Ale gdy w międzyczasie spojrzysz w jego oczy, zobaczysz tę iskrzącą, łagodną, przyjazną obecność. Zaś myśli będą ci szeptać – Ale on/ ona nie czyta książek ani nie chodzi na warsztaty. A on/ona odpowie na to – Hej, jestem po prostu sobą … czy to nie wystarczy? Czy to nie wystarczy?

Czy może przyjść czas, że związek już ci nie służy? I jak można się o tym przekonać?

Powie ci o tym ciało. Osobiście lubię słuchać ciała bardziej niż swoich myśli, ponieważ one mają określony program. Ciało jest niewinne, to po prostu naturalna inteligencja. Najpierw trzeba osłabić mechanizmy obronne w ciele, aby dojrzeć jasno co się pod nimi kryje. Czasami te mechanizmy mogą mówić nie, podczas gdy delikatność ukryta tuż pod nimi powie – tak, to jest właściwe.

Jeśli z powrotem staniecie się najlepszymi przyjaciółmi, całe ciało dozna ukojenia. Patrząc na drugą osobę jak na męża czy chłopaka, będziesz mieć pomysł jaki powinien być mąż czy chłopak. On także będzie patrzył na ciebie przez pryzmat oczekiwań jaka powinna być żona czy dziewczyna.

W samym sercu związku znajduje się istność oddana samej sobie. Tym właśnie jest życie – istność używa samej siebie, aby siebie wyzwolić, aby siebie uwielbiać, aby siebie wspierać, karmić, czerpać z siebie przyjemność, oraz by wyrażać swoją głęboką miłość. Ona chce po prostu dotykać, smakować, wąchać i tańczyć.

Na tej stronie został umieszczony jedynie fragment z wywiadu z Pamelą Wilson.