Świadomi rodzice
Rozdział 1
Prawdziwy ktoś – taki, jak ja
Pewnego ranka córka wytrąciła mnie ze snu. Była bardzo podekscytowana. Wyszeptała – Ale fajny prezent zostawiła ci dobra wróżka. Zobacz co to jest. Sięgnęłam pod poduszkę i znalazłam jednodolarowy banknot, przerwany na pół. Córka powiedziała – Wróżka zostawiła ci pół dolara, a drugie pół dla tatusia. Zaniemówiłam. Okazało się, że nie wiem co zrobić i jak się zachować. Myślałam o tym, jak istotne jest wpojenie dziecku szacunku do pieniędzy i ich wartości. Czy powinnam skorzystać z okazji i wytłumaczyć jej, że nie powinna psuć banknotu, ponieważ wtedy staje się bezwartościowy? Zdałam sobie sprawę, że właśnie w tej chwili, to, jak zareaguję może podnieść albo złamać ducha mojego dziecka. Na szczęście postanowiłam odłożyć lekcję odpowiedzialności na później i powiedziałam córce, jak bardzo jestem dumna z chęci do hojnego podzielenia się jednym (i jej jedynym) dolarem. Kiedy podziękowałam wróżce za jej wielkoduszność i wrażliwe poczucie sprawiedliwości w obdarowaniu zarówno tatusia, jak i mnie, oczy dziecka zajaśniały tak intensywnie, że rozświetliły całą naszą sypialnię.
Wychowujesz istotę pulsującą swoim własnym światłem
Rodzicielstwo stwarza wiele sytuacji, w których toczy się walka pomiędzy umysłem i sercem, co sprawia, że wychowanie dziecka przypomina chodzenie po linie. Jedna niewłaściwa odpowiedź może zgasić jego ducha, podczas gdy odpowiedni komentarz – zachęcić je do poszybowania w górę. W każdej chwili dokonujemy wyboru – wzmocnić lub złamać, wesprzeć lub stłumić. Kiedy dzieci są po prostu sobą, nie martwią się rzeczami, na punkcie których my, dorośli, tak często mamy obsesję. One nie przejmują się opinią innych ludzi, osiąganiem sukcesu, czy byciem lepszym od pozostałych. Nie podchodzą do świata z umysłem pełnym obaw, lecz raczej rzucają się z entuzjazmem w wir doświadczania życia, gotowe podjąć każde ryzyko. Tego ranka, gdy dobra wróżka zawitała w naszej sypialni, córka nie zastanawiała się nad wartością pieniędzy. Nie kierowały nią żadne egoistyczne pobudki. Nie zależało jej na tym, czy swoim prezentem zrobi na mnie wrażenie. Nie martwiła się, że być może zbyt wcześnie mnie obudziła. Ona po prostu była sobą – tym wspaniałym, twórczym ja – z radością wyrażając hojność i czerpiąc radość z tego, że jej rodzice dowiedzieli się o niecodziennej wizycie dobrej wróżki.
Jako rodzic często miałam możliwość odpowiadać na zachowania córki tak, jakby była kimś takim, jak ja – kimś, kto odczuwa podobną do mnie gamę uczuć – tęsknotę, nadzieję, podekscytowanie, zachwyt i zdolność radowania się. Jednak nieraz, podobnie jak większość rodziców, złapana w sidła codziennych obowiązków, nie korzystałam z tych chwil należycie. Często czułam się niemal skazana na prawienie kazań i tak skoncentrowana na pouczaniu, że rzadko zwracałam uwagę, w jak cudowny sposób, w moim dziecku przejawia się jego wyjątkowość. Nieraz córka pokazywała mi, że jest kimś jedynym w swoim rodzaju i nie przypomina nikogo innego, chodzącego po tej planecie.
Kiedy wychowujemy dziecko, musimy zawsze pamiętać, że pod naszym okiem nie rośnie „mniejsza wersja nas”, lecz istota pulsująca swoim własnym światłem. Dlatego istotne jest, aby oddzielić to, kim jesteśmy my sami, od tego, kim jest każde z naszych dzieci. One nie są naszą własnością. Kiedy w głębi duszy zdajemy sobie z tego sprawę, dopasowujemy sposób wychowania do ich potrzeb i nie chcemy modelować ich tak, żeby przystawały do naszych.
Zamiast zaspokajać indywidualne potrzeby dzieci, często jesteśmy skłonni przenosić na nie swoje własne wizje i oczekiwania. Nawet jeśli mamy dobre intencje i zachęcamy je, aby były wierne sobie, większość z nas nieświadomie wpada w pułapkę przenoszenia na nie własnych problemów. W konsekwencji relacja rodzic–dziecko często osłabia dziecięcego ducha, zamiast wzmacniać go i ożywiać. Dlatego tak wiele dzieci dorasta, przeżywając mnóstwo problemów, a w wielu przypadkach cierpi na różne zaburzenia.
W podróż po krainie rodzicielstwa każdy z nas wyrusza z własną wizją. W większości jednak, te wizje są fałszywe. Utrzymujemy przekonania oraz opowiadamy się za takimi wartościami i założeniami, których nigdy sami nie sprawdziliśmy. Wielu z nas nie widzi jednak powodu, aby kwestionować takie podejście, ponieważ uważamy, że „mamy rację” i nie ma nad czym się zastanawiać. Nasz światopogląd nie ulega modyfikacjom. Nieświadomie ustalamy sztywne oczekiwania wobec tego, jak powinny wyrażać siebie nasze dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, że w ten sposób bardzo tłumimy ich ducha.
Na przykład: jeśli jesteśmy perfekcyjni w tym, co robimy, prawdopodobnie tego samego będziemy oczekiwać od własnych dzieci. Jeśli jesteśmy artystami, być może je również będziemy próbowali popchnąć w tym kierunku. Jeśli w szkole byliśmy geniuszami, to zazwyczaj chcemy, aby dzieci przejęły po nas tę pałeczkę. Jeśli natomiast sami nie radziliśmy sobie w nauce i wskutek tego mieliśmy trudności, być może żyjemy w strachu, że naszym dzieciom także się nie powiedzie. A to sprawia, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby do tego nie dopuścić.
Chcemy dla dzieci tego, co uznajemy za „najlepsze”, ale próbując zrealizować ten cel, łatwo zapominamy, że najważniejsze jest ich prawo do bycia sobą i prowadzenie własnego życia, w zgodzie z ich unikalną naturą. Dzieci pojawiają się na świecie z tym, „co jest”, a nie z tym, „co nie jest”. Przychodzą do nas, a ich istoty napełnione są własnym potencjałem. Każda z naszych pociech ma swój własny los do przeżycia – własną karmę, jeśli wolisz. Często już od początku mają kontakt z tym, kim są i kim chcą być w życiu, ponieważ niosą w sobie ten wewnętrzny zapis. Zostaliśmy wybrani na ich rodziców, aby pomóc im to urzeczywistnić. Kłopot w tym, że jeśli nie obdarzymy ich pełną uwagą, pozbawimy prawa do wypełnienia własnego przeznaczenia. A wtedy nałożymy na nie swoją wizję ich życia. Stworzymy na nowo ich duchowy cel, zgodnie z własnymi zachciankami.
Nie dziwi mnie, że często nie udaje nam się dostroić do esencji naszych dzieci. Jak możemy się w nie wsłuchać, jeśli wielu z nas prawie nie słucha samych siebie? Jak możemy poczuć ich ducha i usłyszeć bicie ich serca, jeśli nie potrafimy tego zrobić w swoim życiu? Jeśli jako rodzice zagubiliśmy własny wewnętrzny kompas, to czy powinno nas dziwić, że tyle dzieci dorasta bez poczucia kierunku, łączności ze sobą oraz innymi i w zniechęceniu? Przez utratę kontaktu z własnym wewnętrznym światem, kaleczymy swoją zdolność do wychowywania, które zawsze bierze początek w istocie naszego bytu, a tego właśnie wymaga świadome rodzicielstwo. W książce Świadomi rodzice chcę rzucić koło ratunkowe tym wszystkim rodzicom, którzy właśnie próbują przetrwać, zwłaszcza wychowując nastolatki. Z doświadczenia wiem, że nigdy nie jest za późno na nawiązanie kontaktu z dzieckiem w tym wieku. Oczywiście, jeśli masz młodsze dzieci, to im wcześniej zaczniesz budować silną, zdrową więź, tym lepiej.
Wszyscy zaczynamy od nieświadomego rodzicielstwa
Jednym z najbardziej wymagających zadań, jakiego ktokolwiek może się podjąć, jest sprowadzenie na świat drugiego człowieka i wychowanie go. Jednak większość ludzi podchodzi do tego w sposób, w jaki nigdy nie zachowałaby się w życiu zawodowym. Gdybyśmy, na przykład, mieli zarządzać organizacją wartą miliardy dolarów, dokładnie zastanowilibyśmy się nad jej misją. Poznalibyśmy i określili jej cel oraz sposób jego realizacji. Dążąc do tego, chcielibyśmy nawiązać lepszy kontakt z pracownikami i dowiedzieć się, jak wykorzystać w pełni ich potencjał. Część naszej strategii obejmowałaby określenie swoich mocnych stron i sposobu ich wykorzystania oraz poznanie słabości, aby zminimalizować ich wpływ. Powodzenie i rozwój organizacji stanowiłby rezultat zastosowania odpowiedniej koncepcji i harmonogramu.
Należy zatem zadać sobie pytanie – Jaka jest moja rodzicielska misja i rodzicielska filozofia? W jaki sposób przejawia się ona w codziennej interakcji z dzieckiem? Czy opracowałem (–am) wnikliwą, świadomą wizję wychowania, tak jakbym zarządzał(–a) wielką organizacją? Bez względu na to, czy jesteś samotnym rodzicem, czy wychowujesz dziecko z drugą osobą, powinieneś zastanowić się nad swoim podejściem do rodzicielstwa pod kątem tego, co działa, a co nie. Wiele osób nie zastanawia się nad tym, jak sposób wychowywania wpływa na dzieci, a przecież tego typu refleksje mogłyby spowodować zmianę naszego nastawienia. Czy wsłuchujemy się w ducha naszego dziecka? Czy bylibyśmy skłonni zmienić sposób interakcji z nim, gdyby okazało się, że to, co robimy, nie przynosi oczekiwanego rezultatu? Każdy z nas myśli, że jest najlepszym rodzicem, jakim może być i większość z nas jest rzeczywiście dobrymi ludźmi, którzy czują wielką miłość do swoich dzieci. Więc z pewnością to nie z braku miłości narzucamy dzieciom swoją wolę. Wynika to raczej z braku świadomości. Prawda jest taka, że wielu z nas nie jest świadomych dynamiki, jaka istnieje w relacji pomiędzy nami, a naszymi pociechami.
Nikt nie lubi myśleć, że brak mu świadomości. Dlatego wielu z nas przyjmuje postawę obronną. Niech tylko ktoś szepnie słówko o tym, jak wychowujemy dzieci, a natychmiast wyprowadza nas to z równowagi. Kiedy jednak zaczynamy poszerzać swoją świadomość, tworzymy nową dynamikę zachowań w relacji z nimi.
Dzieci płacą wysoką cenę za nasz brak świadomości. Nadmiernie rozpieszczane, przesadnie leczone, czy przeciążone obowiązkami, często są nieszczęśliwe. Nasza nieświadomość sprawia, że przelewamy na nie swoje niezaspokojone i niespełnione potrzeby, oczekiwania i marzenia. Pomimo najlepszych intencji, na poziomie emocjonalnym, traktujemy dzieci tak, jak traktowali nas nasi rodzice. Oto działająca destrukcyjnie spuścizna po przodkach. Naturą nieświadomości jest to, że dopóki nie zostanie podda- na przemianie, będzie przechodzić z pokolenia na pokolenie. Błędne koło dziedziczonego bólu może zostać przerwane tylko dzięki świadomości.
Aby mieć kontakt ze swoim dzieckiem, najpierw nawiąż więź z samym sobą
Dopóki nie zrozumiemy, jak wyraża się nasze nieświadome postępowanie, zazwyczaj nie chcemy zaakceptować nowego podejścia do rodzicielstwa, które bazuje na całkowicie innych wzorcach niż te, na których polegaliśmy do tej pory. Tradycyjnie do rodzicielstwa podchodzi się w sposób hierarchiczny. Rodzic rządzi wszystkim „z góry na dół”. W końcu, czyż dziecko nie jest tą „mniejszą” częścią nas, którą mamy zmienić i ukształtować, ponieważ to my jesteśmy ogniwem, które jest „bardziej rozumne”? Ponieważ dzieci są „tymi mniejszymi” i nie wiedzą tyle co my, zakładamy, że możemy je kontrolować. Przywykliśmy do takiego modelu rodziny, w którym to rodzice są górą. Być może nawet nie przeszło nam przez myśl, że taki stan rzeczy wcale nie służy ani nam, ani naszym dzieciom.
Ze strony rodziców, problem tradycyjnego podejścia do wychowania polega na tym, że usztywnia i utwierdza ego w jego iluzji mocy. Ponieważ dzieci są bardzo niewinne i podatne na nasz wpływ, na ogół nie opierają się zbytnio, gdy narzucamy im nasze ego – przez co staje się jeszcze silniejsze. Jeśli chcesz wejść w stan prawdziwej łączności ze swoim dzieckiem, możesz to osiągnąć, odkładając na bok jakiekolwiek poczucie wyższości. Kiedy wyjdziesz poza swój egotyczny obraz, będziesz w stanie traktować je, jak prawdziwą osobę – taką jak ty. Celowo użyłam słowa obraz w kontekście ego. Chcę w ten sposób precyzyjnie wyjaśnić, co mam na myśli, używając wyrazu ego i związanego z nim terminu egotyczny. Z doświadczenia wiem, że ludzie na ogół uznają ego za „ja”, w sensie tego, kim są jako osoba. Wyraz egotyczny odnosi się wtedy do wygórowanego mniemania o sobie, takiego, które kojarzymy zwykle z próżnością.
Aby zrozumieć tę książkę trzeba wiedzieć, że powyższych terminów używam jednak w całkiem odmienny sposób. Proponuję przyjąć, że to, co uznajemy za „ego”, w ogóle nie jest naszym prawdziwym ja. Według mnie ego jest bardziej jak obraz, który znajduje się w naszej głowie – obraz nas samych, który może być bardzo daleki od tego, kim w istocie jesteśmy. Każdy z nas dorasta z takim obrazem siebie, a zaczyna się on formować, kiedy jesteśmy dziećmi i młodymi ludźmi, głównie w oparciu o nasze interakcje z innymi. Termin ego, tak, jak go rozumiem i używam, jest sztucznym wyobrażeniem siebie. To idea, myśl, którą mamy o sobie, a która bazuje głównie na opiniach innych ludzi. To osoba, w którą uwierzyliśmy, że jesteśmy i za którą się uważamy. Ten obraz przesłania jednak to, kim naprawdę jesteśmy, a kiedy wykształci się w dzieciństwie, mamy tendencję utrzymywać go przez całe życie.
Choć idea tego, kim jesteśmy jest mocno zawężona i ograniczona przez ego, to nasze pierwotne ja – nasza fundamentalna istota, czy inaczej esencja – jest bezgraniczna. Jest też całkowicie wolna, nie ma żadnych oczekiwań wobec innych, nie boi się i nie ma poczucia winy. Choć życie w takim stanie, może wydawać się abstrakcyjne i brzmieć dziwnie obco, w rzeczywistości jednak pozwala nam na prawdziwie głęboki kontakt z innymi, ponieważ jest to stan naturalny. Kiedy już porzucimy oczekiwania dotyczące tego, jak „powinna” zachowywać się druga osoba i zaakceptujemy ją taką, jaka w istocie jest, w naturalny sposób nawiążemy z nią łączność na głębszym poziomie. Dzieje się tak dlatego, że autentyczność zawsze rezonuje z autentycznością.
Ponieważ jesteśmy związani z ego do takiego stopnia, że wierzymy, iż jest ono tym, kim naprawdę jesteśmy, trudno je zauważyć. Z wyjątkiem jego wyraźnych manifestacji typu: zarozumiałość, pycha czy mania wielkości, ego na ogół dobrze się ukrywa. I w ten sposób oszukuje nas, abyśmy wierzyli, że jest naszym prawdziwym ja. Podam przykład, w jaki sposób ego podaje się za nasze prawdziwe ja. Wielu z nas nie jest świadomych, że mnóstwo emocji to właśnie ego w przebraniu. Przykładowo: kiedy mówimy – Jestem zły (zła) – wierzymy, że to nasza fundamentalna istota się złości. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Bardzo prawdopodobne, że na jakimś poziomie, tak naprawdę opieramy się sytuacji, która się pojawia i wolimy pozostać przywiązani do tego, jak myślimy, że powinno być. Jeśli potem wyładowujemy swoją złość na innych, to mamy do czynienia z pełną manifestacją ego.
Z doświadczenia wiemy, że przywiązanie do złości, czy innych ujemnych emocji, takich jak: zazdrość, rozczarowanie, poczucie winy czy smutek w końcu powoduje uczucie oddzielenia od innych. Tak się dzieje, ponieważ nie uznając tego za egotyczne reakcje, wierzymy, że stanowią część naszej natury. Egotyczne przywiązania, przesłaniające nasze prawdziwe ja, ukrywają naszą zdolność do pozostawania w stanie radości i jedności ze wszystkimi i wszystkim. Bardzo często ego przejawia się w naszej pracy, zainteresowaniach czy narodowej tożsamości. Mówimy o sobie – Jestem tenisistą, Jestem religijny, czy Jestem Amerykaninem. Żadne z powyższych stwierdzeń nie ukazuje jednak prawdy o nas samych. Opisuje raczej role, do których się przywiązujemy, często nie zdając sobie z tego sprawy. W niedługim czasie takie przekonania tworzą tak silne poczucie „ja”, że jeśli ktoś kwestionuje jedną z naszych ról, czujemy się zagrożeni i wierzymy, że to my zostaliśmy zaatakowani. A wtedy, zamiast uwolnić swoje egotyczne przywiązanie do poczucia „ja”, jeszcze bardziej kurczowo do niego przywieramy. Takie przywiązanie do ego stanowi źródło wszelkich konfliktów, rozwodów i wojen.
Nie chcę sugerować, że ego jest „złe” i że w ogóle nie powinno istnieć. Ego samo w sobie nie jest, ani dobre, ani złe; ono po prostu jest. To etap naszego rozwoju, który ma określony cel – podobnie jak skorupka jajka, w której, aż do wyklucia, rozwija się kurczątko. Skorupka odgrywa ważną rolę w okresie rozwoju kurczęcia. Gdyby jednak po wykluciu pozostała na nim i nie pękła, jego życie byłoby zagrożone. Podobnie ego, musi być stopniowo usuwane, aby z „mgieł” dzieciństwa mogło wyłonić się nasze prawdziwe ja.
Chociaż być może nigdy całkowicie nie uwolnimy się od ego, to jednak by świadomie wychowywać, musimy coraz bardziej zdawać sobie sprawę z jego istnienia i wpływu. Sama w sobie świadomość jest czynnikiem transformującym i fundamentem stawania się świadomym rodzicem. Im bardziej stajemy się świadomi, tym bardziej rozpoznajemy, że sami żyjemy w uścisku – pochodzących z własnego dzieciństwa – uwarunkowań, którym dotąd się nie przyjrzeliśmy, a które potem bezwiednie przekazujemy dzieciom. Na przykładach historii życia innych ludzi, które poznasz w trakcie czytania, zobaczysz, na ile różnych sposobów może się to przejawiać.
Uświadomienie sobie faktu, że twoje ego nie jest tym, kim naprawdę jesteś, oraz jak działa, aby oszukać cię, byś uwierzył, że jest tobą – wymaga obserwowania tych chwil, w których otwiera się w tobie mała przestrzeń i łapiesz się na myśleniu, doświadczaniu emocji, czy zachowaniach, które nie są całkowicie w zgodzie z tobą. Kiedy już zaczniesz zauważać takie momenty, przekonasz się, że spontanicznie dystansujesz się od ego.
W swojej rodzinie możesz stworzyć prawdziwe poczucie więzi
Świadome rodzicielstwo ucieleśnia naszą tęsknotę za doświadczeniem jedności, nieodłącznej w relacji rodzic – dziecko, którą cechuje autentyczne partnerstwo i które ma zupełnie inny charakter od dominacji, jaką na ogół „uprawiają” rodzice w tradycyjnej rodzinie. Aby przywrócić doświadczenie jedności pomiędzy tobą i dzieckiem, musisz podążyć ścieżką, która poprowadzi cię do ponownego odkrycia duchowej bliskości z twoim własnym, zapomnianym ja. W miarę, jak twoja rozszerzająca się świadomość będzie powodowała rozpad hierarchii rodzic – dziecko, spontanicznie zrównoważą się wszystkie relacje w twojej rodzinie. Dzięki rezygnacji z egotycznego zachowania – wygłaszania opinii dotyczących tego, jak powinno być i jak ludzie powinni się zachować – będziesz mógł zejść z piedestału dominacji. Ponieważ dzieci są bardzo podatne na kształtowanie, często ignorujemy okazję, by przekształcić siebie w ich duchowego partnera. Jednak w istocie, zwracając uwagę na małego człowieka, który – z oczywistych powodów – jest pod naszą kontrolą, mamy możliwość uwolnienia się od wszelkiej potrzeby, by kontrolować. Dostarczając okazji do zrzucenia skorupy ego i doświadczenia wolności, na którą pozwala życie w bardziej naturalnym stanie bycia, dzieci wspierają nasz rozwój. Podróż, jaką jest rodzicielstwo, ma w sobie olbrzymi potencjał wprowadzania zmian, a my możemy z tego skorzystać.
Wraz z upadkiem mitu, że związek pomiędzy rodzicem i dzieckiem jest „jednokierunkowy”, dostrzegamy dwustronne możliwości tej podróży. Odkrywamy, że dzieci przyczyniają się do naszego wzrostu w sposób, który prawdopodobnie jest bardziej znaczący niż to, co my kiedykolwiek zrobiliśmy dla nich. Mimo, że dziecko sprawia wrażenie „kogoś mniejszego”, skazanego na kaprysy i nakazy potężniejszego rodzica, to właśnie ten pozornie słabszy, dziecięcy status ma potencjał wywołania w dorosłym największej przemiany. Jeśli potraktujemy rodzicielstwo jako proces duchowej metamorfozy, otworzymy się bardziej w sensie psychologicznym i emocjonalnym, a wówczas naprawdę zyskamy szansę, by wiele się nauczyć. W zależności od tego, do jakiego stopnia jako rodzice jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości, że dzieci znalazły się przy nas po to, by nas obudzić, przekonamy się, że potrafią doprowadzić nas do odkrycia naszej prawdziwej istoty. Innymi słowy – choć możesz uważać, że twoim najważniejszym wyzwaniem jest wychowanie dzieci na dobrych ludzi, to istnieje dużo ważniejsze zadanie, którego musisz się podjąć, a które jest podstawą efektywnego rodzicielstwa. Tym zadaniem jest wychować siebie na najbardziej przebudzoną i obecną osobę, jaką możesz być. W świadomym rodzicielstwie kluczowe znaczenie ma to, że dzieci wcale nie potrzebują naszych pomysłów i oczekiwań, ani naszej dominacji czy kontroli, a jedynie tego, abyśmy dostroili się do nich naszą pełną zaangażowania obecnością.
Jak świadomość zmienia sposób wychowania dzieci
Świadomość nie jest magiczną właściwością, dostępną tylko nielicznym szczęściarzom. To nie stan, który pojawia się z powietrza, tylko wyłania, jako część pewnego procesu. Aby uruchomić ten proces, należy zdać sobie sprawę, że świadomość nie jest nagłym i całkowitym stanem braku nieświadomości. Wręcz przeciwnie, świadomość wyłania się stopniowo z nieświadomości. Ci, którzy kroczą ścieżką świadomości, nie różnią się niczym od innych, poza tym, że nauczyli się zgłębiać własną nieświadomość, która kryje w sobie potencjał poszerzenia świadomości. To oznacza, że wszyscy mamy do niej dostęp. W relacji rodzic–dziecko magiczne jest to, że nieustannie pojawiają się przed nami możliwości wzniesienia się na wyższy poziom świadomości.
Chociaż zwykle wierzymy, że to my mamy moc wychowywania swoich dzieci, w rzeczywistości to one mają moc wychowywania nas na rodziców, jakich potrzebują. Z tego powodu doświadczenie rodzicielstwa to nie „rodzic kontra dziecko, ale rodzic z dzieckiem”. Droga do pełni ukryta jest na kolanach naszych dzieci i wszystko, co potrzebujemy zrobić, to na nich usiąść. Okazuje się wtedy, że to właśnie dzieci wywołują w nas największe przebudzenie i to one wskazują drogę powrotną do naszej własnej esencji. Jeśli nie chwycimy ich za rękę i nie podążymy za nimi, gdy prowadzą nas przez bramy podwyższonej świadomości, stracimy szansę, by zmierzać ku własnemu oświeceniu.
Kiedy mówię, że dzieci zmieniają nas, jako rodziców, ani przez chwilę nie mam na myśli tego, że popieram rezygnację z wpływu, jaki my możemy mieć na nie. W świadomym rodzicielstwie w równym stopniu chodzi o słuchanie naszych dzieci, poszanowanie ich jestestwa oraz pełną z nimi obecność, jak i o wprowadzanie zdrowych granic czy dyscypliny. Od nas, jako rodziców wymaga się zapewnienia dzieciom nie tylko schronienia, jedzenia czy wykształcenia, ale także nauczenia ich, jaką wartość mają pewne ramy zachowania, właściwe radzenie sobie z emocjami oraz różne umiejętności życiowe. Mówiąc innymi słowami – świadome rodzicielstwo obejmuje wszystkie aspekty wychowywania, które są potrzebne, aby dziecko wyrosło na kompletnego, zrównoważonego i odważnego człowieka. Stąd w świadomym wychowywaniu nie ma nic z „pobłażliwości”, a w trakcie lektury tej książki zobaczymy przykłady rodziców uczących się wychowywać w konstruktywny sposób, który pomaga dziecku osiągnąć dojrzałość, zarówno w obszarze emocji, jak i zachowań.
W tym miejscu pragnę wyjaśnić, dlaczego konkretne informacje na temat dyscypliny, zachowałam do ostatniego rozdziału. Świadome podejście do posłuszeństwa opiera się na zdolności do zachowania prawdziwej obecności wobec naszych dzieci. Ważne jest, aby rodzice zdali sobie sprawę, że to podejście będzie skuteczne jedynie wtedy, gdy sami nauczą się – poprzez dynamikę rodzic–dziecko – jak być obecnym ze swoimi dziećmi. A to będzie sukcesywnie wyłaniać się w trakcie naszej wspólnej podróży, rozdział po rozdziale.
Metamorfoza rodziców to w istocie klucz do postawienia kolejnego kroku w ewolucji ludzkiej świadomości. Kiedy jednak spotykam się z klientami, widzę, że oni zazwyczaj wcale nie szukają sposobu, aby się rozwijać. Chcą raczej uzyskać szybką receptę i wyjaśnienie pewnych zachowań swoich dzieci. Mają nadzieję, że jestem w posiadaniu magicznej różdżki, dzięki której ich pociechy zmienią się w rezolutne, posłuszne i zdrowe psychicznie istoty. Zawsze więc podkreślam, że świadome rodzicielstwo to coś więcej, niż stosowanie sprytnych strategii. Stanowi ono filozofię całego życia, obejmującą proces, który ma moc przemiany na fundamentalnym poziomie, zarówno u dzieci, jak i rodziców. Jedyną rozsądną relacją rodzica i dziecka jest być duchowymi partnerami, którzy wzajemnie się doskonalą. Z tego powodu świadome rodzicielstwo wykracza poza techniki, mające na celu naprawienie jakiegoś zachowania oraz skupia się na głębszych aspektach związku pomiędzy rodzicem i dzieckiem.
Piękno świadomego podejścia do wychowywania tkwi w tym, że zamiast stosować określone strategie i techniki w nadziei, że okażą się skuteczne, pozwalamy przenikać się świadomości, która w każdej chwili podpowiada, jak najlepiej postąpić. Na przykład – czy kiedy moja córka podarła jednodolarowy banknot powinnam udzielić jej reprymendy czy może raczej pochwalić? Nie chcąc reagować nawykowo, otworzyłam się na przewodnictwo mojego wewnętrznego ja, które rezonowało z wewnętrznym ja mojego dziecka. Nawet jeśli w danej sytuacji musimy wprowadzić dyscyplinę czy bardziej stanowczo zareagować, świadomość podpowie nam, jak należy to zrobić, aby raczej umocnić ducha naszej pociechy niż go umniejszyć.
Kiedy zbierzesz się na odwagę, aby zrezygnować ze sprawowania kontroli tkwiącej w istocie hierarchicznego podejścia i wkroczysz w duchowy potencjał dynamiki w relacji rodzic–dziecko, przekonasz się, że coraz mniej będzie między wami konfliktów i walk. Związek rodzic–dziecko stanie się wówczas transcendentnym doświadczeniem, pełnym głębokich emocji i godnym istot, które zdają sobie sprawę z zaszczytu wspólnego podążania przez życie. Poprzez oddanie się jedności świadomej relacji rodzic – dziecko, wynosimy rodzicielstwo poza ramy sfery czysto fizycznej, do królestwa świętości.
Rozdział 2
Duchowy powód posiadania dzieci
Pomimo licznych dowodów na to, że wiele rodzicielskich strategii wykorzystywanych w procesie wychowania nie działa, a często przynosi skutek wręcz odwrotny do zamierzonego, większość z nas trzyma się kurczowo nieświadomego podejścia, które wywołuje jedynie problemy, jakich doświadczamy z naszymi pociechami. Aby skuteczniej rozumieć się z dziećmi, musimy być gotowi stawić czoła i rozwiązać problemy, które pochodzą ze sposobu, w jaki my sami zostaliśmy wychowani. Dopóki w nas nie dokona się ta przemiana, będziemy zapewne wychowywać dzieci z pewną surowością, głusi na wołanie ich duszy i ślepi na ich mądrość. Tylko w takim stopniu, w jakim my jako rodzice jesteśmy zestrojeni z naszym własnym istnieniem będziemy wiedzieli, jak pomóc dzieciom zestroić się z ich unikalną esencją. Świadome rodzicielstwo wymaga od nas przejścia osobistej transformacji. W rzeczywistości – co wynika z mojego doświadczenia – podstawowym celem relacji pomiędzy rodzicem i dzieckiem jest transformacja rodzica, a dopiero w drugiej kolejności chodzi o samo wychowanie dziecka. Kiedy pokazuję rodzicom, w jaki sposób muszą zająć się własną przemianą, często spotykam się z ich oporem. Nieraz wyrażają dezaprobatę słowami – Dlaczego my? – zaskoczeni sugestią, że to oni powinni się zmienić. Gdy wyjaśniam, że zachowanie dziecka może ulec zmianie tylko wtedy, kiedy oni, jako rodzice, staną się bardziej świadomi, zazwyczaj są rozczarowani. Nie potrafią przyjąć do wiadomości, że powinni skupić się przede wszystkim na zmianie swojego sposobu myślenia, a nie zmianie swoich dzieci i ich zachowania. Wielu rodziców obawia się otworzyć na to, co nieznane, w taki sposób, jakiego wymaga przejście z nieświadomości do świadomości.
Ścieżka świadomego rodzicielstwa nie jest drogą dla ludzi małego ducha, lecz dla tych odważnych dusz, które pragną doświadczyć prawdziwej więzi ze swoimi dziećmi. Nasze pociechy przychodzą do nas po to, byśmy mogli rozpoznać swoje psychiczne rany i wzbudzić w sobie odwagę do przekroczenia ograniczeń, które z tych ran powstały. Kiedy odkrywamy, w jaki sposób powoduje nami przeszłość, stopniowo stajemy się zdolni do świadomego rodzicielstwa. Do tego czasu, choć staramy się wprowadzić świadomość do sposobu wychowywania, nieświadome wzorce wciąż wkradają się w nasze wzajemne interakcje z dziećmi, przy prawie każdej okazji.
Nie ma co liczyć, że nieświadomość tak po prostu przestanie istnieć. Raczej przez zrozumienie implikacji wynikających z nieświadomości i zdanie sobie sprawy, jakie niesie konsekwencje, możemy zyskać motywację, aby zająć się własnym rozwojem i poznawaniem siebie, a tego właśnie wymaga stawanie się świadomym rodzicem. W tym procesie dzieci są twoimi sprzymierzeńcami, ponieważ nieustannie odzwierciedlając aspekty twojej nieświadomości, wciąż na nowo stwarzają okazje do przebudzenia. Ponieważ dzieci zasługują na świadomych rodziców, to czy nie jesteśmy im winni, by nas zmieniały – przynajmniej w takim samym stopniu, jak my pragniemy zmieniać je? O ile szczegóły przemiany, przez którą musimy przejść są wyjątkowe dla każdego z nas jako osoby, natura tej transformacji jest uniwersalna pod wieloma względami. Dlatego świadome podejście do rodzicielstwa nakazuje rodzicom przyjrzeć się tym zagadnieniom, które charakteryzują świadomość:
Czy pozwalam, aby relacja z dziećmi prowadziła mnie w kierunku
większego, duchowego przebudzenia?
Jak powinienem wychowywać dzieci, będąc świadomą osobą?
Czego dzieci naprawdę ode mnie potrzebują i jak mam się stać rodzi- cem na jakiego zasługują?
Jak mogę wznieść się ponad swój lęk przed zmianą i zmienić się tak, by odpowiedzieć na wymagania duszy mojego dziecka?
Czy ośmielę się iść po prąd i być rodzicem, dla którego wewnętrzne życie jest bardziej wartościowe, niż to zewnętrzne?
Czy potrafię rozpoznać każdy aspekt mojego rodzicielstwa, jako we- zwanie do głębszego rozwoju i poszerzenia świadomości?
Czy jestem w stanie postrzegać moją relację z dziećmi, jako święty związek?
JAK DZIECKO MOŻE PRZEBUDZIĆ DOROSŁEGO?
Dzieci pojawiają się w naszym życiu ze swoimi indywidualnymi problemami, trudnościami, uporem i cechami charakteru, aby pomóc nam uświadomić sobie, jak bardzo musimy się jeszcze otworzyć. Dzieje się tak dlatego, ponieważ one są w stanie pokazać nam pozostałości naszej przeszłości i wzbudzić uczucia tkwiące głęboko w nieświadomości. A zatem, aby zrozumieć, w jakim kierunku musi rozwinąć się nasz wewnętrzny krajobraz, musimy skierować swój wzrok tam, gdzie spogląda dziecko.
Bez względu na to, czy nieświadomie tworzymy sytuacje, w których czujemy się tak samo, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi, czy desperacko walczymy, aby tego uniknąć, tak czy inaczej doświadczamy identycznych emocji, które czuliśmy, gdy sami byliśmy mali. Dopóki świadomie nie scalimy tych nie–zintegrowanych aspektów naszego dzieciństwa, nigdy nas nie opuszczą i ciągle będą się odradzać w naszej teraźniejszości, a potem pojawią w naszych pociechach. Stąd, ofiarowując odzwierciedlenie naszej nieświadomości, dzieci obdarowują nas bezcennym darem, dostarczając okazji, abyśmy rozpoznawali, jak ona manifestuje się w tu i teraz. Dzięki temu mamy szansę uwolnić się z więzienia przeszłości, tak aby nie rządziły nami dłużej nasze własne, dziecięce uwarunkowania. W tym procesie, nasze pociechy bezbłędnie odbijają światło naszych sukcesów i porażek, pokazując, w jakim kierunku podążać.
Jakość naszej interakcji z dziećmi zależy od tego, jak sami zostaliśmy wychowani. Nim jednak w pełni zdamy sobie z tego sprawę, to pomimo najlepszych intencji, okazuje się, że powielamy wzorce własnego dzieciństwa. Zilustruję to przykładem matki i córki, którym kiedyś pomagałam. Jessica, do czternastego roku życia dobrze się uczyła i była wręcz idealną córką. Jednak w ciągu następnych dwóch lat zmieniła się w nieznośną nastolatkę. Kłamała, kradła, prowadziła nocne życie i paliła papierosy. Stała się bezczelna, arogancka, a nawet agresywna.
Anna, przebywając z córką, której nastroje zmieniały się co minutę, zaczęła odczuwać duży lęk i niepokój. Zbyt głęboko wyprowadzona z równowagi, aby powstrzymać emocje, wyrzucała cały gniew na cór- kę, wrzeszcząc i obrzucając ją wyzwiskami, które nigdy nie powinny być kierowane do dziecka.
Anna zdawała sobie sprawę, że tych wybuchów złości nie usprawiedliwiało zachowanie Jessici. Jednak nie była w stanie opanować swojej wściekłości, ani zrozumieć, skąd ona się brała. Czuła się beznadziejną matką. Uważała, że jako rodzic doznała porażki, a przez to nie potrafiła nawiązać z córką właściwego kontaktu.
W pewnym momencie Jessica zwierzyła się psychologowi szkolne- mu, że zaczęła się okaleczać. Kiedy Anna dowiedziała się, jak bardzo cierpi jej córka, skontak- towała się ze mną. Powiedziała – Mam wrażenie, jakbym to ja znów miała sześć lat. Kiedy córka krzyczy na mnie, czuję się tak, jak wtedy, gdy wydzierała się na mnie moja matka. Kiedy trzaska drzwiami i „zamyka swój świat” przede mną, wydaje mi się, jakbym sama była karana za to, że zrobiłam coś złego. Różnica jest jednak taka, że podczas gdy w obecności moich rodziców nie mogłam nigdy zaprotestować, teraz nie mogę się od tego powstrzymać. Za każdym razem, kiedy z powodu córki zaczynam czuć się tak, jak niegdyś czułam się przy swoich rodzicach, mam wraże- nie, że mój świat rozsypuje się na drobne kawałki. Czuję się tak, jakbym traciła zdrowy rozsądek.
Jedynym sposobem, w jaki mogłyśmy odblokować nieświadome aspekty, które wywoływała w mojej klientce córka, był powrót do jej przeszłości, zwłaszcza do historii rodziny. Ojciec Anny był zimnym emocjonalnie człowiekiem, co powodowało, że dziewczynka wciąż była głodna uczuć z jego strony. Podobnie było z matką. Mojej matki po prostu nigdy nie było – mówiła – nawet, gdy przebywała obok w sensie fizycznym, była całkowicie niedostępna na poziomie emocji. Miałam siedem lub osiem lat, kiedy poznałam smak nieznośnej samotności.
Ból osamotnienia i braku akceptacji ze strony rodziców był tak wielki, że Anna postanowiła stworzyć nową osobowość, aby przetrwać. Podjęłam wtedy decyzję, że zacznę zachowywać się tak jak mama, a wtedy tata zacznie kochać mnie tak bardzo, jak kochał ją. Matka mojej klientki zawsze była dobrze zorganizowana i pięknie ubrana. Była kobietą, która niezmiennie panowała nad sytuacją. A więc z dnia na dzień z dziewczynki zmieniłam się w dorosłą kobietę – przypomina sobie Anna. Zaczęłam ćwiczyć, jak szalona, uprawiać sport i świetnie radziłam sobie w szkole.
Niestety bez względu, jak bardzo się starała, nigdy nie była wystarczająco dobra w oczach surowego ojca. Punktem zwrotnym okazało się pewne przykre wydarzenie. Pamiętam, jak pewnego dnia tata zdenerwował się na mnie, bo ociągałam się w odrabianiu pracy domowej. Ojciec był małomównym mężczyzną. Bez słowa zaprowadził mnie wtedy do kąta i podniósł moje ramiona. Potem kazał mi klęczeć na podłodze, z rękami uniesionymi ku górze. Przez następne dwie godziny nie ruszy- łam się z miejsca. W tym czasie on nie odezwał się do mnie ani słowem. Mama także nie miała odwagi się sprzeciwić. Żadne z nich nawet nie spojrzało mi w oczy. Myślę, że w tym wszystkim, bardziej zranił mnie brak zainteresowania moją osobą, niż kara sama w sobie. Płakałam i błagałam o wybaczenie, ale żadne z rodziców nie reagowało. Po dwóch godzinach tata kazał mi wstać i wrócić do lekcji. Przysięgłam sobie wtedy, że już nigdy więcej nie wpakuję się w takie kłopoty. „Połknęłam” swoją złość i ukryłam ją pod warstwami żalu.
Wtedy, w dzieciństwie, Anna nauczyła się być „doskonałym” dzieckiem. Teraz, w taki sam sposób trenowała swoją córkę, aby ta stała się jej małym automatem – pozbawionym emocjonalnej ekspresji, super odpowiedzialnym i doskonale ułożonym robotem. Jessica miała jednak innego ducha, niż Anna. Surowość matki akceptowała tylko w okresie dzieciństwa. Kiedy podrosła, zaczęła się przeciwstawiać. Nie mając jednak żadnego wsparcia w sobie (kto miał jej tego nauczyć?), ani poczucia wewnętrznej równowagi, jej emocjonalne rozchwianie sięgnęło zenitu. Im bardziej Jessica buntowała się, tym bardziej matka zwiększała kontrolę i dominację. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła się okaleczać.
W zachowaniu córki, Anna dostrzegała jedynie własne zranienia, spowodowane przez złość, odrzucenie i zdradę swoich rodziców. Za- miast postrzegać bunt dziewczyny, jako wołanie o pomoc, interpretowała go tylko w kategoriach umniejszania jej roli jako rodzica. Cała sytuacja przypominała kobiecie, jak bezradna i bezwartościowa czuła się jako dziecko. Tylko że teraz, zamiast być „doskonałą córką” – którą była, przez wszystkie lata w domu rodziców – sama stając się rodzicem, zaczęła się odgrywać. Tragedią było to, że walczyła z niewłaściwą osobą.
Anna nie zdawała sobie sprawy, że córka zachowuje się całkiem normalnie, biorąc pod uwagę okoliczności jej surowego wychowania. Nie potrafiła dostrzec, że Jessica poprzez swoje postępowanie chce jej powiedzieć – Mamo, już dosyć tej farsy. Obudź się i zauważ, że jestem kimś jedynym w swoim rodzaju i mam zupełnie inne potrzeby, niż ty. Nie możesz już dłużej mnie kontrolować.
Tak naprawdę Jessica wołała o uwolnienie, którego Anna nigdy nie domagała się dla siebie. Była ambasadorem i kimś, kto niósł flagę na wojnie, w której jej matka nigdy nie wzięła udziału. Choć w oczach ludzi jawiła się jako ta „zła”, w istocie była posłuszną córką, odgrywającą dla matki to, co przez nią nie zostało wystarczająco przeżyte i zintegrowane w przeszłości. Przez swoje antyspołeczne zachowania, pomagała Annie wyrazić wszystko, co w niej samej było uwięzione przez lata.
Z punktu widzenia podróży do stawania się świadomym rodzicem „zło” Jessici bardzo służyło jej matce oraz stało się dla niej okazją nawiązania kontaktu z urazami i bólem z własnego dzieciństwa. W ten sposób Anna pozwoliła sobie w końcu wykrzyczeć to, co uwięzło w jej wnętrzu i uwolnić całe emocjonalne zatrucie. Dzieci w swojej hojności biorą na siebie nasze źle ulokowane emocje, dzięki czemu możemy w końcu się od nich uwolnić. To tylko nasza niechęć, by to dostrzec i podążyć w stronę wolności, stwarza złudzenie, że to one są „złe” i robią „złe” rzeczy.
Jeśli zdasz sobie sprawę, że niewłaściwe zachowania dzieci, w isto- cie są wezwaniem do rozszerzenia twojej świadomości, będziesz w sta- nie dostrzec możliwości, których ci dostarczają, abyś mógł wzrastać. Zamiast reagować w wybuchowy sposób, spojrzysz raczej do wnętrza i zadasz sobie pytanie, dlaczego tak właśnie reagujesz. A pytając o to, otworzysz przestrzeń, z której wyłoni się świadomość.
Dopiero gdy Anna zdołała powrócić do swojego dzieciństwa i ujawnić całą złość na własnych rodziców, mogła uwolnić córkę z klatki „doskonałości”, w której była zamknięta przez całe dotychczasowe życie. Kiedy rozpoczęła proces uwalniania siebie, zaczęły znikać warstwy pozorów i obłudy, pod którymi się kryła. Powoli wyłaniała się pełna energii, zabawna i spokojna osoba, która cieszyła się życiem.
Dzięki temu, że przeprosiła córkę za brak wrażliwości i za cały ciężar, którym ją obarczyła, również Jessica mogła wyleczyć własne rany. Matka i córka zaczęły nawzajem sobie pomagać i stawać zdrowymi osobami, którymi w rzeczywistości były od początku.
Sposoby, w jakie przeszłość wywiera wpływ na teraźniejszość są nie do ukrycia, a mimo to, paradoksalnie, trudno je zobaczyć. Dlatego zwykle potrzeba kogoś bliskiego, kto odzwierciedli dla nas rany z przeszłości, a to oznacza, że często właśnie dzieci są w stanie pomóc nam stawać się wolnymi wewnętrznie ludźmi. Niestety, my rodzice, często nie pozwalamy im na wypełnienie tego duchowego zadania. Zamiast tego, chcemy sprawić, by to one realizowały nasze egoistyczne plany i oczekiwania.
Nie możemy prowadzić, chronić i troszczyć się o nasze dzieci w fizycznym świecie oraz całkowicie zrezygnować z dominacji nad ich duchem, dopóki sami nie zatroszczymy się i nie ożywimy wolnego ducha w sobie. Jeśli twój duch został stłumiony przez rodziców, którzy sami nie czuli emocjonalnej wolności, istnieje ryzyko, że zgasisz też ducha swoich dzieci. Możesz nieświadomie stać się dla nich źródłem tego samego bólu, który towarzyszył ci w dzieciństwie, przekazując tym samym cierpienie trwające od pokoleń. Dlatego tak ważne jest, aby świadomie wyzwolić siebie ze stanu nieświadomości i wejść na oświeconą drogę istnienia.
W JAKI SPOSÓB UCZYMY SIĘ ŚWIADOMEGO RODZICIELSTWA
Świadomy rodzic nie szuka wyjaśnień gdzieś na zewnątrz, poza relacją rodzic – dziecko, ale ufa, że odpowiedzi dotyczące jego i dziecka mogą być odkryte i ujawnione w dynamice tego związku. Dlatego, świadomego rodzicielstwa uczymy się poprzez rzeczywiste doświadczenia związane z dziećmi, a nie poprzez czytanie książek, oferujących szybkie, doraźne rozwiązania, czy udział w zajęciach, które dostarczają wyrafinowanych technik wychowawczych. Świadome podejście do rodzicielstwa wyraża wartości, którymi emanuje związek rodzica i dziecka. Aby wychowywać w ten sposób, trzeba w pełni i z ochotą uczestniczyć w tym procesie. Zmiana w dziecku może nastąpić tylko dzięki interakcji z rozwijającą się świadomością rodzica.
Takie podejście przyjmuje relację pomiędzy rodzicem, a dzieckiem taką, jaka obecnie jest, a następnie wprowadza do niej element świadomości. Innymi słowy – świadomy rodzic wykorzystuje codzienny, zwykły kontakt z dzieckiem do rozwijania i pielęgnowania prawdziwej łączności. Ponieważ taka postawa opiera się na wzajemnej, żywej relacji i interakcji, stosowanie jakichkolwiek gotowych zasad, czy recept mija się z celem. Jak już wspomniałam, jest to raczej filozofia życia, co oznacza, że jedna lekcja, nieodłącznie wiąże się z każdą inną oraz nic nie jest oddzielone od pulsującej tkanki całej rodziny.
W traktowaniu chwili obecnej, jako żyjącego laboratorium codziennych interakcji, mieści się potencjał poznawania i uczenia się bezcennych lekcji. Najbardziej prozaiczne chwile stwarzają okazję do określania kim naprawdę jesteśmy, uczą elastyczności, tolerancji i odporności – a wszystkie te cechy i jakości biorą swój początek w żywej obecności. Nie ma potrzeby stosowania efektownych metod i interwencji, czy skomplikowanych strategii. Wykorzystujemy to, co aktualnie się wydarza, by wprowadzić zmianę perspektywy i sposobu postrzegania – zarówno w sobie, jak i u naszych dzieci. A w ten sposób wszystkie, codzienne sytuacje stają się inspirującymi bramami prowadzącymi do przemiany. Jak dzieje się to w praktyce, zobaczysz na przykładach z życia osób, które przedstawię w dalszej części książki.
Ponieważ jako rodzice, nieraz desperacko pragniemy, aby zachowanie naszych dzieci „zostało naprawione” w jednej chwili, bez potrzeby przechodzenia, w pierwszej kolejności, przez trudny proces zmiany samego siebie – należy podkreślić, że świadome podejście do rodzicielstwa nie odmieni rodziny z dnia na dzień. Ta książka nie jest kolejną „instrukcją obsługi”, bowiem żaden zwykły instruktaż nie bierze pod uwagę natury obecnej chwili świadomego rodzicielstwa. Chcę wyjaśnić, że to, w jaki sposób mamy działać, ujawnia się w każdym pojawiającym się momencie i jest wbudowane w każdą wyłaniającą się sytuację, a nie ukryte w zbiorze sztywnych zaleceń i wytycznych. Książka, którą trzymasz w dłoniach mówi o tym, jak wykorzystać żywą relację miedzy rodzicem, a dzieckiem, by stawać się bardziej świadomą osobą, tak aby umieć zauważyć, czego potrzebują nasze dzieci w chwili, gdy pojawia się dany problem. Nagromadzenie na przestrzeni czasu wielu takich świadomych momentów, powoduje pojawienie się nowej dynamiki w rodzinie, która radykalnie odróżnia ją, od innych rodzin. Urzeczywistnienie tego wymaga jednak cierpliwości.
Celem świadomego rodzicielstwa nie jest zmiana konkretnego za- chowania dziecka. Nie chodzi o to „kiedy i jak położyć je spać”, czy „jak nakłonić je do jedzenia”. Główne zadanie polega na wzniesieniu duchowych fundamentów zarówno dla dziecka, jak i dla nas. Zmiana zachowania jest wynikiem przemiany w relacji, a zachowanie obu stron naturalnie dostraja się do tego, ponieważ stajemy się bardziej świadomi i lepiej współbrzmimy z tym, kim naprawdę jesteśmy.
Kiedy nasze wychowanie w większym stopniu staje się świadome, sposób wdrażania w życie konkretnych wartości, czy zachowań prze- staje być problemem. Jeśli fundamenty są mocne, to życie oparte na nich okaże się stabilne i konstruktywne. I znowu – właśnie dlatego rozdział o dyscyplinie umieściłam na końcu książki – nie po to, aby umniejszyć jego wartość, lecz by zaakcentować, że dopóki dyscyplina nie będzie wyrastać z rozwijającej się świadomości, na dłuższą metę nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
W świadomym rodzicielstwie nie funkcjonuje zasada „wszystko, albo nic”. Rozsądny rodzic wie, że dokonując nawet niewielkich zmian, może przemienić świadomość całej rodziny. A zatem w trakcie lektury pamiętajmy o tym, że do świadomego rodzicielstwa zbliżamy się małymi krokami.
Powtarzam – wszystko zaczyna się od tej chwili, od najbardziej codziennych, prozaicznych sytuacji.
ŚWIADOMY RODZIC NIE POJAWIA SIĘ NAGLE
Ponieważ rodzicielstwo nie jest intelektualnym ćwiczeniem, lecz przebiegającą na poziomie energetycznym i molekularnym nieustanną wymianą, w której nasza psychika i psychika dziecka pozostają we wzajemnej interakcji, to dopóki nie staniemy się świadomi, jak wpływamy na dziecko w danej chwili, będziemy wychowywać je, nie zważając na jego prawdziwe potrzeby. Dlatego, jeśli jesteśmy w stanie zobaczyć – naprawdę zobaczyć – że nasze dzieci są odrębnymi od nas istotami, będzie to największy dar, jaki możemy im ofiarować.
Naszą największą słabością, jako rodziców jest niezdolność, aby uszanować indywidualną i unikalną ścieżkę naszego dziecka. Aby więc wychowywać świadomie, musimy bacznie obserwować swoje zachowanie w kontakcie z dziećmi. Dzięki temu będziemy w stanie zauważać nieświadome wzorce i pojawiające się w konkretnych sytuacjach emocje.
Kiedy dążymy do świadomej relacji z dziećmi, możemy mieć poczucie, że wciąż powielamy te same wzorce zachowań, niezależnie od naszych najlepszych intencji. Gdy ciągle się to powtarza, zastanawiamy się, czy kiedykolwiek nastąpi kres naszej nieświadomości.
Faktem jest, że nikt nie staje się świadomym rodzicem z dnia na dzień. Świadome wychowanie dzieci jest trwającą przez całe życie co- dzienną praktyką uważnego obserwowania własnej nieświadomości. Za każdym razem, gdy uświadamiamy sobie choćby najmniejszy element naszej nieświadomości, zachodzi energetyczna przemiana. Kiedy przyłapujemy się na takim nieświadomym momencie i jesteśmy w stanie oddzielić się od tego, co widzimy, poszerzamy naszą świadomość.
Jasność umysłu i ducha posiada swoją cenę. Wszyscy mamy do zintegrowania nieświadomy materiał, nagromadzony przez wiele pokoleń. Jednak nieświadomość w swojej naturze nie może zostać stłumiona. Bez względu na to, czego chce świadomość, nieświadomość i tak podąża swoim rytmem. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wkrada się w nasze nawyki, myśli, emocje i codzienne funkcjonowanie. Jesteśmy w stanie zintegrować ją tylko wtedy, gdy zauważamy, jak odzwierciedla się w lustrze, którym jest dla nas dziecko.
Podsumowując ten rozdział, pragnę jeszcze raz upewnić się, że jest dla nas jasne, iż świadomość i nieświadomość nie są dwoma przeciwstawnymi biegunami, czy też przeciwnymi końcami jakiegoś spektrum. Nieświadomość nie jest naszym wrogiem. Przeciwnie, jest płaszczyzną, na której wyrasta świadomość, o ile zechcemy jej na to pozwolić. Świadomość zaś nie jest celem, do którego się dociera. To, że staniemy się bardziej świadomi nie oznacza, że już nie będziemy doświadczać chwil nieświadomości. Świadome życie jest nieustannie rozwijającym się procesem. Nikt nie jest całkowicie świadomy. Możemy być świadomi w jednym aspekcie naszego życia, a w drugim już nie – działać świadomie w jednej chwili, a w kolejnej nie. Stawać się świadomym to być świadkiem nieświadomości, która stopniowo zdaje sobie z tego sprawę. Z tego powodu nie ma potrzeby traktować nieświadomości, jakby była czymś strasznym. Nie ma w niej nic przerażającego. Ona jest cenną bramą do naszego rozwoju i stawania się pełnym człowiekiem.
Rozdział 3
Uwolnij dzieci od potrzeby twojej aprobaty
Chociaż zazwyczaj nie jesteśmy tego świadomi, przywiązujemy dzieci do siebie, a właściwie do naszej aprobaty dla ich zachowań. Sprawiamy tym samym, że one stają się niewolnikami naszej oceny ich postępowania. Albo wciąż nie dajemy im naszej zgody, albo uzależniamy je od niej.
Czy możesz sobie wyobrazić, jak musi czuć się dziecko, głodne twojej aprobaty i pełne lęku przed jej brakiem? Zapewne czułoby się zupełnie inaczej, gdyby wiedziało, że rodzice bezwarunkowo je akceptują i szanują.
Każde dziecko wie, że swoim zachowaniem może niekiedy napytać sobie biedy, ale to nie to samo co brak poczucia, że jest akceptowane i szanowane za to, kim jest. Dlatego to takie ważne, abyśmy jako rodzice uwolnili się od iluzji, że to do nas należy aprobowanie tego, kim są nasze dzieci. Kim jesteśmy, żeby je osądzać? One muszą czuć i wiedzieć, że przez samo bycie na tej planecie, mają prawo do uznania tego, kim w istocie są. To nie my nadajemy im to prawo. Już choć- by tylko dlatego, że oddychają, mają przywilej otwarcie wypowiadać swoje zdanie, wyrażać swoje uczucia i ucieleśniać swojego ducha. Te prawa przynależą im z racji urodzenia.
Być może niektórych zaskoczy to, iż zarówno brak aprobaty, jak i sama aprobata, stanowi swoisty rodzaj kontroli. Podczas gdy chwalimy swoje pociechy czy świętujemy ich sukcesy, niepostrzeżenie wkrada się w naszą relację nuta aprobaty, bądź dezaprobaty, a to bardzo szybko wpływa na sposób, w jaki dzieci zaczynają postrzegać swoje prawdziwe ja.
Bez względu, czy dzieci mają uzdolnienia artystyczne, naukowe, podejmują wyzwania, są sportowcami, muzykami, marzycielami, czy introwertykami, nie powinno to wpływać na sposób, w jaki je postrzegamy. W szerszym aspekcie, nie do nas należy, by aprobować lub potępiać to, czy nasze dzieci są religijne, jakiej są orientacji seksualnej, kogo poślubiają, czy są ambitne i czy przejawiają mnóstwo innych cech. O ile samo zachowanie dziecka może być poddawane kształtowaniu, by mogło zestroić się ze swoim podstawowym ja, jego istota – to kim jest – musi być bezwarunkowo uznana i szanowana.
Kiedy dzieci decydują się zmienić wyznawaną religię, kiedy zamierzają wybrać inny zawód, niż byśmy sobie tego życzyli, kiedy mają homoseksualną orientację, czy biorą ślub z człowiekiem innej rasy, nasza reakcja na te wybory stanowi barometr tego, na ile jesteśmy świadomi. Czy potrafimy przyznać, że dzieci zawsze mają prawo manifestować własną wewnętrzną istotę na swój unikalny sposób?
Nasze dzieci potrzebują dorastać ze świadomością, że to, kim są jest warte zachwytu i celebracji. Pewnie większość rodziców zaoponuje i powie, że przecież docenia i wychwala swoje pociechy. W końcu, czyż nie świętuje ich urodzin, nie zabiera do kina, nie kupuje prezentów, albo nie wydaje fortuny w sklepie z zabawkami? Jeśli to nie jest celebrowanie istnienia dziecka, to co nim jest?
Różnica polega na tym, że zbyt często odnosimy się do tego, co robią nasze dzieci, a nie do tego, kim są. Celebrowanie istoty dziecka oznacza pozwolenie mu na istnienie, bez usidlania go naszymi oczekiwaniami.
Esencja naszych dzieci – bez względu na to, w jaki sposób się przejawia – jest czysta i pełna miłości. Kiedy okazujemy jej szacunek, dzieci ufają, że rozumiemy, iż ich wewnętrzny świat jest dobry i wartościowy, bez względu na to, jak wyraża się na zewnątrz. Jeśli potrafimy pozostać w kontakcie z ich esencją i utrzymać go w tych momentach, kiedy ich zewnętrzny świat rozpada się na kawałki, przekazujemy im komunikat, że same w sobie są kimś o ogromnej wartości.
Oto kilka sposobów, jak możesz przekazać dzieciom, że akceptujesz je za to, kim są, a nie za to, co robią:
Kiedy odpoczywają, mówisz im, jak bardzo je doceniasz.
Siedzą, a ty mówisz, jak bardzo się cieszysz, że możesz przebywać w ich towarzystwie.
Spacerują po domu, a ty zatrzymujesz je i mówisz – Dziękuję, że jesteście w moim życiu.
Trzymają cię za rękę, a ty mówisz, jak uwielbiasz trzymać ich dłonie. Budzą się rano i znajdują liścik, w którym piszesz, jak bardzo czujesz się błogosławiony (–a) za każdym razem, kiedy na nie patrzysz.
Odbierasz je ze szkoły i mówisz, jak bardzo się za nimi stęskniłaś. Uśmiechają się, a tym mówisz, że robi ci się ciepło na sercu.
Całują cię, a ty mówisz, że uwielbiasz przebywać w ich obecności. Nieważne, w jakim wieku są dzieci – one potrzebują czuć, że zachwyca cię sam fakt ich istnienia. Potrzebują wiedzieć, że nie muszą robić niczego, żeby zasłużyć na twoją niepodzielną uwagę. Zasługują na to, żeby czuć, iż tylko dlatego, że się urodziły, uzyskały prawo, żeby je uwielbiać.
Dzieci, które dorastają z poczuciem, „że wszystko jest z nimi w porządku”, stają się dorosłymi, którzy już zawsze niosą w sobie pamięć i znak tego wewnętrznego połączenia, a tym samym pewności i emocjonalnej siły. Wcześnie dowiadują się, że w związkach z innymi, to ich duch liczy się najbardziej i właśnie tym będą się kierować w dalszym życiu. A kiedy działają w oparciu o tę prawdziwą łączność, nie muszą szukać zewnętrznego uznania ani pochwał, tylko celebrują to kim już są, ponieważ wiedzą, że są ważne i wartościowe.
KLUCZEM JEST AKCEPTACJA
Akceptacja dzieci takimi jakie są, wymaga głębokiego zaufania i rezygnacji z naszych pomysłów „kim powinny” być – zaufania, które przypomina rodzaj psychicznej śmierci – oraz wejścia w stan czystej jedności z nimi, w taki sposób, byśmy mogli reagować na nie tak, jak tego potrzebują.
Kiedy umiera nasze „stare ja” (wszystko to, co do tej pory wiedzieliśmy o sobie), mamy szansę narodzić się na nowo wraz z rozwijającym się duchem naszego dziecka. Aby tak się stało, wszystko co musimy zrobić, to poddać się tej nieustannie zmieniającej się przygodzie, jaką jest rodzicielstwo. Nasze dzieci poprowadzą nas tą drogą. Dlatego właśnie wychowywanie dziecka stwarza najlepszą okazję do zmiany. Jeśli jesteśmy na to otwarci, ono staje się naszym mistrzem i przewodnikiem.
W jaki sposób się to odbywa, możemy zobaczyć na przykładzie Anthony’ego i Tiny, którzy od wielu lat borykali się z trudnościami w nauce swojego syna. Sami byli bardzo ambitni i nie mogli pogodzić się z faktem, że ich dziecko nie radzi sobie z nauką. Tego typu trudności nie ograniczały się tylko do problemów w szkole, ale obejmowały także kłopoty z utrzymywaniem kontaktów z rówieśnikami oraz z życiem w ogólnym tego słowa znaczeniu. Chłopiec bardzo odbiegał od wyobrażeń swoich rodziców. Chociaż Anthony był świetnym graczem w tenisa i entuzjastą jazdy na rowerze, Sean nienawidził zajęć na świeżym powietrzu i przerażały go owady. Wolał gry komputerowe lub czytanie w swoim pokoju.
Anthony’ego drażniła dziwaczna osobowość syna. Codziennie traktował go z pogardą i patrzył na niego z góry. Tina, matka chłopca, energiczna pani adwokat, uważała, że mężczyźni powinni być silni i dominujący. Dlatego irytowała ją i złościła niepewność syna. Chciała, aby był bardziej męski, ćwiczył na siłowni, nosił modne ciuchy i spotykał z dziewczynami, mimo że chłopak nie czuł się pewnie w ich towarzystwie.
Czas egzaminów i odrabiania pracy domowej były najbardziej stresującymi momentami w życiu chłopca oraz źródłem nieustannych konfliktów. Sean wyraźnie nie radził sobie z ogólnymi wymaganiami w szkole – a to było coś, czego rodzice nie byli w stanie zaakceptować. Choć każde z nich miało inne podejście do wychowania, oboje zachowywali się bardzo niestosownie wobec syna: wyzywali go, kpili i krzyczeli. Wyśmiewali też jego brak zdolności do przyswajania wiedzy. Nie pozwalali mu nawet spokojnie zjeść posiłku, dopóki nie opanował danego zagadnienia. Kiedy z nimi rozmawiałam, wciąż podkreślali – Nasz syn wcale nie jest opóźniony. Nie jest jednym z tych, którzy uczą się w szkołach specjalnych.
W ich domu codziennie dochodziło do kłótni. Anthony i Tina byli już tak zdesperowani, że w końcu wzajemnie zaczęli się obwiniać i w rezultacie oddalać od siebie. Nie zdziwiłam się, kiedy donieśli, że postanawiają się rozwieść. Nie zaskoczył mnie też powód, jaki podali. – Nie możemy zaakceptować zachowania Seana. On wbija klin między naszą miłość. Nie potrafimy sobie z nim poradzić. Ten chłopak doprowadza nas do szału.
Kiedy Anthony i Tina powiedzieli synowi, że rozstają się z jego powodu, mieli nadzieję, iż to wstrząśnie nim na tyle, by skłonić go do zmiany zachowania. Obciążając syna za własne cierpienie, naprawdę wierzyli, że gdyby nie on, nadal byliby szczęśliwym małżeństwem. Choć traktowali jego zachowanie jako osobisty policzek, w rzeczywistości było to bolesne przypomnienie o ich własnej porażce jako pary. Sean natomiast, przyzwyczajony, że to on jest przyczyną cierpienia rodziców, zwyczajnie odgrywał rolę „tego złego”. Dopiero gdy Anthony i Tina zrozumieli, że ich negatywne nastawienie brało się z braku akceptacji syna, rozpoczęli proces transformacji – proces, który wymagał konfrontacji z lękiem, że ich syn jest inny, niżby chcieli. Gdy zdali sobie sprawę ze swoich nieuświadomionych dotąd wzorców, zaczęli zauważać, jak bardzo przerzucali je na syna, który po prostu je odzwierciedlał, a tym samym prowokował jeszcze więcej problemów.
Kiedy Anthony i Tina uświadomili sobie, w jaki sposób narzucali synowi własny punkt widzenia, zaczęli zajmować się rzeczywistym problemem – ich związkiem. Po wielu bolesnych miesiącach pracy nad uzdrowieniem małżeństwa, byli w stanie uwolnić Seana od dźwigania ich bólu.
Choć możemy nie wyrażać aprobaty dla jakiegoś zachowania, zawsze musimy wyraźnie i całkowicie akceptować prawo naszych dzieci do bycia takimi, jakie naprawdę są w swojej istocie. Akceptowanie dzieci umożliwia nam wychowywanie bez osądzania oraz traktowanie ich z neutralnym podejściem. Odnoszenie się do nich tak, jak tego potrzebują – zamiast w sposób, który odzwierciedla nasze przeszłe uwarunkowania – wymaga jednoznacznego poddania się mądrości tego, kim są, kim mają się stać i czego w tym procesie mogą nas nauczyć o nas samych.
AKCEPTACJA TO NIE BIERNOŚĆ
Akceptację często uważa się za coś pasywnego. To jednak wielkie nieporozumienie. Akceptacja nie jest intelektualną decyzją. Ona musi angażować całe nasze serce i umysł. Chcę podkreślić, że akceptacja nie jest czymś biernym – to wysoce aktywny, intensywny i żywy proces.
Pozwólcie, że pokażę jak wygląda akceptacja w praktyce, na podstawie historii Johna i Alexis oraz ich syna Jake’a, który dorastał w sposób odbiegający od „typowego” zachowania rówieśników. Jake był cichym dzieckiem o artystycznych zamiłowaniach. Nie lubił sportu, ani głośnych gier komputerowych. Wolał sztukę i taniec. Już kiedy był małym chłopcem, znalazł się pod ostrzałem krytyki swoich rówieśników. Rodzicom przyszło wtedy do głowy, że być może ich syn jest gejem, chociaż nie chcieli klasyfikować go w ten sposób tylko dlatego, że przejawiał bardziej typowe cechy kobiece, niż męskie. Mimo, iż czasem marzyli, aby ich syn był, jak inni chłopcy, starali się nie okazywać swoich obaw. Pielęgnowali jego zamiłowanie do muzyki i tańca, a w miarę, jak obserwowali jego rozwój, Jake wyrastał na miłego i wrażliwego mężczyznę – takiego, jakim miał się stać.
Gdyby okazało się, że ich syn jest gejem, John i Alexis chcieli, aby on sam tak się określił. Postrzegali bowiem jego seksualność jako jedną z wielu wspaniałych przejawów jego istoty i nie było to dla nich żadną tragedią Kiedy rówieśnicy traktowali Jake’a w bardzo przykry sposób, rodzice nie starali się zmniejszyć jego bólu, ale pomagali mu go wytrzymać i być z nim.
Gdy chłopiec dorastał, John i Alexis celowo starali się otaczać go ludźmi o zarówno hetero, jak i homoseksualnej orientacji. Chcieli, aby miał poczucie, że w momencie, gdy zdecyduje się odsłonić swoje preferencje, będzie miał wokół siebie ludzi, którzy go akceptują. Jake, w końcu otwarcie ujawnił swoje skłonności. Rodzice bez słowa otworzyli na niego serce. Ponieważ od samego początku akceptowali go takim jaki był, mógł rozwijać swoje prawdziwe ja, bez poczucia winy, osądzania, czy warunkowania. Cała rodzina celebrowała jego życie takie, jakie jest.
Oto dom, w którym nie chciano, aby syn realizował oczekiwania, czy fantazje rodziców, albo spełniał czyjeś marzenia. John i Alexis nie wykorzystali dziecka do uzdrawiania swoich ran, ani wzmacniania własnego ego. To, kim Jake był w istocie, wyraźnie różniło się od ich esencji, co jednak wcale nie przeszkadzało go kochać.
Zdolność do tworzenia autentycznej i wypełnionej miłością przestrzeni pomiędzy nami i naszymi dziećmi, pomaga rozwijać wspaniałą wspólnotę i więź.
W WYCHOWANIU NIE STOSUJ RUTYNY I STEREOTYPÓW
Jeśli potrafisz uszanować wyłaniającą się przed dzieckiem jego własną ścieżkę życia, nauczysz go pielęgnować wewnętrzny głos, a jednocześnie szanować głosy innych. To wzmocni jego zdolność do wchodzenia w związki z ludźmi w sposób, który odzwierciedla zdrową współzależność. Ponieważ ścieżka każdej osoby, ujawnia się na swój własny, wyjątkowy sposób, nie ma tu miejsca na toksyczne więzy z innymi. To wyposaża dzieci na dorosłe życie, w którym zdrowa współzależność jest znakiem udanych związków intymnych.
Akceptowanie dzieci wymaga uwolnienia się od niezdrowych scenariuszy życiowych i indywidualnego podejścia do każdego dziecka. Kiedy zestrajasz się z jego wyjątkową esencją, zdajesz sobie sprawę, że daremne są próby wychowywania według ustalonego szablonu. Każde dziecko wymaga od ciebie czegoś innego. Niektórym potrzebny jest łagodny i delikatny rodzic, podczas gdy innym – bardziej asertywny, a nawet bezkompromisowy. Kiedy już zaakceptujesz podstawową naturę swojego dziecka, możesz dopasować styl wychowania do jego charakteru i temperamentu. Aby tego dokonać, należy porzucić fanta- zje o sobie, jako rodzicu określonego rodzaju, a zamiast tego rozwijać się w kierunku bycia takim rodzicem, jakim musisz być dla dziecka, które masz przed sobą.
Zanim zostałam mamą, miałam wizję tego, kim będzie moje dziec- ko. Kiedy okazało się, że urodziła się dziewczynka, zaczęłam mieć wobec niej niezliczone oczekiwania. Oczywiście pomyślałam, że na pewno będzie miała wszystkie moje pozytywne cechy – że będzie łagodna, delikatna i uzdolniona artystycznie, oraz że będzie niewinna i całkowicie uległa.
Kiedy duch mojej córki zaczął się rozwijać, zdałam sobie sprawę, że wcale nie spełnia moich oczekiwań. Owszem, jest delikatną dziewczynką, ale na swój żywy i asertywny sposób. Nieraz bierze sprawy w swoje ręce. Potrafi być niesforna i uparta. Nie jest uzdolniona artystycznie. Nie jest taką marzycielką jak ja – cechuje ją raczej logiczne i praktyczne myślenie. Nie ma charakteru łatwowiernego niewiniątka, jest cwana i bystra. Przede wszystkim jednak, nie stara się wszystkich zadowolić, co ja robiłam często w dzieciństwie. Jest tym, kim jest, bez przepraszania za to, że żyje.
Akceptacja wyjątkowości córki, która znalazła się w moim świecie, było nie lada wyzwaniem. Musiałam przewartościować swoje oczekiwania wobec niej i porzucić własne fantazje. Przez długi czas byłam tak bardzo przywiązana do myśli kim powinna być, że długo nie mogłam uwierzyć, iż jest taka, jaka jest. Przyjęcie faktu, że to właśnie ona jest córką, którą zostałam pobłogosławiona, okazało się trudniejsze, niż samo radzenie sobie z nią i jej wychowaniem. Czy nie jest tak w przypadku większości rodziców? Często największą przeszkodą, którą musimy przekroczyć jest raczej odpuszczenie naszych oczekiwań, niż rzeczywistość sama w sobie.
Kiedy akceptujemy dzieci za to, kim są, nieraz błędnie wierzymy, że oznacza to bierne pozwalanie im na kontynuowanie zachowania, które może być destrukcyjne. Ja jednak nie tak rozumiem bierność. Chodzi mi raczej o pełne przyjęcie istoty naszych dzieci – tego kim są z natury. Akceptacja jest fundamentem, a dopiero potem przychodzi dostosowywanie ich zachowania, aby było zgodne z esencjonalnym bytem.
Jeśli dzieci zachowują się w sposób, który uważamy za ”zły”, ponieważ na przykład są nieposłuszne, właściwą reakcją jest stanowczość i zdecydowanie. Jeżeli są „niedobre”, bo nie radzą sobie z bolesnymi emocjami, musimy jednak okazać wyrozumiałość i zrozumienie. Jeśli chcą naszej uwagi i potrzebują bliskości, być może będziemy musieli wykazać się dobrocią i troskliwością. Kiedy z kolei jesteśmy zbyt troskliwi i nie wykształciliśmy w nich niezależności, będziemy musieli pomóc im nauczyć się, jak być z siebie zadowolonym i czuć się dobrze z samym sobą. Kiedy dzieci chcą pobyć w samotności, musimy dać im przestrzeń i uszanować pragnienie odosobnienia. Jeśli z kolei są rozkrzyczane i rozbrykane (gdy na to pora), musimy pozwolić im upajać się tą radością bez przeszkód. Jeżeli natomiast są hałaśliwe i chcą się bawić, zamiast odrabiać pracę domową, musimy je utemperować oraz sprowadzić do stanu skupienia i uwagi.
Akceptowanie naszych dzieci może wyrażać się poprzez jedno z poniższych stwierdzeń:
Akceptuję to, że moje dziecko jest inne.
Akceptuję to, że moje dziecko jest ciche. Akceptuję to, że moje dziecko może być uparte.
Akceptuję to, że mojemu dziecku trzeba czasu, nim przekona się do pewnych rzeczy czy ludzi.
Akceptuję to, że moje dziecko jest przyjazne. Akceptuję to, że moje dziecko szybko się denerwuje.
Akceptuję to, że moje dziecko lubi sprawiać przyjemność ludziom. Akceptuję to, że moje dziecko opiera się zmianom.
Akceptuję to, że moje dziecko obawia się nowych ludzi.
Akceptuję to, że moje dziecko może niewłaściwie się zachowywać. Akceptuję to, że moje dziecko jest kapryśne.
Akceptuję to, że moje dziecko jest łagodne. Akceptuję to, że moje dziecko jest płochliwe. Akceptuję to, że moje dziecko jest nieśmiałe. Akceptuję to, że moje dziecko lubi rządzić.
Akceptuję to, że moje dziecko jest nieposłuszne i pyskate. Akceptuję to, że moje dziecko nie jest typem lidera.
Akceptuję to, że moje dziecko jest emocjonalne i wybuchowe. Akceptuję to, że moje dziecko ma trudności w nauce.
Akceptuję to, że moje dziecko nie ma takiej motywacji i nie dąży z taką determinacją do celu, jak większość innych dzieci.
Akceptuję to, że moje dziecko kłamie, kiedy jest pod presją. Akceptuję to, że moje dziecko potrafi dramatyzować.
Akceptuję to, że mojemu dziecku trudno jest usiedzieć w jednym miejscu.
Akceptuję to, że moje dziecko ma swój własny styl bycia. Akceptuję to, że moje dziecko jest jedyną w swoim rodzaju osobą. Akceptuję to, że moje dziecko dla swojego rozwoju potrzebuje wyraźnych granic.
BĘDZIESZ AKCEPTOWAĆ SWOJE DZIECKO TYLKO W TAKIM STOPNIU, JAK AKCEPTUJESZ SIEBIE
Pełna uznanie dzieci takimi jakie są, pociąga za sobą jeszcze jeden aspekt – akceptowanie tego, jakiego rodzaju rodzicem musimy być dla konkretnego dziecka.
Kiedy już przyjęłam, że moja córka jest o wiele bystrzejsza, niż sądziłam, byłam w stanie zmienić swoje podejście do niej. Nadszedł czas, by traktować ją jak mądrą dziewczynkę, którą jest, a nie jak małą pannę–niewiniątko, którą miałam nadzieję, że będzie. Nauczyłam się myśleć z wyprzedzeniem i szybko reagować na jej zachowanie, aby nie żywić urazy, że nieraz sprawia, iż czuję się bezsilna. Córka często była w stanie mnie przechytrzyć, ale kiedy w końcu widziałam, jak bardzo jest sprytna, zawczasu byłam w stanie udaremnić jej zręczne manipulacje. Teraz jestem bardzo wdzięczna, że odpuściłam sobie pragnienie bycia rodzicem z moich marzeń, a stałam się taką mamą, jakiej ona potrzebuje.
Nasza umiejętność akceptacji dzieci, wiąże się bezpośrednio ze zdolnością akceptacji siebie – zarówno tego, kim jesteśmy obecnie, oraz tego kim możemy się stać. Jak możemy mieć nadzieję, że wychowamy dzieci na samodzielnie myślących ludzi wolnego ducha, jeśli sami nie posiadamy takich cech? Jak możemy wychować niezależne, autonomiczne dziecko, jeśli sami tacy nie jesteśmy? W jaki sposób możemy wychować zdrowego duchowo człowieka, jeśli w dużej mierze odrzucamy siebie i tłumimy własną duszę?
Poniżej wymienię kilka obszarów, w których wciąż sama uczę się akceptować siebie:
Akceptuję to, że najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem rodzicem.
Akceptuję to, że mam ograniczenia oraz wiele wad i to jest w porządku. Akceptuję to, że nie zawsze znam właściwe rozwiązanie.
Akceptuję to, że często wstydzę się przyznać do własnych błędów. Akceptuję to, że często dużo łatwiej tracę równowagę, niż kiedykolwiek
zdarzyło się to mojemu dziecku.
Akceptuję to, że wychowując dziecko, potrafię być samolubna i bezmyślna.
Akceptuję to, że jako rodzic nieraz popełniam błędy.
Akceptuję to, że nie zawsze wiem, jak odpowiedzieć dziecku i zareagować na to z czym przychodzi.
Akceptuję to, że niekiedy mówię i zachowuję się niewłaściwie wobec mojego dziecka.
Akceptuję to, że od czasu do czasu jestem zbyt zmęczona, aby rozsądnie myśleć.
Akceptuję to, że niekiedy jestem zbyt zajęta, aby być obecna z moim dzieckiem.
Akceptuję to, że robię co w mojej mocy i że tyle wystarczy. Akceptuję moją niedoskonałość i moje niedoskonałe życie. Akceptuję swoje pragnienie władzy i kontroli.
Akceptuję swoje ego.
Akceptuję swoją tęsknotę za świadomością, chociaż często sabotuję siebie kiedy jestem bliska tego stanu.
Jeśli nie potrafimy zaakceptować naszych dzieci, to prawdopodobnie dlatego, że one wciąż otwierają w nas stare rany, zagrażając przywiązaniu do ego, którego wciąż kurczowo się trzymamy. Dopóki nie zajmiemy się powodami, dla których nie jesteśmy w stanie przyjąć dzieci dokładnie takich, jakie są, już zawsze będziemy chcieli je kształtować, kontrolować, czy panować nad nimi, albo pozwolimy, by to one zdominowały nas.
Należy zdać sobie sprawę, że wszelkie przeszkody na drodze do pełnej akceptacji dzieci mają swoje źródło w naszych przeszłych uwarunkowaniach. Rodzic, który nie potrafi w pełni zaakceptować wspaniałości własnej istoty, nigdy nie będzie w stanie zaakceptować unikalnej natury swoich dzieci. Uznanie i celebracja dzieci, zawsze idzie w parze z akceptacją samych siebie. Będziemy szanowali dzieci tylko w takim stopniu, w jakim sami szanujemy siebie.
Jeśli sami przyjęliśmy i żyjemy z mentalnością ofiary, prawdopodobnie powiemy – O tak, akceptuję to, że moje dziecko jest i zawsze będzie nieposłuszne. Tyle, że to nie żadna akceptacja, a raczej rezygnacja. Z kolei mentalność zwycięzcy i twierdzenie – Akceptuję to, że moje dziecko jest geniuszem – to również nie akceptacja, a zwykła megalomania.
Kiedy wpływamy na dzieci tak, aby spełniały nasze oczekiwania, w istocie sprzeciwiamy się temu, kim są, a to zawsze zasiewa ziarna przyszłych dysfunkcji. Z drugiej strony akceptowanie dzieci takimi, ja- kie są w każdej chwili, przynosi uczucie wyzwolenia, ulgi i wewnętrznej wolności. Gdy już nie definiujemy siebie przez pryzmat potrzeby kontroli, wkraczamy w empatię. Wychodząc od tego, kim są nasze dzieci, a nie co sobie wyobrażamy, jesteśmy w stanie pomóc im kształtować siebie zgodnie z tym, kogo odkrywają w głębi swojej istoty.
Oczywiście kiedy mówię – „kogo w sobie odkrywają”, należy pamiętać i brać pod uwagę, że to jest płynne. Nieraz zapominamy, że dzieci nie są jeszcze trwale ukształtowanymi jednostkami, ale wciąż rozwijającymi się istotami, które stale się zmieniają. Jeśli sami sztywno trzymamy się własnego poczucia siebie i nie potrafimy dostrzec w sobie wciąż rozwijających się aspektów, z pewnością tak samo będziemy odnosić się do dzieci. Będziemy w zawężony sposób określać kim są, a będzie to tylko ego, które definiuje inne ego i reaguje na nie w sztywny i wypaczony sposób. Dlatego właśnie wciąż popełniamy błędy. Większość z nas nie ma świadomości kim teraz są jego dzieci, nie mówiąc o tym, żeby pozwolić, by z chwili na chwilę pojawiało się w nich coś nowego.
Aby uwolnić się od stereotypów, musimy naprawdę wejść w chwilę obecną i reagować na dzieci z całkowitą otwartością. Musimy wciąż pytać siebie – Czy naprawdę wiem, kim jest moje dziecko? Czy jestem w stanie stworzyć w sobie przestrzeń, aby dzień po dniu poznawać je na nowo?
To wymaga od nas wewnętrznej ciszy, gdy będziemy przebywać w jego obecności oraz uwolnienia się od wszelkich zakłóceń i zestrojenia z nim w stanie szczerego zaciekawienia i zachwytu.
Rozdział 3
Cios w nasze ego
Obdarowanie dzieci akceptacją, na którą zasługują, odkryje przed tobą skarb duchowej tradycji – szansę na wyjście poza własne ego. Oczywiście będąc rodzicem, trudno nie być egotyczną osobą. Przez sam fakt powiedzenia – „to jest moje dziecko” – wchodzimy w stan ego. W istocie, rzadko kiedy nie jesteśmy w ego, jeśli chodzi o nasze dzieci, ponieważ niczego nie traktujemy bardziej osobiście, niż to, jak radzą sobie w szkole, jak wyglądają, z kim biorą ślub, gdzie mieszkają i czym się zajmują. Tylko niewielu rodziców jest w stanie pozwolić dzieciom żyć swoim życiem, bez postrzegania ich jako przedłużenie własnego ego.
Zapytałam kiedyś grupę rodziców, dlaczego mają dzieci. Oto nie- które z odpowiedzi, które usłyszałam – Chciałem doświadczyć tego stanu. Kocham dzieci. Chciałam zostać matką. Chciałem mieć rodzinę. Chciałam wszystkim udowodnić, że mogę być dobrą matką. W każdym z powyższych stwierdzeń powód posiadania dzieci wiąże się z ego. Bez wątpienia dotyczy to wielu z nas.
Rodzicielstwo to podróż, która na ogół rozpoczyna się od wysokiego poziomu egotycznego narcyzmu – energii, którą wnosimy do naszej relacji z dzieckiem. W rezultacie bez trudu, choć w wielu przypadkach – nieumyślnie, wpadamy w pułapkę wykorzystywania dzieci, do zaspokojenia niektórych własnych potrzeb. Jednocześnie łudzimy się, że jesteśmy czuli, kochający, troskliwi i dajemy z siebie wszystko. Używa- my obecności dzieci, by uleczyć swoje własne zranienia. Wykorzystujemy je, popychając do odgrywania pewnych ról w rodzinie, które do nich nie należą. Dzięki nim chcemy podnieść poczucie własnej wartości i wreszcie wykorzystujemy je, by wzmocnić złudzenie swojego wpływu na świat. Trudno nam uwierzyć, że wielu z nas zostaje rodzi- cami, aby przynajmniej w części, zaspokoić własne pragnienie. Dopóki nie uświadomimy sobie, jak mocno kieruje nami ego i stopniowo nie uwolnimy się od tego utożsamienia, będziemy wychowywać dzieci, tkwiąc w fałszywym stanie bycia, co sprawi, że nie będziemy w stanie skontaktować się z ich prawdziwym ja.
JAK FUNKCJONUJE EGO?
Nasze ego to inaczej ślepe przywiązanie do tego, jak sami siebie postrzegamy – obraz siebie, który mamy we własnej głowie. Cały nasz sposób myślenia, emocje i zachowania, zakorzeniony jest w tym obrazie.
Aby lepiej zrozumieć ego, przypomnij sobie, jak wspominałam wcześniej, że kiedy sugeruję rodzicom, iż to oni muszą się zmienić, jeśli ma się poprawić zachowanie dzieci, twierdzą, że się mylę. Potem przedstawiają najróżniejsze wytłumaczenia, dlaczego ich relacja z dziećmi jest taka jaka jest.
Trudno nam przyjąć, że to być może jakaś część nas przyczynia się do naszych negatywnych doświadczeniach życiowych i wolimy raczej prze- nieść odpowiedzialność za swoją sytuację na ludzi lub czynniki świata zewnętrznego. Kiedy wszystko co o sobie wiemy, to obraz jaki mamy w głowie, wtedy myśl, że musimy coś zmienić, zagraża naszej tożsamości. Dlatego właśnie tak stanowczo się bronimy i na próżno mamy nadzieję, że to inne osoby w naszym życiu powinny się zmienić.
Ego działa zawsze wtedy, gdy jesteśmy przywiązani do jakiegoś wzorca myślowego albo systemu przekonań. Często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, dopóki coś nie poruszy nas na poziomie emocjonalnym. Kiedykolwiek jesteśmy pod wpływem złości, potrzeby kontroli, dominacji, smutku, niepokoju, poczucia, że „mamy rację”, czy często nawet wtedy, gdy biorą górę pozytywne emocje takie jak szczęście – jesteśmy w stanie ego. Kiedy działamy z nieugiętej pozycji „posiadania racji”, wnosimy do naszej rzeczywistości już sformułowane założenia, pomysły i osądy. Jeśli dana sytuacja, czy osoba nie poddaje się naszej woli, reagujemy tak, by przejąć kontrolę lub dominować.
Żyjąc w egotycznym stanie, nie jesteśmy w stanie zobaczyć innych takimi, jacy są – ich prawdziwej istoty i esencji. Klasycznym tego przy- kładem jest Stuart, którego syn, Samuel, był energicznym, pełnym życia młodym mężczyzną i dobrze radził sobie ze wszystkim, czego się podjął.
Samuel przejawiał szczególne zdolności aktorskie i bardziej, niż czegokolwiek innego, pragnął pójść do szkoły teatralnej. Stuart jednak nie wyrażał na to zgody. Był imigrantem w pierwszym pokoleniu i przez całe życie najmował się do dorywczych, mało płatnych, fizycznych prac, co spowodowało, że wszystko, czego pragnął, to aby jego syn cieszył się bezpieczeństwem stałego zajęcia, a nie zajmował aktorstwem, z całą niepewnością i nieprzewidywalnością tego zawodu.
Kiedy nadszedł czas składania dokumentów, Samuel chciał wybrać taką szkołę, w której programie znajdowały się zajęcia teatralne. Niestety ojciec mocno upierał się przy wyborze szkoły biznesowej. Co- dziennie dochodziło między nimi do kłótni. W końcu Stuart zagroził, że jeśli Samuel złoży dokumenty do szkoły teatralnej, nie będzie mu pomagał w opłacaniu czesnego i wykluczy ze swojego życia na zawsze. Widząc, ile jego decyzja znaczy dla ojca, Samuel ustąpił. Ponieważ był zdolnym człowiekiem, został przyjęty do Columbia’s Business School i wszedł na drogę obiecującej kariery.
Pomimo, że mężczyzna sam podjął decyzję, aby zrezygnować z kariery aktorskiej, czuł żal do ojca, że ten zniszczył jego pasję. Styl życia, na który pozwalała praca w korporacji, nie zrekompensowała radości ducha i poczucia sensu, którą Samuel czuł zawsze na scenie. Dla niego, to aktorstwo było prawdziwym powołaniem – ekspresją jego esencji i wyrazem prawdziwej natury. Teraz jednak, uwiązany czesnym i studenckim kredytem miał małe szanse na zmianę szkoły.
Stuart wychowywał Samuela z pozycji czystej projekcji. Źródłem jego lęku, który wiązał się z wyborem przez syna takiego, a nie innego zawodu, był emocjonalny wzorzec, który nosił w sobie, a który głosił, że „niepewność jest zła”. Trawiony niepokojem, który odczuwał jako imigrant, dążył do tego, by kontrolować los syna, a przez to samemu unikać nieprzyjemnych emocji.
Tak długo, jak filary twojego ego pozostają w nienaruszonym stanie (jak w przypadku ojca Samuela), będziesz mieć trudności z prowadzeniem autentycznego życia – a jeśli sam nie będziesz autentyczny, nie pozwolisz na autentyczność swoim dzieciom. Wychowanie dzieci z pozycji ego oznacza, że żyjesz, dając sobie nieświadome pełnomocnictwo, że tylko twoja droga i twój sposób postrzegania rzeczywistości jest tym właściwym. W rezultacie nakłaniasz dzieci – jak było to w przypadku
Samuela – aby zaczęły żyć w twoim świecie i straciły szansę na prowadzenie własnego. Niestety, prawdopodobnie najbardziej kompetentny czujesz się właśnie wtedy, gdy dzieci pozostają pod twoją kontrolą i są skłonne traktować twoje słowa, jak świętą, jedyną prawdę.
Przywiązanie do ego jest maską dla naszych lęków, z których największy dotyczy poddania się tajemniczej naturze samego życia. Kiedy ego, a nie prawdziwe ja, wychodzi na pierwszy plan, nie jesteśmy w stanie nawiązać kontaktu z fundamentalnym jestestwem naszych dzieci. W rezultacie one również dorastają w oderwaniu od swojego prawdziwego ja i uczą się braku zaufania do życia. Pełne lęku podejście do życia hamuje ich ekspresję i ujawnienia prawdziwej natury. Dlatego właśnie, musimy wykroczyć poza swoje ego, co pozwoli wyłonić się naszej autentyczności, a to z kolei przywróci wolność dzieciom, by dorastały w zgodzie ze sobą.
Jeśli wykroczymy poza swoje ego i po prostu zaczniemy obserwować spontaniczny rozwój naszych dzieci, wtedy to one staną się naszymi nauczycielami. Innymi słowy – dzięki prowadzeniu autentycznego życia, przestaniemy patrzeć na nie, jak na czyste płótno, na które może- my projektować swoje wyobrażenia tego, kim powinny być. Zacznie- my postrzegać je jako cennych towarzyszy w podróży, którzy zmieniają nas w takim samym stopniu, w jakim my zmieniamy ich. Chodzi o to, czy naprawdę chcemy zstąpić z piedestału ego oraz porzucić myślenie typu: „ja wiem” i zacząć uczyć się od tych istot, które mają naturalną zdolność życia w stanie pozbawionej ego świadomości.
Prowadzić autentyczne życie, zamiast z pozycji ego, to akceptować ciągłą ewolucję, uświadamiając sobie, że zawsze przebywamy w strumieniu zmian i posuwamy się do przodu. Autentyczność wymaga od nas dotarcia do tej głębokiej, cichej części naszego wnętrza, która jest zawsze słyszalna pod powierzchnią szumu i zakłóceń wszystkiego, co właśnie teraz wydarza się w naszym życiu. Choć wspierany i prowadzony przez to, co na zewnątrz, ten autentyczny stan bycia nie potrzebuje zewnętrznego środowiska do przetrwania. Wymaga raczej synchronizacji z naszym sercem i umysłem oraz nieustannej, z chwili na chwilę, łączności z ciałem.
Kiedy żyjemy autentycznie, wciąż możemy mieć swoje związki, dom, samochód, czy inne luksusy, które są ważne dla ego (te rzeczy, których tak bardzo chciał dla syna Stuart), ale ich przeznaczenie będzie zupełnie inne. Jeżeli opieramy własne poczucie szczęścia o związek, pracę, dom, samochód, czy inne rzeczy zewnętrznego świata, jesteśmy niewolnikami ego. Jeśli jednak dzięki nim możemy realizować swój cel, jednocześnie służąc innym, rzeczy te będą sprzyjać naszemu oddaniu dla istoty własnego bytu.
Choć sposób, w jaki manifestuje się ego różni się w zależności od konkretnej osoby, jest kilka ogólnych wzorców, za którymi ono podąża, aby łapać nas w swoje sidła. Warto mieć jasny obraz, jak funkcjonują te wzorce.
EGO WIZERUNKU
Kiedy młoda matka odebrała telefon ze szkoły i usłyszała, że jej dziewięcioletni syn wdał się w bójkę z innym chłopcem, była zdruzgotana. Nie mogła uwierzyć, że jej ukochane maleństwo, stało się jednym z „tych dzieci”. Poczuła się zawstydzona i zdezorientowana. Co ma robić? Jak zareagować?
Stając w obronie syna i przy okazji swojej własnej, zaczęła obwiniać wszystkich dokoła. Kłóciła się z dyrektorem szkoły, nauczyciela- mi i rodzicami drugiego chłopca. Obstawała przy tym, że niesłusznie oskarżono jej syna. Napisała nawet w tej sprawie listy do kuratora.
Ta matka nie zdawała sobie sprawy, że jej ego potraktowało cały incydent bardzo osobiście – to wszystko o mnie – jak gdyby to jej kompetencje zostały zakwestionowane. Nie była w stanie oddzielić siebie od zachowania syna na tyle, by obiektywnie spojrzeć na to, co się wydarzyło. Sztucznie rozdmuchała całą sytuację. Potraktowała wszystko, jakby to ona została zaatakowana – jakby ona była tą osobą, która została wezwana do gabinetu dyrektora i która otrzymała naganę, że nie jest dobrym rodzicem. W rezultacie dziewięciolatek – który oczywiście powinien do- świadczyć naturalnych konsekwencji swojego zachowania i dzięki temu czegoś się nauczyć – poczuł się winny i zawstydzony zachowaniem matki.
Wielu z nas wpada w podobną pułapkę – pozwalamy, aby nasze poczucie własnej wartości zostało uwikłane w zachowania naszych dzieci. Kiedy one zachowują się w sposób, który wykracza poza gra- nice normy, czujemy się za to osobiście odpowiedzialni. Niezdolni, by odłączyć nasze ego od sytuacji, nadmiernie wyolbrzymiamy ich postępowanie.
Nikt z nas nie lubi być traktowany, jak niekompetentna osoba. Nasze ego chce, byśmy zawsze byli postrzegani jako doskonali rodzice. Za każdym więc razem, kiedy czujemy się nie tak wspaniali, jak chcielibyśmy być, ogarnia nas niepokój, ponieważ jesteśmy przekonani, że
„upadliśmy” w oczach innych. Wtedy reagujemy w sposób przesadnie emocjonalny.
EGO DOSKONAŁOŚCI
Większość z nas snuje fantazje o doskonałości, lecz to właśnie przywiązanie do takich wyobrażeń, powstrzymuje nas przed przyjęciem tego, jakie w rzeczywistości jest nasze życie.
Kiedy, na przykład, pewna matka planowała uroczystość bar micwa dla swojego syna, wydała ponad trzydzieści tysięcy dolarów na przygotowania, dopracowując każdy detal. Jednak, pomimo że zajmowała się tym przez kilka miesięcy, kiedy nadszedł oczekiwany dzień, była przerażona.
Całemu wydarzeniu towarzyszyło kilka sytuacji, które kobieta uznała za ciąg katastrof. Dzień zaczął się od nieoczekiwanej burzy z piorunami. Na szczęście była przygotowana na taką ewentualność i miała w zanadrzu specjalny namiot. Potem okazało się, że w ulicznym korku utknął didżej i spóźnił się prawie godzinę. Następnie zauważyła, że syn jest trochę podchmielony i zachowuje się hałaśliwie w obecności krewnych i wysoko postawionych przyjaciół.
Czując ogromny wstyd, kobieta była zrozpaczona – i wściekła. Choć w czasie trwania bar micwa starała się utrzymać wizerunek doskonałej matki, to natychmiast, gdy niektórzy goście opuścili imprezę, wyładowała złość na pozostałych, psując zabawę syna i zawstydzając go przed kolegami. Po tym wybuchu złości, kobieta pokłóciła się z mężem, a potem zrobiła scenę didżejowi. Ponieważ całe wydarzenie nie potoczyło się zgodnie z jej oczekiwaniami, sprawiła, że wszyscy poczuli się okropnie.
Jeśli życie nie toczy się zgodnie z naszym planem, to ponieważ czujemy się zagrożeni, reagujemy oporem i gwałtownymi emocjami. Kiedy upadają nasze wyobrażenia o tym, jak wszystko „powinno” wyglądać, ujawnia się nasza egotyczna potrzeba kontroli. Niezdolni do zaakceptowania, że nasi bliscy i samo życie nie są marionetkami, które mają poddawać się naszej woli, z uporem maniaka narzucamy każdej osobie i rzeczy pragnienie, by „wyglądały” w określony sposób. Nie widzimy, że poprzez trzymanie się wyobrażenia, że życie ma same bajkowe zakończenia, sprawiamy przykrość naszym najbliższym.
Wychowując dzieci w tradycyjny sposób zachęcamy je, by nas podziwiały, ponieważ w taki sposób sami zostaliśmy wychowani. Mamy poczucie, że aby być dobrym rodzicem, musimy być wszystkowiedzący i wszechpotężni. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że kiedy przedstawiamy siebie w ten sposób, wywołujemy w dzieciach strach i wycofanie. One patrzą na nas i widzą kogoś zupełnie poza swoim zasięgiem, co powoduje, że czują się małe i bezwartościowe. W ten sposób zasiewamy w nich przekonanie, że są „gorsze” niż my, co zniechęca je do sięgania po własne talenty i zasoby.
Kiedy dzieci postrzegają nas jako osoby, które zawsze wszystko wiedzą, zawsze proponują doskonałe rozwiązania i zawsze mają właściwą opinię, dorastają w przekonaniu, że muszą być takie same. Będąc w niezgodzie z własną niedoskonałością i opierając się przed ujawnieniem naszych wad, uczymy dzieci, aby ukrywały swoje niedociągnięcia i przesadnie przejmowały się własnymi słabościami. Jednak tym, czego one naprawdę muszą się nauczyć, jest to, że doskonałość jest ideałem głupców.
Celem życia wcale nie jest bycie nieskazitelnie „doskonałym”, jak tego próbowała matka w opisanej wyżej historii, ale by życzliwie przy- jąć swoje „doskonale ułomne” ja i pamiętać, że rzeczywistość w każdej chwili jest nieprzewidywalna. To ważne, aby uwolnić dzieci od iluzji, że zawsze „nad wszystkim panujemy”, a to powiedzie się tylko wtedy, gdy wyzwolimy siebie z przymusu bycia „doskonałym” rodzicem.
Jeżeli nie sprawia ci problemu uznawanie swoich wad i codziennych omyłek oraz robisz to w rzeczowy sposób, bez umniejszania samego siebie, pokazujesz dzieciom, że popełnianie błędów jest nieuniknione. Śmiejąc się z własnych pomyłek i chętnie przyznając do braku pewności siebie, schodzisz z piedestału nieomylności i doskonałości. Odsuwając na bok hierarchię, zachęcasz dzieci, by nawiązywały z tobą kontakt, jak człowiek z człowiekiem i dusza z duszą.
To smutne, że matka, która zorganizowała uroczystość bar micwa, nie potrafiła śmiać się z tych wszystkich rzeczy, które poszły nie tak.
Gdyby tak zrobiła, przekazałaby synowi jedną z najcenniejszych życiowych lekcji – całkowitą akceptację tego, co jest, włącznie z jego nie- właściwym zachowaniem.
A więc wszystko co musimy zrobić to dawać przykład. Kiedy dzieci zauważą, że jesteśmy w zgodzie ze sobą, to wzmocni poczucie ich własnej kompetencji. Lekko traktując własne pomyłki, wpoimy im, by nie traktowały siebie zbyt surowo i poważnie. Gdy jesteśmy gotowi zrobić z siebie głupca, próbując nowych rzeczy, przekażemy, by eksplorowały życie, nie troszcząc się zbytnio o to jak „wyglądają” i jak się „spisują”.
Zastanawiam się czy matka, która tak perfekcyjnie przygotowała przyjęcie syna, kiedykolwiek rozmyślnie zachowała się głupio w jego obecności, śpiewając i tańcząc, albo czy zrobiła coś zupełnie niepodobnego do niej, by pokazać, że i ona jest tylko człowiekiem, który popełnia błędy. To zawsze zachęca dzieci, aby wychodziły poza własną strefę komfortu i wkraczały na nieznane terytorium. Zastanawiam się, czy ta matka kiedykolwiek bawiła się z synem i jego kolegami tak, jak bawią się dzieci – nie wahając się klęczeć na kolanach i ryczeć, jak osioł, albo być księciem zamienionym w żabę.
Gdy dzieci widzą, że schodzimy na ich poziom, to balansuje wzajemną dynamikę, pozwalając im na połączenie się z nami w radosny i wolny od lęku sposób. Zastanawiam się także, czy ta matka kiedykolwiek pozwoliła sobie na to, by w obecności syna – oczywiście w granicach rozsądku – potknąć się, upaść, coś złamać, pogiąć, pobrudzić, płakać i pleść głupstwa, zamiast próbować ukryć te aspekty swojego człowieczeństwa. Czy kiedykolwiek pokazała, że dla niej to w porządku, gdy dom nie jest doskonale wysprzątany, paznokcie świetnie wypielęgnowane, a makijaż – niekoniecznie doskonały? Kiedy tak robimy, pokazujemy dzieciom, że wcale nie muszą być perfekcyjne, a „dość dobrze” to coś, co w zupełności wystarczy.
Wyświadczamy wielką przysługę sobie i naszym dzieciom, jeśli akceptujemy własne ograniczenia i przyznajemy, że mimo wszystko jesteśmy w zgodzie ze sobą. W ten sposób zachęcamy je, aby poczuły się wygodnie i komfortowo z tym, kim są oraz były w stanie pozwolić sobie na poczucie humoru i lekkość – dystansując się w ten sposób od nieznośnej sztywności ich ego.
EGO STATUSU
Dla wielu rodziców status jest niezwykle istotną kwestią. Przykładowo – kiedy uczeń college’u nie dostaje się na żaden prestiżowy uniwersytet i może studiować tylko na miejscowej uczelni stanowej, jego rodzice doświadczają dojmującego uczucia wstydu. Zaskoczeni tą wiadomością nie mają pojęcia, jak przekażą krewnym i przyjaciołom, że ich syn będzie studiował na tak „przeciętnej” uczelni. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy rodzice sami skończyli Yale, czy Columbię.
Kiedy rodzice nie kryją się ze swoim rozczarowaniem, młody człowiek widzi, że sprawił im zawód. Według rodziców, syn jednak nie tylko zawiódł ich, ale zaprzepaścił także niezwykle cenne dziedzictwo całej rodziny. Młody mężczyzna, pogrążony w poczuciu wstydu, zapisuje się więc na specjalne zajęcia przygotowujące do studiów medycznych. Robi wszystko co w jego mocy, aby udowodnić rodzicom, że jest wart ich uznania, przez co jeszcze bardziej traci kontakt ze swoim prawdziwym ja.
Wielu z nas utrzymuje sztywne przekonania, co znaczy być człowiekiem sukcesu. Miarą powodzenia są na przykład, dobrze płatna praca, szpanerski samochód, piękny dom, doskonałe sąsiedztwo, czy przyjaciele z klasą. Potem, jeśli coś idzie nie tak, bo na przykład, tracimy pracę lub jesteśmy zmuszeni pogodzić się z faktem, że nasze dzieci nie są tak zainteresowane karierą, jak byśmy tego chcieli, czujemy, że ponieśliśmy totalną porażkę. Jesteśmy wręcz przekonani, że zostało zagrożone samo sedno naszego istnienia, co wywołuje w nas panikę.
Kiedy jesteśmy przywiązani do swoich ideałów, narzucamy je swoim dzieciom, upierając się, żeby utrwalały nasz troskliwie konstruowany wizerunek kompetentnej osoby. Pomijamy jednak fakt, że każ- de dziecko jest istotą, która ma własne powołanie i nie zdajemy sobie sprawy, że jedynie przez pełne uznanie jego wyjątkowej i autonomicznej duszy, możemy wykorzystać możliwości duchowego rozwoju, jakie niesie ze sobą rodzicielstwo.
Istotne jest, aby porzucić wszelkie myśli, dlaczego nasze dzieci są akurat takie, jakie są z urodzenia, oraz by wystrzegać się wszelkich tendencji traktowania ich, jako „nie takich”. Wyzwaniem dla ciebie, jako rodzica jest pozwolenie, aby dusza twojego dziecka mogła ujawnić się w pełni, bez twojej dominacji i wyższości. Czy możesz pozbyć się nieopanowanej chęci uczynienia z twoich dzieci przedłużenia same- go siebie? Czy jesteś skłonny, by rozbudzić w nich wewnętrzną przestrzeń, która umożliwi im swobodny rozwój, bez potrzeby narzucania własnej woli?
Aby tak się stało, będziesz musiał – także w sobie – stworzyć taką
przestrzeń, w której nie ma chęci, by posiadać i kontrolować. Dopiero wtedy możesz poznać swoje dziecko takie, jakim naprawdę jest, a nie takie jakie chciałbyś, aby było – w pełni akceptując je i nie przywiązując się do jakiejkolwiek wizji, którą masz na jego temat.
Kiedy obdarzasz szacunkiem to, kim są twoje dzieci, w każdej chwi- li, uczysz je szacunku do siebie. Jeśli jednak, z drugiej strony, starasz się wpłynąć na ich obecny stan, zmieniając ich zachowanie, aby zyskało twoją aprobatę, przekazujesz im informację, że ich autentyczna istota jest niewłaściwa i niedoskonała. W rezultacie dzieci zaczynają zakładać maski, a to oddala je od ich prawdziwej natury.
Uwolnienie od przywiązania do swojej wizji rodzicielstwa i pragnienia wyznaczenia przyszłości swoich dzieci jest psychicznie najtrudniejszym do zniesienia zadaniem, jakie przed tobą stoi. To zaproszenie, abyś zrezygnował ze swoich fantazji o tym, jakie według ciebie ma być twoje dziecko, a zamiast tego otworzył się na to dziecko, które masz przed sobą.
EGO KONFORMIZMU
My ludzie, lubimy myśleć o sobie, jako o istotach nastawionych na konkretny wynik. Chcemy, aby wszystko w życiu było poukładane i zorganizowane. Niestety życie nie przychodzi zwykle w cukierkowym opakowaniu. Nie dostarcza nam łatwych rozwiązań i gotowych odpowiedzi. A już na pewno nie jest poukładane czy uporządkowane w przypadku rodzicielstwa. Dlatego najtrudniejsze chwile przeżywają ci rodzice, których dziecko wymyka się poza ustalone ramy, samodzielnie decyduje o swojej przyszłości albo robi to, co chce robić, nawet jeśli oznacza to bycie czarną owcą w rodzinie.
Jeśli dziecko zagraża naszemu egotycznemu przywiązaniu do konformizmu, doświadczamy emocjonalnego zamętu.
Przychodzi mi na myśl pewna nastolatka, która zawsze różniła się od swoich rówieśników. Pozostawała w tyle za przyjaciółmi, była trudna w kontakcie i bardziej emocjonalna, niż inne dziewczęta w jej wieku – co wystawiało na wielką próbę cierpliwość jej rodziców. Była leniwa, podczas gdy jej rodzice, wręcz przeciwnie. Była marzycielką, a jej rodzice – praktycznymi osobami. Nie dbała o swój wygląd, co dla rodziców było niezmiernie ważne.
Chociaż wcale tego nie chciała, zdawała sobie sprawę, że jest dla nich utrapieniem. Szczególnie działała na nerwy przesadnie ambitnej matce, która włożyła wiele trudu, aby wyrobić sobie wysoką pozycję w społeczeństwie. W rzeczywistości dziewczyna nie wiedziała, jak ma stać się dzieckiem, jakiego chcieli jej rodzice. Choć próbowała, nic co robiła nie było wystarczająco dobre.
Kiedy opieramy się temu, jakie są nasze dzieci i jaki jest ich sposób bycia, to często dlatego, że w skrytości ducha wierzymy, iż w jakimś sensie jesteśmy „ponad” to co się dzieje – szczególnie, gdy to, co się wydarza uznajemy za kłopot i bałagan. Wmawiamy sobie, że to, co uważamy za niepożądane aspekty życia, owszem, może zdarzyć się innym, ale na pewno nie nam. Zajęcie się tym, co czasem zwyczajnie zawodzi w życiu i ujawnia naszą omylność, wydaje się zbyt przerażające. Odmowa akceptacji dla życia takim, jakie jest powoduje, że nieraz grzęźniemy w przywiązaniu do myśli, że jesteśmy lepsi, niż pospolita większość. Dlatego dziecko, które niszczy ten obraz może stać się naszym wrogiem.
Opiszę przykład dwudziestojednoletniej kobiety, która stanowi zdecydowane przeciwieństwo opisanego wcześniej przypadku. Jako mała dziewczynka była wręcz „doskonałym” dzieckiem i robiła dokładnie to, czego wymagali od niej rodzice – we wszystkim świetnie sobie radziła i ogólnie wzbudzała powszechny zachwyt. Kiedy wstąpiła do Korpusu Pokoju i zaczęła podróżować po świecie, rodzice nie posiadali się ze szczęścia. Byli zachwyceni poświęceniem córki i poruszeni jej oddaniem dla potrzebujących, ponieważ to odzwierciedlało najlepsze cechy ich samych. Podczas jednej z podróży kobieta zakochała się w młodym mężczyźnie z Indii. Kiedy młodzi postanowili się pobrać, jej rodzice wyrazili swoją dezaprobatę, stwierdzając, że córkę „stać na coś więcej”. Ojciec, usiłując powstrzymać ją przed zawarciem małżeństwa, zerwał z nią kontakt, zaś matka – która, co prawda, nie za- chowała się tak dramatycznie – również nie ukrywała niezadowolenia z wyboru córki, lekceważąc jej wybranka przy byle okazji.
Młoda kobieta przeżywała katusze. Ponieważ za wszelką cenę chciała zyskać aprobatę rodziców, w końcu zerwała z narzeczonym. Kilka lat później poślubiła mężczyznę ze swoich sfer i swojej rasy, jednak do dzisiaj pamięta o młodym Hindusie, którego postrzegała jako swoją bratnią duszę. Wie, że już nigdy nie pokocha w ten sposób innego mężczyzny. Zdaje sobie również sprawę, że była zbyt słaba, aby wybrać miłość ponad oczekiwania rodziców i ze swoim wyborem będzie musiała żyć do końca życia.
Wielu z nas łudzi się, że ze wszystkich ludzi, z którymi mamy do czynienia w życiu, przynajmniej dzieci będą posłuszne naszej woli. Jeśli tak się nie dzieje, a one ośmielają się prowadzić własne życie i podążać za głosem swojego serca, czujemy się obrażeni i rozczarowani. Kiedy zawodzą nasze bardziej subtelne metody wywierania wpływu, zaczynamy napierać jawnie i stanowczo, nie mogąc znieść faktu, że one podważają naszą wolę. Oczywiście, powoduje to, że dzieci odsuwają się od nas i zaczynają kłamać. Zdarza się też, że oszukują i kradną, a w końcu nawet zrywają z nami kontakt.
Na tyle, na ile jesteśmy w stanie uwolnić swoją potrzebę konformi- zmu, będziemy mogli nawiązać lepsze i odwzajemnione relacje z na- szymi dziećmi. W dzisiejszych czasach hierarchia w rodzinie, w której centrum stanowi „władza”, nie ma już racji bytu.
EGO TRZYMANIA WSZYSTKIEGO „POD KONTROLĄ”
Kiedy wychowują nas rodzice, którzy bardziej cenią panowanie nad emocjami, niż ich wyrażanie, wcześnie uczymy się drobiazgowo mo- nitorować swoje reakcje emocjonalne i odrzucać te, które wywołują dezaprobatę. Ponieważ wierzymy, że wybuch emocji świadczy o słabo- ści, ich tłumienie staje się naszą automatyczną taktyką.
Jednocześnie opracowujemy sztywne standardy dla ludzi ze swojego otoczenia oraz wobec samego życia. Czujemy potrzebę kontrolowania wszystkiego, co się wydarza, nieustannie wszystko kategoryzując i osądzając. Iluzja wyższości daje nam poczucie, że zarządzamy swoimi emocjami i w pewnym sensie wykraczamy ponad chaos i nieprzewidywalność życia.
Sprawowanie władzy nad innymi, wyrażanie krytycznych opinii, udzielanie nagany, obwinianie, osądzanie czy pokazywanie, że „wiemy” lepiej, jest oznaką nie wybitnej, lecz raczej zubożałej duszy. Jeśli dziecko nigdy nie miało okazji zobaczyć u rodziców oznak słabości, czy infantylności – nie mówiąc już o nieudolności – to jak samo może ryzykować ujawnienie własnych słabości?
Dorastając w atmosferze nieustannego tłumienia i kontrolowania, powstrzymujemy się od podejmowania ryzyka, a tym samym popełniania błędów. Wciąż podświadomie obawiamy się cichej dezaprobaty rodziców. Ponieważ ”po prostu wiemy”, że oni na coś się nie zgodzą, nigdy nie decydujemy się na prawdziwą przygodę życia, lecz pozosta- jemy w zamknięciu tego, co znane i bezpieczne. Oczywiście, ponieważ „żyjemy w pudełku kontroli”, w szkole nauczyciele uważają nas za prawdziwe aniołki, lecz ceną za to jest nasza autentyczność.
Z takim wewnętrznym, egotycznym piętnem, jesteśmy skłonni postrzegać władzę oraz kontrolę, jako oznaki bezpieczeństwa. Ponieważ przyjęliśmy przekonanie, że są tacy, którzy rządzą i dzierżą przywództwo – często z racji starszego wieku czy większej wiedzy – oraz tacy, którzy tej władzy nie mają, mówimy sobie – Muszę być opanowany i trzymać emocje na wodzy. Zawsze powinienem być logiczny, pragmatyczny i dobrze poinformowany. Dzieci, które dorastają z takim światopoglądem, nie są w stanie sięgnąć po swoją wewnętrzną moc. Zaś jako rodzice, będą przejawiać potrzebę kontroli, szczególnie wobec tych, którzy mają mniejsze prawa – na przykład kiedy wychowują własne dzieci, czy są nauczycielami w szkole. Tacy dorośli nie są w stanie tolerować jakichkolwiek oznak braku szacunku dla ich statusu i wykorzystują swoją pozycję, aby wzmacniać zahamowania w innych.
Nieczęsto zdarzało mi się widzieć bardziej skłócone ze sobą osoby, niż Christopher i jego siedemnastoletni pasierb – Jaden. Chłopiec był zrozpaczony tym, że jego rodzice zdecydowali się na separację, więc zupełnie naturalnie przeniósł swoją frustrację i niepokój na nowego ojczyma. Niestety Christopher interpretował to odrzucenie w bardzo osobisty sposób. Nie mógł znieść, że nie jest traktowany, jak głowa rodziny i żądał od Jadena szacunku, a gdy tego nie otrzymywał, ogarniała go wściekłość. Ponieważ nie potrafił wczuć się w sytuację pasierba i zrozumieć jego punktu widzenia, nie umiał poradzić sobie z emocjonalnym odrzuceniem przez chłopca.
Christopher, przejęty brakiem kontroli nad pasierbem, wdawał się w codzienne kłótnie z Jadenem, stawiając go w pozycji, w której na- stolatek nie miał innego wyjścia, niż odpłacać pięknym za nadobne.
Mężczyzna stale był również w konflikcie z nową żoną, domagając się, aby opowiedziała się po jednej ze stron i grożąc, że odejdzie, jeśli ta nie wpłynie na zachowanie syna.
Sytuacja zrobiła się na tyle trudna, że Jaden wolał nie wychodzić z własnego pokoju, kiedy zostawał sam z Christopherem. Opuszczał go dopiero wtedy, gdy w domu zjawiała się matka. Usiłując zagłuszyć własny ból i złość, zaczął przebywać w złym towarzystwie, a w rezultacie – zaniedbywać szkołę.
Christopher nie czuł się dobrze w swoich nowych rolach: jako mąż i oj- czym. Zamiast uświadomić sobie wewnętrzny konflikt, uznał pasierba za przyczynę swojego cierpienia. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że choć każdy z nas jest odrębną istotą, mającą swoje życie i drogę do przebycia, to jednak, na fundamentalnym poziomie, nie ma „mnie” i „ciebie”, ponieważ wszyscy razem jesteśmy w tej podróży. Gdyby mężczyzna naprawdę zrozumiał, w jaki sposób wykorzystywał Jadena, aby ukryć i stłumić własny ból, uświadomiłby sobie, że atakując chłopca, usiłował wymazać własne poczucie niedoskonałości i nieadekwatności. Zrozumiałby też, że brak szacunku ze strony Jadena jest odzwierciedleniem braku szacunku dla samego siebie. Żadna ilość kontroli nie mogła tego zmienić.
Ponieważ egotyczny wzór potrzeby posiadania kontroli przekazy- wany jest z pokolenia na pokolenie, kiedy dzieci takich rodziców dorastają, próbują być doskonałe we wszystkim do takiego stopnia, że mają obsesję na punkcie każdego szczegółu. Nie będąc w stanie wyrażać własnych emocji, mają tendencję do gromadzenia ich w ciele i stają się przez to bardzo sztywne. Z powodu swojego wewnętrznego paraliżu i odrętwienia, który przejawia się w intelektualnym postrzeganiu wszystkiego, jako białe lub czarne, są często źle traktowane przez rówieśników. Rzadko bywają rozluźnione, nie mówiąc już o pozwoleniu sobie na większy luz. Nie spotkasz takiego dziecka, kiedy je arbuza z buzią zanurzoną głęboko w owoc. Takie dzieci używają serwetki, widelca i łyżki.
Jak na ironię, kiedy dziecko z tak ograniczonym punktem widzenia dorasta, może w przyszłości, już jako rodzic, pozwalać swoim pocie- chom na wszystko, właśnie dlatego, że kiedyś nie wolno mu było tego robić. Będąc przyzwyczajonym do bycia kontrolowanym, pozwala, aby to one kontrolowały jego, powielając tym samym rodzinny wzorzec.
Jeśli rodzice nie potrafią radzić sobie z tym, co przeżywają wewnątrz, ich dzieci wchłaniają te emocje, co bardzo wpływa na ich późniejsze życie. Takie osoby wybuchają na każdym kroku, najwyraźniej pod wpływem iluzji, że jeśli zareagują wystarczająco silnie, życie nagnie się do ich woli.
Kiedy osoba z tak egotycznym piętnem doświadcza pogorszenia w jakimś obszarze swojego życia i staje się poirytowana, stanowi to próbę ukrycia braku pewności siebie. Ponieważ nie jest przyzwyczajona do bolesnego uczucia bezradności, ego przekształca niepewność w oburzenie i wściekłość.
Złość to mocny środek pobudzający, skłaniający do przekonania, że jesteśmy silni i panujemy nad sytuacją. Paradoksalnie jednak, kiedy ogarnia nas złość, na pewno niczego nie kontrolujemy. Jesteśmy więźniami ego.
MOŻESZ WYJŚĆ POZA WŁASNE EGO
Przekonałam się, że dzięki przykładom, jakie podaję rodzicom, oni mogą łatwiej rozpoznać, które ich zachowania pochodzą z ego, a jakie z prawdziwej esencji. To w istocie różnica pomiędzy umysłem, a ser- cem – pomiędzy naszym wyobrażeniem, jak rzeczy powinny wyglądać, a akceptacją tego, co jest.
Oto przykłady egotycznych reakcji, które pochodzą z nadmiernego skupienia na rezultacie, doskonałości, stanie konta, wyglądzie fizycz- nym, bogactwie czy sukcesie:
Kazania – Gdybym był na twoim miejscu…
Opinie – Jeśli o mnie chodzi…
Osądy – Lubię… lub Nie lubię…
Nakazy – Nie bądź smutny. Nie płacz. Nie bój się.
Kontrola – Jeśli to zrobisz, to ja zrobię to. Nie będę cię takiego akceptował.
A to przykłady odpowiedzi mających swoje źródło w esencji, która jest naszą autentyczną istotą:
Widzę cię – przyjmując daną osobę taką, jaka jest.
Rozumiem cię – akceptując daną osobę taką, jaka jest. Słyszę cię – szanując daną osobę taką, jaka jest.
Jesteś kompletny taki, jaki jesteś – szanując pełnię drugiej osoby.
Ta wspólna chwila jest doskonała taka, jaka jest – uświadamiając so- bie pełnię samego życia.
Nasze ego może być aktywowane w ułamku sekundy, chwytając nas w swoje szpony, zanim w ogóle uświadomimy sobie co się dzieje. Jesteśmy na to narażeni zwłaszcza wtedy, gdy przywołujemy do porządku swoje dzieci. Jeśli jesteśmy wzburzeni, zdenerwowani, czy zmęczeni, są duże szanse, że zakłócimy ten proces. Wiele błędów, które popełniamy, ustalając granice dla dzieci, wynika z naszego wewnętrznego konfliktu, niezdecydowania, czy przepracowania – to właśnie wtedy nasze ego najbardziej daje o sobie znać.
Naszym obowiązkiem jest nie przenosić własnych stanów emocjonalnych na dzieci, bez względu na okoliczności. Jeśli jesteśmy świadomi swoich skłonności do działania pod wpływem ego, zauważajmy, kiedy sami nie jesteśmy w najlepszej formie i nasz osąd może być niewłaściwy. Tylko wtedy, gdy jesteśmy w stanie neutralnej równowagi, możemy mieć nadzieję, że zareagujemy na ich zachowanie w odpowiedni sposób.
Ilekroć zwracamy się do dzieci, dobrze jest mieć świadomość, że ponieważ dziecko chłonie poczucie tożsamości przede wszystkim od nas, to w rzeczywistości reagujemy na części samych siebie, które w nim tylko się odzwierciedlają. Dlatego z reguły prawie nie dostrzegamy, kim w rzeczywistości są nasze dzieci, tylko postrzegamy je jako „mniejszą wersję nas”, co oczywiście umacnia nasze ego. Nadmiernie też identyfikujemy się z nimi, z ich uczuciami i problemami. Nie będąc w stanie oddzielić własnych emocji od ich emocji i nie będąc obiektywnym i racjonalnym, tak naprawdę utożsamiamy się z czymś, z naszej własnej przeszłości. W tym dość skomplikowanym, psychologicznym procesie, nieumyślnie tłumimy zdolność dzieci do bycia tym, kim są, wiążąc je z naszą psychiką, w sposób, który nie jest dla nich korzystny.
Proces podważania ego, który może być zainicjowany, gdy stajemy się rodzicami, jest wspaniałym darem zarówno dla nas samych, jak i dla naszych dzieci. Jednak, oczywiście wiąże się to z przejściem przez dość niepewny i ryzykowny okres. Kiedy zaczynają kruszeć filary naszego ego, co musi się wydarzyć, jeśli mamy wychowywać świadomie inną duszę, proces ten dokonuje się w okresie, gdy fundamenty prawdziwego istnienia nie zostały jeszcze wzniesione.
Ta faza przemiany, która ma zazwyczaj miejsce pomiędzy narodzinami dziecka, a jego wczesnymi latami szkoły, powoduje poczucie straty i zagubienia. W miarę, jak nasze pociechy dorastają, stajemy twarzą w twarz z pustką własnego życia – pustką, tak długo wypełnianą przez dzieci, które teraz najwyraźniej potrzebują nas coraz mniej i mniej. Ten proces nasila się, gdy dzieci stają się nastolatkami i szczególnie wtedy, gdy opuszczają dom rodzinny. Kiedy chcemy odkryć siebie na nowo, okazuje się, że obawiamy się tego, co możemy zobaczyć w lustrze. Dla niektórych z nas, którzy od tak dawna nie postrzegali siebie jako oddzielnych od swoich dzieci, taka myśl może być przerażająca. Pojawia się w nas poczucie winy, smutek i lęk, gdy rozważamy powrót do tej osobistej przestrzeni zwanej „ja”. Jeśli jednak w tę przestrzeń wstąpimy z poczuciem odradzającego się potencjału, zaczniemy doświadczać własnego, wewnętrznego istnienia i w końcu rozkwitniemy tym, kim naprawdę jesteśmy.
Na wszystkie możliwe sposoby – jeśli tylko zechcemy i będzie- my gotowi – dzieci zabiorą nas do takich miejsc w naszych sercach, o których nie wiedzieliśmy, że w ogóle istnieją. W ten sposób pomogą nam rozluźnić uścisk ego, a wspierając poczucie własnego, prawdziwe- go ja, rozbudzą na nowo naszą zdolność bezwarunkowego kochania, życia w chwili obecnej i wejścia w doświadczanie świadomości.
Posiadanie dzieci to wielki dar. Możemy udać się w podróż życia razem z nimi, czerpiąc wzajemnie korzyści, dzięki ciągłemu obnażaniu własnej nieświadomości i mając niezliczone okazje wychodzenia poza ego, w stronę bardziej autentycznego sposobu bycia.