LUDZKIE SERCE. KOSMICZNE SERCE
LUDZKIE SERCE. KOSMICZNE SERCE
Zrozumieć choroby układu krążenia, ich leczenie i zapobieganie
Tytuł oryginału: Human heart, cosmic heart. A Doctor’s Quest to Understand, Treat, and Prevent Cardiovascular Disease
Copyright 2016 by Thomas Cowan
All rights reserved
First published in the United States of America by Chelsea Green Published
Tłumaczenie: Iwona Szopa
Redakcja i korekta: Dariusz Wróblewski
Niniejszą książkę dedykuję moim wnukom – obecnym (Ben, Sam, Amiya) i przyszłym – obyście żyli w świecie, w którym królować będzie radość, uczciwość i wolność.
Ludzie mogą mówić, że jestem szalony. Być może mają rację. W tym przypadku nie ma większego znaczenia, czy na świecie jest jeden głupiec więcej czy mniej. Ale jeśli to ja mam rację, a nauka się myli, zmiłuj się nad ludzkością, Panie.
WIKTOR SCHAUBERGER
Łzy płyną z serca, a nie z mózgu.
LEONARDO DA VINCI
SPIS TREŚCI
1. Wątpiący Tomasz
2. Krążenie
3. Wskaźnik ubóstwa
4. Geometria serca
5. Definiowanie pytań
6. Co nie prowadzi do zawałów serca
7. Co prowadzi do zawałów serca
8. Krok naprzód
9. Leczenie serca
10. Kosmiczne serce
11. Złote serce
12. Co ma z tym wspólnego miłość
Posłowie
Dodatek A:
Dieta sercowa Cowana
Dodatek B:
Zapobieganie i leczenie chorób serca (choroba niedokrwienna serca, dławica piersiowa niestabilna, zawał serca)
Dodatek C:
Cholesterol – jak odczytywać profil lipidowy (lipidogram)
Przypisy
Notka o autorze
Indeks
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wątpiący Tomasz
Widzę siebie w wieku szesnastu lat, wyczerpanego i opadającego na ławkę w szatni. Moi koledzy z drużyny już dawno wzięli prysznic i poszli do domu. W końcu trener Callaway wsadził głowę do środka i warknął: „To nie może trwać cały dzień, Cowan! Muszę tu zamknąć”.
Nie bałem się, byłem tylko ciekawy.
Przy intensywnych treningach koszykówki przez pięć dni w tygodniu nie mogłem zrozumieć, dlaczego wciąż nie byłem w formie. Nasza drużyna plasowała się w pierwszej dziesiątce Michigan, a treningi były wyczerpujące, i to nawet w porównaniu ze szkołami miejskimi, które regularnie wysyłały graczy na najlepsze uczelnie lub czasami do NBA. Trener Callaway, którego ambicje znacznie wykraczały poza trenowanie w szkole średniej, kazał nam biegać dodatkowe okrążenia, jeśli nie udało się trafić dziesięciu rzutów wolnych z rzędu. Nasz styl i strategia sprowadzały się do tego, żeby zmiażdżyć drużynę przeciwną.
A jednak, nawet długo po zakończeniu treningu, moje serce przyspieszało – skacząc nagle z 72 uderzeń na minutę do 200 – i nie mogłem nic z tym poradzić, poza czekaniem, aż minie. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem – wstydziłem się swojej słabej kondycji i obawiałem, że stracę cenny czas gry, jeśli dam po sobie poznać, jak bardzo czuję się wyczerpany. Kiedy wszystko wracało do normy, maszerowałem już po ciemku do naszego domu na przedmieściach Detroit.
≠
Moje najwcześniejsze wyraźne wspomnienie z dzieciństwa to ukrywanie się w szafie w sypialni – byłem wściekły na cały świat i miałem nadzieję, że ktoś (głównie moja matka) przyjdzie, szepnie miłe słówko i uratuje mnie z opresji. Nie pamiętam, co sprowokowało ten konkretny epizod, ale pamiętam, że zdarzało się to dość często i że już od najmłodszych lat lubiłem bawić się sam, i rzadko wykorzystywałem okazję do zabawy z innymi dziećmi. Nieczęsto się odzywałem, a kiedy już to robiłem, to z okropnym jąkaniem i wadą wymowy.
Kiedy miałem sześć lat, zaniepokojeni rodzice zabrali mnie do dziecięcego psychiatry, który stwierdził, że po prostu dużo myślę, i że pewnego dnia może zdecyduję się podzielić tym, co mam w głowie. Nie było więcej wizyt, nie było terapii, żadnych interwencji. Do dziś jestem za to głęboko wdzięczny, zwłaszcza podczas wizyt pacjentów z małymi dziećmi i ich zatroskanymi rodzicami.
W szkole uczęszczałem na terapię logopedyczną, aby skorygować swoją wadę, i przestałem się jąkać około siódmego roku życia. Moja terapeutka przyznała, że byłem jej jedynym uczniem, który z powodzeniem i całkowicie skorygował swoją wadę. To dlatego, że naprawdę byłem dobry w różnych ćwiczeniach, zwłaszcza tych, które mogłem zrobić sam i które nie wymagały udziału innych. Spędziłem godziny przed lustrem, zmuszając swój język do wykonywania właściwych ruchów, powtarzając słowa zaczynające się na „L”.
W ten sam sposób ćwiczyłem w nieskończoność każdą inną umiejętność fizyczną, z jaką miałem styczność. W wieku trzech lat potrafiłem złapać piłkę tak wysoko, jak potrafił ją rzucić mój ojciec. Później urządziłem boisko do koszykówki w swojej sypialni, ścierając dywan aż do drewna pod spodem. Godzinami ćwiczyłem golfa, godzinami strzelałem krążkami hokejowymi do pudełka po butach i godzinami rzucałem gumowymi piłkami o ścianę naszego domu w namalowaną na ścianie strefę uderzeń – zawsze sam i zawsze pracując nad doskonaleniem techniki i formy. Już jako sześciolatek nie mogłem tolerować niecelnych rzutów ani nieprawidłowej pracy nóg przy odwróconym layup-ie[1]. Jeśli nie mogłem czegoś zrobić, ćwiczyłem to tak długo, aż byłem w stanie. Moja forma i mój wygląd musiały być idealne. Musiałem opanować wszystko, co sobie postanowiłem, tak żeby doprowadzić sprawy do końca.
To dążenie do perfekcji zderzyło się ze sceptycyzmem, który często pojawia się naturalnie u dzieci, zanim dorosłość nałoży im klapki na oczy. Kiedy zapamiętywałem kolejność prezydentów USA do przodu i wstecz, kiedy czytałem każdą możliwą historię o rdzennych społecznościach i ich życiu, nie mogłem pojąć, w jaki sposób rozwijała się historia Ameryki, napędzana tak często przez chciwość pieniędzy, ziemi, własności i władzy – a wszystko to w kontekście wolności i sprawiedliwości dla wszystkich. I pamiętam, jak usilnie próbowałem zrozumieć – naprawdę zrozumieć – co jest takiego niezwykłego w złocie. Do kwestii pieniędzy podchodziłem praktycznie, więc nie rozumiałem, dlaczego ludzie tak bardzo przejmowali się złotem, którego nie można nawet zjeść i które nie ma nieodłącznej wartości – przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Wiele rzeczy jest odpornych na degradację i można je wykorzystać w handlu. Dlaczego więc złoto? Wcześnie uświadomiłem sobie, że wyjaśnienia dorosłych często nie mają sensu.
Czasami nauczyciele nazywali mnie wątpiącym Tomaszem, ponieważ tak trudno było mi zaakceptować autorytety i nauczycieli, zwłaszcza jeśli odpowiedź na pytanie „Dlaczego?” brzmiała: „Ponieważ ktoś tak powiedział”. Ale do pewnego stopnia nauczyłem się żyć w sprzecznych światach, chociaż sprzeczności te nigdy nie zniknęły. Mój ojciec i dziadek byli dentystami i było dla mnie jasne – choć nienawidziłem tej myśli – że powinienem zostać lekarzem. Pewnego dnia mój ojciec poprosił mnie o spędzenie dnia z jednym z jego znajomych lekarzy. „To jest Tommy. W przyszłości chce zostać lekarzem” – powiedział, kiedy akurat otyła afroamerykańska pacjentka skarżyła się na przewlekły kaszel.
„Doktorze Klein, dlaczego mój kaszel nie ustępuje?” – zapytała, a ja stałem obok i słuchałem.
„To przez złe powietrze w Detroit” – odpowiedział.
„To dlaczego Pan nie kaszle?” – zapytała.
Wybuchnąłem śmiechem i nie zostałem ponownie zaproszony.
Napięcia na tle rasowym w Detroit były wówczas bardzo duże. Dwadzieścia procent uczniów w naszej podmiejskiej szkole stanowili Afroamerykanie, którzy byli dowożeni autobusami z osiedli mieszkaniowych. Większość z nas była Żydami. Uczniowie żydowscy i afroamerykańscy mieli ze sobą niewiele wspólnego, nie uczęszczali razem na zajęcia, nie utrzymywali kontaktów poza szkołą i zazwyczaj dochodziło między nimi do konfliktów. Ale ja byłem jedną z gwiazd w całkowicie czarnej i odnoszącej sukcesy drużynie koszykówki. Zostałem zaakceptowany, ponieważ miałem pewne przydatne umiejętności – głównie doskonały rzut z wyskoku – chociaż nigdy nie byłem witany z otwartymi ramionami i miałem problemy z nawiązywaniem kontaktów w zespole. Nadano mi przydomek Profesor, bo potrafiłem celnie rzucać, więc zostałem.
≠
Latem rodzice zwykle wysyłali mnie na obozy, których nienawidziłem, ponieważ opiekunowie zmuszali mnie do uczestniczenia w zajęciach grupowych, zamiast zostawić mnie w spokoju, żebym robił to, na co mam ochotę. Co roku też odbywała się tygodniowa wyprawa kajakowa w dziczy Algonquin Provincial Park w północnym Ontario – w raju obejmującym ponad tysiąc sześćset kilometrów połączonych ze sobą szlaków kajakowych. Te wycieczki kajakowe dawały mi uczucie, które uwielbiałem, a którego nigdy nie mogłem odtworzyć w codziennym życiu na przedmieściach Detroit. Byłem tak szczęśliwy i spokojny, że mogłem zignorować bycie w tak bliskim kontakcie z innymi ludźmi dzień w dzień.
Kiedy miałem siedemnaście lat, moja siostra, kilku przyjaciół i ja wyruszyliśmy na tygodniową wycieczkę kajakową po Algonquin Provincial Park. To było magiczne. Spokój, poczucie wolności, a nawet rozwijanie relacji i głębszych więzi z innymi ludźmi podczas podróży było czymś, czego nigdy wcześniej nie przeżyłem.
Ostatniej nocy naszej podróży, gdy unosiliśmy się na środku jeziora, którego nazwy już nie pamiętam, zostaliśmy uraczeni godzinnym spektaklem zorzy polarnej. Zorza polarna jest zjawiskiem magicznym dla każdego, kto jej doświadcza, ale dla nas była szczególnie ekscytująca, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. Ostatni dzień naszej podróży i drogę do domu spędziliśmy, zastanawiając się i rozmawiając o Bogu, i naszym mistycznym doświadczeniu.
Te światła pozwoliły mi doświadczyć zachwytu i po raz pierwszy poczuć, że jestem w jakiś sposób powiązany z czymś dużo większym od siebie. Poczułem, że trafiłem na puls czegoś realnego. Wiedziałem, z najgłębszej części mojej istoty, z serca, że doświadczam czegoś prawdziwego i niezwykle potężnego.
≠
Spoglądając wstecz na swoje życie i patrząc w przyszłość na świat moich wnuków, wiem, że serce może być źródłem wielu chorób – i jest nim dla zbyt wielu ludzi – ale może też być źródłem zdrowia i dobrego samopoczucia. Musimy dążyć do głębszego, dokładniejszego zrozumienia tego, co sprawia, że serce bije. Musimy ponownie zbadać, w jaki sposób krew krąży w organizmie i zrewidować naszą wiedzę na temat tego, dlaczego serce choruje, w jaki sposób może działać źle oraz jak naprawdę je leczyć. I musimy to robić w kontekście społeczeństwa i przejawów jego niesprawiedliwości, a także naszych ekosystemów i szkód, jakie im wyrządziliśmy. W taki właśnie sposób musimy traktować również nasze serce – nie w oderwaniu od reszty, ale w kontekście całego ciała i całego Życia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Krążenie
W 1628 roku angielski lekarz William Harvey opublikował przełomowe dzieło w dziedzinie kardiologii – książkę zatytułowaną Exercitatio Anatomica de Motu Cordis et Sanguinis in Animalibus, często określaną po prostu jako De Motu Cordis. W momencie publikacji – w samym centrum europejskiej rewolucji naukowej – De Motu Cordis spotkało się zarówno z pochwałami, jak i sprzeciwem. Dziś Harvey – za swoje badania nad krążeniem, opis serca jako pompy, metodologię empiryczną oraz zadanie śmiertelnego ciosu teorii witalizmu – jest uważany za jednego z najważniejszych naukowców i lekarzy.
Jeśli chodzi o kwestię krążenia, to do momentu opublikowania dzieła Harveya dominował pogląd greckiego lekarza Galena. Teoria Galena głosiła, że wątroba jest źródłem krwi żylnej, a krew i inne substancje wypływają z serca układem tętniczym. Dr Harvey, który pełnił funkcję lekarza króla Jakuba I, króla Karola I oraz Sir Francisa Bacona, a później w swojej karierze bronił kobiet przed zarzutami o czary, odrzucił ideę siły życiowej jako motoru przemieszczania się krwi w organizmie. Większość naukowców nadal odrzuca wszelkie sugestie, że w działaniu różnych rzeczy może mieć udział jakaś niewidzialna moc. Stworzony przez Harveya opis serca jako pompy pozostaje jednym z najważniejszych fundamentów współczesnej medycyny i fizjologii.
≠
Byłem już mocno rozczarowany współczesnym światopoglądem – dominującym paradygmatem, kapitalizmem przemysłowym, jakkolwiek chcesz to nazwać – kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z ideą Rudolfa Steinera, że trzy najważniejsze „rzeczy” dla dalszej ewolucji ludzkości to: 1) aby ludzie przestali pracować dla pieniędzy, 2) aby ludzie zdali sobie sprawę, że nie ma różnicy między nerwami czuciowymi i ruchowymi oraz (3) że ludzkie serce nie jest pompą.
Ponieważ byłem już sceptycznie nastawiony do tak wielu kwestii, zetknięcie się z tymi ideami – a co za tym idzie, ze światopoglądem Steinera – nie było dla mnie tak ciężką przeprawą jak dla niektórych ludzi. Byłem zaskoczony, ale nie podchodziłem z niedowierzaniem do jego sposobu myślenia i postrzegania świata. Miałem wręcz poczucie, jakbym wrócił do domu – jakbym miał do czynienia z czymś, o czym wiedziałem od zawsze, ale czego nigdy nie dopuszczałem do świadomości.
Ideą Steinera, która najbardziej mnie zainteresowała, było to, że serce nie jest pompą. Był to pomysł, który intrygował mnie przez dziesięciolecia i skłonił do zakwestionowania wszystkiego, czego dowiedziałem się o sercu i krążeniu. Przez krążenie rozumiem ruch krwi w naczyniach krwionośnych, wśród których zasadniczo wyróżnia się trzy rodzaje: tętnice, żyły i naczynia włosowate. Kiedy krew opuszcza serce, przemieszcza się przez duży łuk aorty do głównych tętnic, a następnie do małych tętniczek, aż do „punktu środkowego”, czyli naczyń włosowatych.
Naczynia włosowate to jednowarstwowe naczynia przejściowe, w których dochodzi do wymiany składników odżywczych i gazów między krwią a komórkami. System naczyń włosowatych jest ogromny – gdyby go rozłożyć, pokryłby co najmniej jedno boisko do piłki nożnej1. Po wypłynięciu krwi z naczyń włosowatych wpływa ona do najmniejszych żyłek w drodze powrotnej do serca. Z małych żył przechodzi do coraz większych żył, a następnie do tych największych, takich jak żyła główna dolna i żyła główna górna, które odprowadzają całą krew z organizmu do serca i płuc. Celem krążenia jest doprowadzenie natlenionej, bogatej w składniki odżywcze krwi do komórek, w których jest ona potrzebna, a następnie doprowadzenie ubogiej w tlen i składniki odżywcze krwi z powrotem do serca i płuc, aby mogła zostać uzupełniona.
Nawet ten prosty opis krążenia kryje w sobie głęboką tajemnicę. Słowa tętnice (ars, czyli Mars) i żyły (Wenus), choć nie są ze sobą etymologicznie powiązane, sugerują związek kosmiczny czy też pozaziemski. Z kolei serce – które ludzie od tysiącleci kojarzą ze słońcem – znajduje się pomiędzy tymi archetypowymi zasadami męskimi i żeńskimi. Z każdą połową układu krążenia wiąże się archetypowy wzorzec choroby: tętnice są miejscem, w którym występuje nadciśnienie tętnicze, choroba głównie męska, natomiast żyły są podatne na żylaki, chorobę głównie kobiecą.
Zadziwiające jest to, że krew faktycznie przestaje się poruszać w naczyniach włosowatych, co jest niezbędne do skutecznej wymiany gazów, składników odżywczych i produktów przemiany materii. Po zatrzymaniu się przepływu krwi zaczyna ona potem lekko drgać, a następnie płynąć ponownie, wpływając do żył. Jeśli jednak krew przestaje się poruszać w połowie swojego okrężnego przepływu przez naczynia krwionośne, a następnie ponownie zaczyna się poruszać, to co jest siłą, która napędza ten ruch krwi ze stanu bezruchu, zanim opuści ona naczynia włosowate i rozpocznie swoją podróż z powrotem do serca? Czy możliwe jest, że siłą tą jest „pompowanie” serca? Czy w takim razie nie musiałaby istnieć jakaś pompa zlokalizowana w naczyniach włosowatych napędzająca krew do przodu i do góry? Czy istnieje jakaś „witalna” siła w naczyniach włosowatych, która odpowiada za to pompowanie? To pytania, z którymi musimy się zmierzyć, jeśli chcemy zrozumieć, w jaki sposób krew krąży w organizmie Ale jedno jest pewne – jeśli krew przestała poruszać się wewnątrz naczyń włosowatych, siła ta nie może pochodzić z serca. Musi powstawać w naczyniach włosowatych…!
Aby zrozumieć dokładny moment, kiedy krew zaczyna znów krążyć w naczyniach włosowatych, warto zbadać naturę wody, co pozwoli nam uzyskać kluczowy wgląd w to, jak i dlaczego krew się porusza. Na lekcjach nauk ścisłych uczymy się, że materia występuje w trzech stanach skupienia: stałym, ciekłym i gazowym. Każda substancja, w zależności od warunków, istnieje w jednym z tych stanów, i są to wszystkie możliwe stany, jakie istnieją. Jeśli jednak pomyślimy o wodzie, zdamy sobie sprawę, że wykazuje ona właściwości, które wydają się przeczyć temu trójstanowemu modelowi – modelowi, który stanowi jedną z podstawowych zasad współczesnej nauki. Dowiadujemy się, że gdy substancja przechodzi od gazu przez ciecz do ciała stałego, cząsteczki zbliżają się do siebie, a substancja ta staje się gęstsza. W rezultacie objętość danej ciekłej substancji jest cięższa niż równoważna objętość tej samej substancji w stanie gazowym, a ciało stałe jest gęstsze i cięższe niż ciecz. Na przykład ciekła rtęć jest cięższa niż rtęć w stanie gazowym, a stała rtęć tonie w ciekłej rtęci, ponieważ jest gęstsza i cięższa. Nie jest tak jednak w przypadku wody. Tylko w przypadku wody faza stała (lód) unosi się na fazie ciekłej (wodzie). Gdyby woda w stanie stałym była cięższa od wody w stanie ciekłym, wodne życie, jakie znamy, nie mogłoby istnieć.
Zapewne wszyscy mieliśmy do czynienia z napięciem powierzchniowym, czyli zaskakującą i niezwykłą tendencją wierzchniej warstwy wody, która jest niezwykle „gruba” czy też „silna”. Większość naukowych wyjaśnień mówi, że dzieje się tak dlatego, ponieważ na styku powietrza i wody powstaje siła, która zmienia konfigurację molekularną trzech lub czterech najwyższych warstw molekularnych wody, dzięki czemu staje się ona „bardziej gęsta”. Ale czy naprawdę możemy jeździć na nartach wodnych lub rzucać ciężkimi kamieniami po „warstwie” wody o grubości trzech lub czterech cząsteczek? To grubość położonych najbliżej siebie kciuka i palca wskazującego podzielona przez milion. Nawet jeśli to prawda, to czym jest zmieniona konfiguracja molekularna tej gęstej wody? Czy jest to woda czy już nie? Jeśli ma inną konfigurację molekularną niż woda, to jak ją nazwiemy?
Dr Gerald Pollack jest badaczem i profesorem bioinżynierii na Uniwersytecie w Waszyngtonie, który od wielu lat bada anomalne zachowania wody i tak zwaną czwartą fazę skupienia. Viktor Schauberger był austriackim leśnikiem, wynalazcą i intelektualistą, który zmarł w 1958 roku. Jeśli przeanalizujesz prace Pollacka i Schaubergera razem, to oferują one zaskakujące spostrzeżenia na temat zachowania wody.
Pollack odkrył, że woda istnieje nie w trzech, ale w czterech „fazach. Czwarta faza jest fazą pośrednią między ciekłą wodą a fazą stałą lodu. Czwartej fazie nadano wiele nazw. Pollack nazywa to strefą wykluczenia lub warstwą wykluczenia, a jeszcze inne nazwy to: faza koloidalna, faza żelowa lub woda strukturalna. Ja sam najchętniej nazywam ją wodą ustrukturyzowaną, ponieważ dla mnie najważniejszym aspektem tej anomalnej fazy jest jej większe ustrukturyzowanie.
W swojej książce The Fourth Phase of Water Pollack opisuje, w jaki sposób tworzy się woda strukturalna. Za każdym razem gdy hydrofilową powierzchnię, taką jak żelatyna lub nafion (tworzywo sztuczne), umieścisz w wodzie, utworzy się strefa wody strukturalnej. Jej grubość zależy od ładunku na powierzchni podłoża hydrofilowego i kilku innych czynników, które wyjaśnię bardziej szczegółowo w rozdziale 7.
Ta zdolność substancji hydrofilowej do przekształcania zwykłej wody w wodę strukturalną wyjaśnia, dlaczego po umieszczeniu silnie hydrofilowych białek, takich jak żelatyna, w wodzie w odpowiednich warunkach, tworzy się stały „żel” wody strukturalnej. W ten sposób wytwarza się galaretkę, co może dać nam pewien wgląd w niektóre właściwości tej czwartej fazy. Ta czwarta faza wody tworzy się najlepiej w określonych temperaturach (około 4°C)2, co silnie strukturyzuje zwykłą wodę, dlatego też galaretka nie przecieka (chyba że ją podgrzejesz i przekształcisz z powrotem w wodę), mimo że objętościowo składa się w ponad 96% z wody.
Strefa wykluczenia (EZ, ang. Exclusion Zone)
Materiał hydrofilowy („lubiący” wodę) / Woda strukturalna / Zwykła woda
Za każdym razem, gdy hydrofilową powierzchnię – taką jak żelatyna lub nafion (tworzywo sztuczne) – umieścimy w wodzie, utworzy się strefa wody strukturalnej. Strefa ta jest czasami określana jako strefa wykluczenia (EZ), ponieważ wyklucza między innymi toksyny i substancje rozpuszczone.
Powielono za zgodą Geralda H. Pollacka, The Fourth Phase of Water (Washington, DC: Ebner and Sons Publishers, 2013), xxii.
Ta zdolność wysoce hydrofilowych substancji, zwłaszcza białek, do strukturyzowania wody ma kluczowe znaczenie dla życia biologicznego. Większość wody w układach biologicznych, w tym w komórkach, ma postać wody strukturalnej. Dlatego nasze komórki, podobnie jak galaretka, nie przeciekają, mimo że w około 70 procentach składają się z wody. Ze względu na sieć hydrofilowych białek, które tworzą wewnętrzny szkielet komórki, cytoplazma w naszych komórkach ma konsystencję żelu.
Woda strukturalna / Zwykła woda
W miarę jak woda nabiera struktury, ładunki elektryczne się oddzielają. Woda strukturalna zostaje naładowana ujemnie, natomiast woda w pozostałej części (zwykła woda) zostaje naładowana dodatnio.
Przedruk za zgodą Pollack, 82.
Woda strukturalna, która tworzy się tuż obok tych hydrofilowych powierzchni, ma wiele interesujących właściwości. Należą do nich m.in. zwiększona lepkość w porównaniu do zwykłej wody. Warstwa wody strukturalnej jest również naładowana ujemnie, co jest wynikiem dużej liczby wolnych elektronów. Obecność tych wolnych elektronów jest nieodłączną częścią procesu strukturyzacji wody. W miarę jak woda nabiera struktury, zaczyna się także ładować ujemnie. Można to wykazać, umieszczając miernik napięcia w strefie strukturalnej i porównując otrzymany pomiar z miernikiem napięcia umieszczonym w strefie z wodą zwykłą3.
Inną właściwością wody strukturyzowanej jest to, że pH strefy tej wody różni się od pH zwykłej wody, co można również potwierdzić za pomocą dokładnych pomiarów pH4. Istnieją również inne różnice fizyczne pomiędzy wodą strukturalną a zwykłą wodą. Konfiguracja cząsteczkowa strefy wody strukturalnej jest gęstsza niż w przypadku wody zwykłej. Najważniejsze jest jednak to, że w wyniku umieszczenia hydrofilowej powierzchni w zwykłej wodzie – zasadniczo bez żadnego zewnętrznego wkładu – obok hydrofilowej powierzchni tworzy się warstwa ustrukturyzowanej wody, która ma inną konfiguracje chemiczną (pH), elektryczną (napięcie) i molekularną (gęstość) niż zwykła woda. To niesamowite odkrycie samo w sobie.
Rurka Nafion wypełniona wodą
a) EZ (Strefa wykluczenia) / Protony
b) Słodka woda / Rurka Nafion / Woda protonowana
Hydrofilowa rurka wyściełana warstwą strukturyzowanej wody.
Przedruk za zgodą Pollack, 75.
Kolejnym krokiem – kluczowym dla zrozumienia krążenia – jest to, że jeśli weźmiemy hydrofilową powierzchnię i zwiniemy ją w rurkę, otrzymamy hydrofilową rurkę z warstwą ustrukturyzowanej wody wyściełającą wnętrze rurki. Dzieje się tak ponownie bez udziału czynników zewnętrznych – jest to po prostu wynik interakcji między powierzchniami hydrofilowymi a wodą. Wówczas w tej tubie zachodzi coś zdumiewającego. W wyniku rozdzielenia ładunków elektrycznych – naturalnej i nieuniknionej konsekwencji interakcji hydrofilowej rurki i wody – woda zaczyna przepływać z jednego końca rurki na drugi, po czym wypływa na zewnątrz. Co więcej, przepływ ten będzie nieograniczony, chyba że zadziała na niego siła, która go zatrzyma.
Ma to istotne znaczenie, ponieważ sugeruje, że wszystko, co trzeba zrobić, aby woda płynęła, a praca mechaniczna została wykonywana i aby była wykonywana w nieskończoność, to umieścić hydrofilową rurkę w garnku z wodą.
To jest perpetuum mobile! Jak to możliwe? Skąd bierze się rozdzielenie ładunków (czyli napięcie)? Ma to ogromne reperkusje dla sposobu, w jaki można generować „pracę”, która jest konsekwencją przepływu lub ruchu. Obecnie olbrzymia część naszego zapotrzebowania na energię jest zaspokajana przy użyciu ropy naftowej, gazu ziemnego, grawitacji (tamy hydroelektryczne) i reaktorów jądrowych – wszystko po to, by sprawić, żeby woda popłynęła i wykonała swoją „pracę”. Wykorzystujemy te źródła energii do rozdzielania ładunków i wytwarzania napięcia potrzebnego do wykonania pracy, którą nazywamy elektrycznością. Ale może wszystko, czego potrzebujemy, to powszechnie dostępne hydrofilowe powierzchnie, takie jak białka żelatynowe i woda, z „przepływem” lub „pracą” jako naturalną konsekwencją. Co może być bardziej rewolucyjnego?
Viktor Schauberger podszedł do tego tematu z innej perspektywy. Schauberger pochodził z długiej linii leśników sięgającej XIII wieku. Kiedy dorastał, obserwował rytmy lasu. Szczególnie interesowały go wody, które znajdowały się w lesie i przez niego przepływały. W wielu książkach, artykułach i filmach wideo opisano jego spostrzeżenia na temat wody, liczne wynalazki oraz pracę nad wytwarzaniem energii i w zakresie rolnictwa. Wiele praktycznych zastosowań jego odkryć jest wykorzystywanych do dziś, zwłaszcza w technologiach przepływowych i narzędziach rolniczych. Ja sam przez wiele lat używałem miedzianych narzędzi w ogrodzie i aparatu wirowego do strukturyzacji wody pitnej dla mojej rodziny, co było zainspirowane przez Schaubergera.
Jeśli chodzi o zrozumienie przepływu krwi w ludzkim ciele, Schauberger poczynił kilka ważnych obserwacji, które rzuciły nieco więcej światła na ten proces. Po pierwsze, aby strumień lub rzeka były zdrowe – aby miały czystą wodę, która płynie nieprzerwanie, wspierając różnorodne i obfite życie roślin i zwierząt – muszą mieć dwa atrybuty. Pierwsza zasada jest taka, że przepływ wody w strumieniu lub rzece musi mieć charakter wirowy lub spiralny. Po drugie, temperatura wody, szczególnie w nocy, musi być bardzo bliska 4°C lub dokładnie taka – to temperatura, w której woda najprawdopodobniej występuje w czwartej, strukturalnej fazie5.
Wskazówkę, że oba te warunki są spełnione, można znaleźć, obserwując zwyczaje pstrągów żyjących w strumieniach. Kiedy woda jest zdrowa, w rezultacie dochodzi do równowagi sił grawitacji i sił lewitacji – jak twierdził Schauberger6. Dlatego pstrągi zawieszone w wirach powyżej głazów w strumieniu mogą pozostawać w bezruchu w nieskończoność w równowadze tych dwóch sił. Pozostając w bezruchu w strumieniu, pozwalają, aby docierały do nich składniki odżywcze. Pstrągi poruszają się lub podejmują wysiłek tylko wtedy, gdy nadchodzi czas tarła (kiedy po raz pierwszy przeczytałem relację Schaubergera, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że są tak niesamowicie podobne do wielu mężczyzn, których znam). Pstrągi żyjące w takim błogostanie były tłuste, smaczne i pełne życiodajnych składników odżywczych. Pewnego razu, gdy Schauberger patrolował las w środku nocy, zobaczył i opisał niesamowite zjawisko: „W odpowiednio ukształtowanym wodospadzie ten przepływ energii można rozpoznać jako kanał światła w strumieniu wody – to właśnie ta energia jest wykorzystywana przez pstrąga”7.
Kiedy żyje się prawie całkowicie na łonie natury, która jest nieskażona kontaktem z ludźmi, często rozwija się silne zdolności obserwacyjne. Schauberger dostrzegł siłę lekkości tkwiącą w wodzie. Ta siła lewitacji płynie w rzece wirami ku górze. W tych „liniach” sił zdrowe pstrągi żyją swoim „bezwysiłkowym” życiem. Oczywiście, czynniki te istnieją wyłącznie wtedy, gdy spełnione są pewne warunki – las musi być nienaruszony, musi istnieć zadrzewienie zacieniające strumień, nigdzie na strumieniu nie mogą znajdować się tamy, a strumień musi płynąć własną ścieżką, a nie ścieżką skonstruowaną przez „ekspertów” od wody. Kiedy wszystkie te warunki są spełnione, można obserwować siły lewitacji równoważące siły grawitacji, a w samej rzece można doświadczyć błogiego życia pstrąga.
Kiedy lasy są wycinane, a strumienie prostowane i pogłębiane, siły lewitacji zanikają, a pstrąg musi walczyć o życie, aby utrzymać swoją pozycję w strumieniu. Zbyt wyczerpany, żeby płynąć siłą mięśni pod prąd, kończy życie w ciągłym i bezużytecznym trudzie. Nie różni się to od sytuacji człowieka ery przemysłowej, który całe życie płynie pod prąd, z dnia na dzień coraz bardziej wyczerpany, słaby i chory.
Ważną kwestią jest to, że ta siła lewitacji, która pozwala na bezwysiłkowy przepływ wody, zależy od pewnych warunków, takich jak temperatura i dynamika przepływu (spiralne lub wirowe wzorce przepływu). Gdy te warunki zostaną spełnione, życie staje się łatwe, a zdrowie jest tego naturalnym rezultatem. Stan ten jest naturalnym stanem wody strukturalnej. Jest to również naturalny stan wody strukturalnej, która jest podstawą przepływu krwi w naszym układzie krążenia.
Połączenie zrozumienia sił grawitacji przez Schaubergera z pracą Pollacka nad charakterystyką przepływu strukturyzowanej wody daje nam wgląd w to, jak płyny przepływają w żywych systemach. Odkładając na chwilę na bok kwestię krążenia krwi, zastanów się, w jaki sposób soki są w stanie przepływać z ziemi na szczyt ponad 300-metrowego drzewa sekwoi. Konwencjonalna nauka mówi, że woda nie może przepływać przez rurkę kapilarną na wysokość większą niż 10 metrów, zanim grawitacja uniemożliwi dalszy przepływ w górę – jest to zjawisko znane jako granica barometryczna. Mimo to istnieje wiele drzew o wysokości znacznie przekraczającej 10 metrów, a soki docierają do ich wierzchołków. Siła transpiracji może odpowiadać za pewien dodatkowy przepływ w górę, ale nawet w najlepszym scenariuszu nie będzie to więcej niż około 13 metrów8. Co zatem może tłumaczyć ten paradoks?
Odpowiedź brzmi – kanały ksylemowe. To wysoce hydrofilowe rurki, które mają warstwę ujemnie naładowanej wody strukturalnej wyściełającej rurkę. W centrum kanału ksylemowego znajduje się woda wypełniona rozpuszczonymi składnikami odżywczymi i dodatnio naładowanymi protonami, które odpychają się wzajemnie, wypychając wodę w górę. Ten przepływ w górę będzie trwał tak długo, jak długo rurka będzie ciągła.
Jest to siła lewitacji. Zjawisko to jest najsilniejsze – jak postulował Schauberger – w temperaturze 4°C i jeśli przepływ w rurkach jest ruchem spiralnym lub wirowym, co ma miejsce w ksylemie drzew ze względu na delikatne ruchy pnia drzewa. To wyjaśnienie podkreśla, jak skomplikowane, dokładne i głębokie są drogi natury. Istnieją cztery fazy wody, ale dla życia biologicznego najważniejsze są dwie: ustrukturyzowana faza wodna wytwarza ładunek elektryczny, który wykonuje pracę, a sąsiadująca z nią faza zwykłej wody po prostu płynie.
Gdzie znajduje się energia, która napędza ten system? Jeśli powyższy eksperyment przeprowadzisz w obudowie wykonanej całkowicie z ołowiu, nie będzie przepływu w rurce hydrofilowej. Jeśli jednak zlewkę z rurką wody wystawisz na działanie otaczającego światła słonecznego lub częstotliwości podczerwonych pochodzących z dłoni lub pola elektromagnetycznego Ziemi, przepływ zostanie wznowiony. Istnieje wiele źródeł naturalnej energii, które napędzają ten przepływ, ale najpotężniejszym z nich jest światło słoneczne. Światło słoneczne jest darmowe, obfite i dostępne dla wszystkich roślin. Światło słoneczne ładuje hydrofilowe rurki i tworzy elektrycznie naładowaną wodę strukturalną, powodując, że zwykła woda w rurce płynie w nieskończoność, tak jakby życie było po prostu wielkim, błogim, obfitym tańcem.
Teraz już łatwiej wyobrazić sobie, jak krew płynie w naszych tętnicach i żyłach. Zacznijmy dokładnie w tym miejscu i momencie, w którym krew w rozległej sieci naczyń włosowatych zatrzymuje się, gazy i składniki odżywcze są wymieniane, a produkty przemiany materii usuwane. Krew musi płynąć w górę, łącząc się w coraz większe naczynia, aż krew żylna dotrze do miejsca docelowego, czyli serca. Małe żyłki są bardzo wąskimi, hydrofilowymi rurkami; są wystawione na działanie światła słonecznego (jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że światło przez nas przechodzi, wejdź do ciemnego pokoju i przyłóż latarkę do dłoni), odbierają pole elektromagnetyczne Ziemi i miejmy nadzieję, że doświadczają ciepła i dotyku innego człowieka lub zwierzęcia. W rezultacie one również tworzą rurkowatą warstwę ustrukturyzowanej wody wewnątrz żyłek. W centrum tej warstwy strukturyzowanej wody znajduje się dodatnio naładowana zwykła woda, której ściśnięte protony odpychają się nawzajem. Krew zaczyna poruszać się w górę. Wszystko dzieje się coraz szybciej, w miarę jak wielkie „pole” łączy się w rwącą, centralną rzekę. Oczywiście, do tego ruchu w górę przyczyniają się również skurcze mięśni nóg i ramion, ale są one przede wszystkim pomocne w utrzymaniu spiralnego ruchu, który ten przepływ wspomaga. Istnieją również zawory, które zapobiegają grawitacji krwi w słabych momentach przepływu. Ale najważniejszym odkryciem jest to, że ten system hydrofilowych rurek zasilanych przez otaczające światło słoneczne, energię Ziemi i długości fal podczerwonych emanujących z innych żywych istot jest naprawdę wszystkim, co jest potrzebne w każdym systemie biologicznym do utrzymania obfitego, solidnego, wiecznego przepływu. Zwykła woda przenosi odpady i składniki odżywcze, a warstwa strukturalna wytwarza napięcie czy też energię, która zasila system. Podobnie jak wszystkie organizmy żywe, jesteśmy zasilani energią Ziemi i Słońca.
Model ten pozwala nam poznać prawdziwą przyczynę żylaków, zastoinowej niewydolności serca i zaburzeń krążenia. Te dolegliwości pojawiają się wówczas, gdy warstwa strukturalna nie tworzy się prawidłowo. To tak, jakby ktoś wyciął nasz las, odgrodził nas od słońca i Ziemi oraz zapewnił nam jedynie niskiej jakości składniki odżywcze i wodę.
Model ten oferuje również kluczowy wgląd w to, co powoduje erozję naczyń krwionośnych, czyli miażdżycę. Erozja czy też zapalenie naczyń krwionośnych jest procesem leżącym u podstaw miażdżycy, którą uważa się za przyczynę chorób serca (patrz rozdział 7). Grubą, lepką warstwę strukturalną wyściełającą naczynie Pollack określa jako strefę wykluczenia, ponieważ wyklucza ona między innymi toksyny i substancje rozpuszczone. Moim zdaniem ta warstwa chroni naczynia przed uszkodzeniami zapalnymi. Kiedy ustrukturyzowana, ochronna warstwa żelu nie jest prawidłowo uformowana, ściany naczyń krwionośnych (głównie tętnic) ulegają uszkodzeniu i stanom zapalnym. Chronią się one przed wysokim ciśnieniem, tworząc płytkę miażdżycową.
Publikacja De Motu Cordis przez Williama Harveya w 1628 roku była śmiertelnym ciosem dla koncepcji siły życiowej, która miała napędzać krew w ludzkim ciele. Teoria, zgodnie z którą to serce jest siłą napędzającą ruch krwi w ludzkim ciele, była pierwszym i kluczowym krokiem w kierunku opracowania mechanistycznego modelu medycznego, z którego korzystamy do dziś. Chociaż nie kwestionuję, że Harvey miał cenne spostrzeżenia na temat działania układu krążenia u ludzi i zwierząt, być może starożytni lekarze nie byli tak omylni, jak nam się wydaje. Być może unikalne właściwości wody – niedawno odkryte na nowo –ujawniają, że woda jest nośnikiem życia i że te właściwości czwartej fazy są rzeczywistymi siłami „witalnymi”, które napędzają nasz obieg. Jeśli tak jest, być może nadszedł czas, aby mechanistyczne spojrzenie na człowieka ustąpiło miejsca wierniejszemu opisowi tego, jak człowiek faktycznie funkcjonuje. Być może realistyczne spojrzenie na krążenie oraz na to, co naprawdę napędza ruch naszej krwi, może stać się punktem wyjścia do ponownego nawiązania przez nas dawno oczekiwanego kontaktu z uzdrawiającymi siłami natury.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wskaźnik ubóstwa
W dniu, w którym ukończyłem Duke[2] z tytułem licencjata zoologii, czułem się zarówno wyzwolony z systemu szkolnictwa, którego nienawidziłem, jak i zaniepokojony faktem, że nie mam żadnych umiejętności i nie mam pojęcia, co robić dalej. Udałem się do San Francisco, mieszkałem za darmo z przyjaciółmi z Detroit i krążyłem po mieście, w górę i w dół wybrzeża oraz po pobliskich parkach i lasach. W końcu zacząłem szukać pracy, ale – na szczęście – nie udało mi się jej znaleźć.
Mówię tu o szczęściu, ponieważ czytałem książkę Ivana Illicha The Right to Useful Unemployment i uderzyło mnie to, co napisał o społecznym wskaźniku ubóstwa. W klasycznej ekonomii wskaźnik ubóstwa jest rzeczą realną – przynajmniej w takim zakresie, w jakim cokolwiek w ekonomii klasycznej może być „realną rzeczą”. Jest to wskaźnik ekonomiczny opracowany przez amerykańskiego ekonomistę Arthura Okuna, używany od czasów administracji Trumana i jest sumą stopy bezrobocia oraz poziomu inflacji w danym państwie. Wyższa liczba oznacza wyższy wskaźnik społecznego ubóstwa. Według wskaźnika ubóstwa Amerykanie byli znacznie mniej ubodzy za czasów prezydentów Johnsona (6,77), Kennedy’ego (7,14) i Clintona (7,8) niż za prezydentów Forda (16,00) i Cartera (16,26). Największy wzrost ubóstwa nastąpił za prezydentów Nixona i Cartera, a najlepiej było pod tym względem za czasów Reagana i Trumana1.
Illich miał inne spojrzenie na całą sprawę. Jeśli chcesz obliczyć wskaźnik ubóstwa w danym społeczeństwie, najważniejszym czynnikiem, który należy wziąć pod uwagę, jest wskaźnik zatrudnienia. W tradycyjnych i rdzennych kulturach – choć ich liczba gwałtownie spada – niewiele osób ma „pracę”, a mimo to wiele osób jest całkiem szczęśliwych. Jednak w krajach uprzemysłowionych i krajach, które gorączkowo próbują się uprzemysłowić, istnieją wysokie wskaźniki zatrudnienia, a także wysokie wskaźniki ubóstwa. Widzimy to również i dzisiaj. Tyle tylko, że mierzy się to w inny sposób. Na przykład Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że do 2020 roku depresja będzie drugą pod względem częstości występowania przyczyną globalnego obciążenia chorobami2. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że depresja jest chorobą współczesności[3]. Badanie z 2012 roku wykazało, że „rosnące obciążenie chorobami przewlekłymi, które wynikają z ewolucyjnego niedopasowania między dawnymi środowiskami ludzkimi a współczesnym życiem, może mieć kluczowe znaczenie dla rosnących wskaźników depresji. Zmniejszający się kapitał społeczny oraz większe nierówności i samotność są kandydatami na czynniki pośredniczące w depresjogennym środowisku społecznym. Współczesne populacje są coraz bardziej przekarmione, niedożywione, siedzące, pozbawione światła słonecznego i snu oraz odizolowane społecznie. Te zmiany w stylu życia przyczyniają się do złego stanu zdrowia fizycznego i wpływają na występowanie oraz leczenie depresji”3.
Zatrudnieni są nieszczęśliwi, ponieważ muszą pracować za pieniądze, wykonując pracę, której w większości nienawidzą. Niezatrudnieni są nieszczęśliwi, ponieważ uważa się ich za bezużytecznych z powodu braku pracy. I dla jasności, Illich nie idealizował ubóstwa. Opisywał „współczesne ubóstwo” jako zjawisko pielęgnowane i kształtowane przez globalny kapitalizm przemysłowy.
Kiedy miałem dwadzieścia lat, miało to dla mnie duży sens. W rzeczywistości nadal ma.
Biorąc to pod uwagę, moje możliwości zatrudnienia podlegały dość surowym, narzuconym przez samego siebie ograniczeniom. Postanowiłem więc zgłosić się do Korpusu Pokoju, aby sprawdzić, czy będę mógł doświadczyć na własnej skórze dwóch rzeczy, które zawsze mnie fascynowały – tradycyjnych kultur i Afryki. Zostałem przyjęty do programu rolniczego w Ghanie i wróciłem do domu w Michigan, aby rozpocząć szkolenie.
Jednak w ramach badań lekarskich wymaganych do służby w Korpusie Pokoju mój lekarz stwierdził, że coś dziwnego dzieje się z moim sercem. Zostałem skierowany do kardiologa, który zdiagnozował u mnie powiększone serce i zespół Wolffa-Parkinsona-White’a (zespół WPW) – rzadkie schorzenie, w którym dodatkowa ścieżka elektryczna między górnymi częściami serca (przedsionkami) a dolnymi częściami (komorami) powoduje nieprawidłowy rytm serca (tachykardię). Lekarz odmówił mi wydania zgody na wyjazd.
Zdesperowany tym, co wydawało się najlepszą okazją do wyrwania się z kraju i zrobienia czegoś znaczącego, zacząłem szukać innej opinii. Znalazłem kardiologa, który uprościł diagnozę do częstoskurczu nadkomorowego (SVT, ang. supraventricular tachycardia), nieprawidłowego rytmu serca związanego z niewłaściwą aktywnością elektryczną serca. Zamiast normalnego „układu elektrycznego”, w którym impuls rozpoczyna się w węźle zatokowo-przedsionkowym (węzeł SA, ang. sinoatrial) lewego przedsionka, a następnie przechodzi przez „przewód” komórek nerwowych do lewej komory, urodziłem się z drugim „przewodem” łączącym węzeł SA z komorą. Problem pojawia się wtedy, gdy impuls przemieszcza się tym dodatkowym szlakiem, ponieważ przebiega w nietypowym tempie – w moim przypadku było to około 180–200 uderzeń na minutę. Kiedy byłem młody, impuls zwykle przemieszczał się normalną ścieżką i wszystko było w porządku – z wyjątkiem wysiłku, jakiego doświadczałem podczas treningów koszykówki w szkole średniej. Nawet w takim przypadku mogłem sobie z tym poradzić po kilku minutach odpoczynku. Nie miałem słabej kondycji – po prostu miałem dziwny układ przewodzący w sercu.
Ważniejsze od diagnozy było jednak to, że drugi lekarz zezwolił mi na wyjazd do Afryki. Ale z powodu upływu czasu nie mogłem już przyjąć stanowiska w Ghanie. Zostałem przydzielony do Suazi, aby uczyć ogrodnictwa w szkole podstawowej w najbardziej wiejskiej części kraju.
≠
Gdy kilka miesięcy później objąłem posadę w Suazi, w promieniu osiemdziesięciu kilometrów był tylko jeden biały człowiek. Zanim wylądował w Suazi, był uciekinierem wojskowym z Rodezji, który trafił na biodynamiczną farmę w RPA. Ten mężczyzna, Chris, miał własny ogródek i pomógł mi założyć naszą wersję jedynego biodynamicznego ogrodu w Suazi przy lokalnej szkole. Pół hektara z poletkiem warzywnym o wymiarach cztery metry na cztery metry dla każdego z uczniów – wyobrażaliśmy sobie to jako zintegrowany system oparty na budowaniu zdrowej gleby za pomocą kompostu, a nie środków chemicznych. W rzeczywistości niektóre poletka były dobrze utrzymane, a inne znacznie gorzej, a dzień przed tym, jak zamierzaliśmy rozpocząć zbiory fasoli, pomidorów, marchwi i sałaty, ktoś przeszedł i wszystko to ukradł. Po tym nasz entuzjazm osłabł, a ogród już nigdy nie był taki sam, choć mimo wszystko cieszę się, że to zrobiliśmy.
Chris zaopatrzył mnie również w książki. Wieczorami wracałem do mojego pokoju w chatce wodza wioski, krytej błotem i strzechą, i czytałem te książki przy świecach. Po zachodzie słońca w wiosce nie było nic innego do roboty, więc pochłaniałem wszystko, co dał mi Chris, zwłaszcza książki Rudolfa Steinera i o nim samym, w tym niektóre poświęcone medycynie antropozoficznej. Typ lekarza, którego opisał Steiner i jego studenci, był najbardziej fascynującą rzeczą, z jaką kiedykolwiek się spotkałem.
Rudolf Steiner wyobrażał sobie człowieka jako trzyczęściowy organizm składający się z układu nerwowego skupionego w głowie, układu rytmicznego skupionego w sercu i płucach oraz układu metabolicznego skupionego w jamie brzusznej. Steiner argumentował również, że zdrowa organizacja społeczna powinna odzwierciedlać tę samą potrójną zasadę opartą na: 1) prawach człowieka i równości – tak, aby głos ani autonomia żadnej osoby nie były represjonowane ani kontrolowane przez nikogo innego, a decyzje podejmowane były na drodze konsensusu; 2) wolności artystycznej, intelektualnej i kulturowej – tak, aby każda jednostka mogła podążać własną ścieżką życiową bez ingerencji państwa lub organu zarządzającego; oraz 3) ekonomii współpracy opartej na poczuciu braterstwa i wzajemnej trosce o innych.
Steiner nie był twórcą tego potrójnego sposobu postrzegania zdrowego ciała. W jego pracy słyszymy echa okrzyku bojowego Rewolucji Francuskiej: wolność (w sferze twórczej), braterstwo (w sferze gospodarczej) i równość (w prawach i zarządzaniu). Słyszymy też echa działań władzy sądowniczej, ustawodawczej i wykonawczej amerykańskiego rządu. W rzeczywistości niektórzy badacze twierdzą, że konstytucja Stanów Zjednoczonych powstała pod wpływem Irokezów, którzy zorganizowali się według podobnych zasad, utrzymując się przez setki lat, jednocześnie stale ulepszając środowisko, w którym żyli4. Oczywiście te amerykańskie ideały nie tylko nigdy nie zostały zrealizowane, ale od samego początku były skażone. Nie można jednym tchem mówić o równości, a drugim wydawać rozkazy niewolnikom, tak samo jak nie można mówić o dążeniu do szczęścia i samorealizacji w ciągu dnia, prowadząc jednocześnie kampanię ludobójstwa w nocy. Ale nie chodzi o to, że te zasady są złe – po prostu ich wdrożenie było błędne, skutkując chorym, rozdrobnionym, zepsutym ciałem.
Wizja świata Steinera, choć momentami „odjechana”, jest spójna i ma sens. Na przykład Steiner twierdził, że ewolucja, taka jak ją pojmujemy, jest nonsensem. Uważał, że na początku wszystko było jednością, a z czasem poszczególne aspekty zostały wyodrębnione i stały się zebrami, żonkilami, Echinaceą i tak dalej. W końcu, gdy wszystkie inne gatunki zostały wyrzeźbione, istota ludzka pozostała w centrum stworzenia – Michał Anioł rzeźbiący swojego Dawida.
Steiner sądził, że medycyna jest rodzajem zjednoczenia. Na przykład roślina Strophanthus została według niego wyrzeźbiona w tym samym czasie, gdy formowało się ludzkie serce. Jeśli masz chore serce, musisz zostać przywrócony do całości (ang. whole) – etymologiczny korzeń słowa „leczyć” (ang. heal) – więc musisz znaleźć tę część świata, na zewnątrz, która odpowiada temu, czego brakuje tutaj, w twoim ciele. Pierwiastek antymon (łac. stibium) tworzy długi, skomplikowany wzór molekularny, ucieleśniający „siły spójności” w naturze. Tych sił spójności brakuje osobie cierpiącej na hemofilię lub biegunkę, więc jednym z antropozoficznych rozwiązań dla osoby cierpiącej na którekolwiek z tych schorzeń byłoby zastosowanie antymonu w celu ponownego zjednoczenia i stworzenia całości5.
Tam, w chatce z błota, przeglądając strony książek Chrisa i tak daleko od wpływu domu i Stanów Zjednoczonych, jak tylko mogłem być, stało się dla mnie jasne, że jest to spójny, wiarygodny sposób postrzegania świata, niepodobny do niczego, co napotkałem w moim życiu do tej pory. Pomyślałem, że medycyna antropozoficzna przynajmniej próbuje odpowiedzieć na prawdziwe pytania. Pomysł zostania lekarzem napawał mnie wstrętem, a jednocześnie bardzo mnie to pociągało. Nagle uświadomiłem sobie, że choć moja przyszłość związana jest z medycyną i uzdrawianiem, nie może to być ścieżka konwencjonalna.
≠
W połowie mojej wyprawy wziąłem udział w warsztatach ogrodniczych na farmie niedaleko Manzini w Suazi. Prowadzący wiedział dużo o jedzeniu – to temat, którym byłem głęboko zainteresowany od późnych lat nastoletnich, kiedy zacząłem jeść tylko organiczne i głównie wegetariańskie jedzenie. Po tym, jak zasypałem go pytaniami, wszedł do swojego domu, wyszedł z książką i powiedział: „Proszę to przeczytać. Odpowie na wszystkie pana pytania”.
Książką tą było Nutrition and Physical Degeneration autorstwa Westona A. Price’a. Książka pierwotnie wydana w 1939 roku, obecnie uważana jest za biblię współczesnego żywienia6. Zainaugurowała ona nowoczesny ruch na rzecz pełnowartościowej żywności i dała początek Fundacji Westona A. Price’a, której jestem członkiem zarządu od momentu jej powstania w 1999 roku. Weston Price w kwestii jedzenia i Rudolf Steiner w kwestii wszystkiego innego mieli stanowić filary mojego życia. Były też wyprawy kajakowe w Afryce, takie jak te z mojej młodości w północnym Ontario: dwa razy na bagna Okawango w północnej Botswanie. Ale potem znów wróciłem do domu z jasnym poczuciem tego, co miało nastąpić dalej – szkoła medyczna, aby zająć się medycyną antropozoficzną, jedzeniem jako lekarstwem i czymkolwiek innym, do czego poprowadzi mnie moje serce.
[1] Layup – rzut spod kosza, w koszykówce (przyp. tłum.).
[2] Duke University – amerykański uniwersytet niepubliczny w Durham w stanie Karolina Północna (przyp. tłum.).
[3] Z danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wynika, że w 2020 roku depresja była drugą pod względem częstości występowania chorobą na świecie. Ponieważ wykrywana jest ona coraz częściej we wszystkich grupach wiekowych, do 2030 r. może to być najczęściej występujące schorzenie (przyp. tłum.).